„Kiedy odwiedziła nas teściowa, ledwie ją poznałam: Tylko jej okropny temperament pozostał ten sam”

Nie widziałam Jadwigi przez ponad trzy lata, kiedy zdecydowała się odwiedzić nasz dom w zeszłej jesieni. Ostatnie spotkanie miało miejsce na naszym rodzinnych świętach Bożego Narodzenia, gdzie otwarcie krytykowała moje gotowanie i wychowanie dzieci na oczach wszystkich gości. Od tego czasu mój mąż, Wojciech, i ja przeprowadziliśmy się do nowego miasta, a nasz kontakt z nią ograniczył się do obowiązkowych rozmów urodzinowych. Kiedy więc Wojciech powiedział mi, że jego matka przyjedzie na tydzień, znów ogarnęło mnie znajome uczucie niepokoju.

Jadwiga przyjechała w wietrzne październikowe popołudnie. Kiedy otworzyłam drzwi, prawie jej nie poznałam. Zniknęła krzepka, imponująca postać, którą pamiętałam. Na jej miejscu stała teraz krucha, starsza kobieta, z włosami prawie całkowicie siwymi. Mimo zmienionego wyglądu, jej przenikliwe niebieskie oczy wciąż miały ten znajomy krytyczny błysk.

Pierwsze dwa dni minęły zaskakująco spokojnie. Jadwiga trzymała się na uboczu, i zaczęłam wierzyć, że może wiek ją nieco złagodził. Jednak trzeciego dnia zaczęła pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Zaczęło się od śniadania, kiedy złośliwie skomentowała przygotowane przeze mnie jajecznica. „Trochę za rzadkie jak na mój gust,” powiedziała, odsuwając talerz. Ugryzłam się w język i wymusiłam uśmiech, pamiętając o prośbie Wojciecha, by zachować spokój.

W miarę upływu dni, krytyka Jadwigi stawała się coraz ostrzejsza. Komentowała wszystko, od czystości naszego domu po sposób, w jaki wychowujemy dzieci, Elę i Tymoteusza. „Naprawdę powinniście bardziej dyscyplinować Tymoteusza,” powiedziała pewnego wieczoru, gdy zostawił swoje zabawki na zewnątrz. „Za moich czasów dzieci były widziane, a nie słyszane.”

Wojciech próbował pośredniczyć, ale jego wysiłki były daremne. Każda interwencja kończyła się tym, że Jadwiga wycofywała się do swojego pokoju, mamrocząc, że nikt nie docenia jej rad. Napięcie w domu było wyczuwalne, a ja odliczałam dni do jej wyjazdu.

Punkt krytyczny nastąpił ostatniego wieczoru jej wizyty. Podczas kolacji Jadwiga zaczęła tyradę na temat tego, jak dzisiejsza młodzież jest rozpieszczona i nie ma manier. Ela, która była cicha przez cały tydzień, w końcu nie wytrzymała. „Babcia, dlaczego zawsze jesteś taka złośliwa?” zapytała drżącym głosem.

Twarz Jadwigi zrobiła się czerwona jak nigdy dotąd. Rzuciła widelcem o stół i wstała, gapiąc się na Elę. „Niewdzięczna mała bachor,” syknęła. W pokoju zapadła cisza. Wojciech wstał, a jego krzesło zgrzytnęło głośno o podłogę. „Mamo, wystarczy,” powiedział stanowczo. „Nie możesz tak mówić do naszej córki.”

Jadwiga trzasnęła drzwiami do swojego pokoju, a następnego ranka wyjechała bez pożegnania. Uczucie ulgi, które odczułam po jej wyjeździe, było zmieszane ze smutkiem. Pomimo jej surowości, była wciąż matką Wojciecha, a wiedziałam, że jej słowa go głęboko zraniły.

W następnych tygodniach Wojciech i ja omówiliśmy wizytę. Zgodziliśmy się, że dla dobra naszej rodziny najlepiej będzie utrzymywać z Jadwigą uprzejme, ale odległe relacje. Myśl o niej sprawiała, że robiło mi się niedobrze, ale wiedziałam, że dla dobra naszych dzieci i naszego zdrowia psychicznego, to była słuszna decyzja.