„To tylko obiad, co za problem?” – Jak jedno zdanie mojego męża wywróciło nasze życie do góry nogami

– Naprawdę, Anka, to tylko obiad, co za problem? – usłyszałam od Michała, kiedy po raz kolejny wrócił z pracy i rzucił teczkę na stół. Stałam wtedy przy kuchence, mieszając zupę, a w głowie miałam już listę rzeczy do zrobienia: pranie, lekcje z Olą, zebranie w przedszkolu Antka, rachunki do zapłacenia. Poczułam, jak coś we mnie pęka. To nie był pierwszy raz, kiedy Michał bagatelizował to, co robię każdego dnia. Ale pierwszy raz poczułam, że już nie dam rady tego dłużej znosić.

Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. W środku aż się gotowałam. „To tylko obiad” – powtarzało mi się w głowie jak echo. Czy on naprawdę nie widzi, ile pracy wkładam w to, żeby nasz dom jakoś funkcjonował? Czy dla niego wszystko, co robię, jest tak nieważne?

– Michał, a ty kiedy ostatnio ugotowałeś obiad? – zapytałam cicho, starając się nie podnieść głosu. Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiał pytania.

– Przecież pracuję cały dzień… – zaczął.

– Ja też pracuję cały dzień! – przerwałam mu. – Tylko że moja praca zaczyna się rano i kończy późno w nocy. I nikt mi za nią nie płaci.

Zapadła cisza. Ola weszła do kuchni z zeszytem w ręku.

– Mamo, pomożesz mi z matematyką?

Spojrzałam na nią i poczułam łzy pod powiekami. Chciałam być dla niej dobrą mamą, ale czułam się coraz bardziej zmęczona i niedoceniana. Michał wzruszył ramionami i wyszedł do salonu. Zostawił mnie samą z obiadem, dziećmi i całą resztą.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie układałam plan. Skoro dla Michała to wszystko jest takie proste, niech sam spróbuje przez tydzień ogarnąć dom. Postanowiłam wyjechać do mojej mamy na kilka dni. Rano powiedziałam mu o swojej decyzji.

– Żartujesz? – zapytał z niedowierzaniem.

– Nie. Potrzebuję odpocząć. Zostajesz z dziećmi i domem. Wszystko masz rozpisane na kartce.

Nie protestował długo – chyba myślał, że przesadzam i że to faktycznie „tylko obiad”. Spakowałam się szybko i pojechałam do mamy do Lublina. Po raz pierwszy od lat miałam czas dla siebie. Leżałam na kanapie, piłam kawę i rozmawiałam z mamą o wszystkim i o niczym. Ale w środku czułam niepokój – jak Michał sobie radzi?

Pierwszego dnia zadzwonił już po południu.

– Anka… gdzie są czyste skarpetki Antka?

– W szafce nad pralką – odpowiedziałam spokojnie.

Drugiego dnia był bardziej zestresowany.

– Ola nie chce jeść kanapek do szkoły. Co mam jej zrobić?

– Zapytaj ją, co by chciała.

Trzeciego dnia zadzwonił wieczorem.

– Przepraszam cię… Nie wiedziałem, że to wszystko tyle kosztuje nerwów.

Wróciłam po pięciu dniach. W domu panował chaos: sterta prania na kanapie, brudne naczynia w zlewie, dzieci oglądały bajki od rana do wieczora. Michał wyglądał na wykończonego.

– Jak było? – zapytałam spokojnie.

– Nigdy więcej nie powiem, że to tylko obiad – odpowiedział cicho i przytulił mnie mocno.

Przez kolejne dni zaczęliśmy rozmawiać inaczej. Michał zaczął pomagać mi w domu: gotował obiady w weekendy, odrabiał lekcje z Olą, chodził z Antkiem na spacery. Zaczęliśmy dzielić się obowiązkami i… było nam lepiej razem.

Ale ta historia zostawiła we mnie ślad. Zrozumiałam, jak łatwo można kogoś zranić jednym zdaniem. Jak bardzo można być samotnym nawet we własnym domu. I jak ważne jest mówić o swoich uczuciach zanim będzie za późno.

Czasem patrzę na Michała i zastanawiam się: czy naprawdę musiałam odejść na kilka dni, żebyśmy się usłyszeli? Dlaczego tak trudno nam mówić o tym, co nas boli? Może gdybyśmy częściej rozmawiali szczerze, mniej byłoby łez w naszych domach…