„Moja sąsiadka poprosiła mnie o opiekę nad jej matką”: Jak znalazłam cel po przejściu na emeryturę
Pięć lat temu moje życie niespodziewanie zmieniło kurs. Właśnie przeszłam na emeryturę po długiej karierze w edukacji i oczekiwałam spokojnego życia, być może wypełnionego ogrodnictwem i książkami. Wszystko zmieniło się, gdy Hanna, moja sąsiadka i matka żony mojego syna Jacka, Arii, zwróciła się do mnie z prośbą, która zmieniła wszystko.
Hanna pracowała w Kanadzie od kilku lat, a jej praca pochłaniała tyle czasu, że nie mogła wrócić na ślub Jacka i Arii. Wysłała zamiast tego hojny prezent, który pomógł młodej parze osiedlić się w nowym, przytulnym mieszkaniu niedaleko mnie. Rok po ślubie Aria urodziła pięknego chłopca, Eryka. Wtedy właśnie Hanna poprosiła, czy mogłabym pomóc, opiekując się jej matką, babcią Ralpha, która zaczęła potrzebować codziennej pomocy.
Zgodziłam się bez wahania. Opieka nad kimś wydawała się sensownym sposobem na spędzenie emerytury. Babcia Ralpha, którą będę nazywać panią Kowalską, była pełna życia kobieta w późnych latach osiemdziesiątych, z ostrym dowcipem i skarbnicą opowieści. Jednak z miesiąca na miesiąc jej zdrowie zaczęło szybko się pogarszać. Jej pamięć słabła, a ruchliwość zmniejszała się, wymagając coraz więcej mojego czasu i energii.
Odpowiedzialność zaczęła ciążyć mi coraz bardziej, zwłaszcza że zobowiązałam się również pomagać Jackowi i Arii, opiekując się Erykiem. Znalazłam się w sytuacji, w której musiałam dzielić czas między małe dziecko a starszą kobietę, obie wymagające stałej opieki, ale w zupełnie inny sposób. Stres zaczął wpływać na moje zdrowie. Czułam się ciągle zmęczona, bolały mnie plecy od podnoszenia pani Kowalskiej, a na troskę o siebie miałam coraz mniej czasu.
Gdy drugi rok dobiegał końca, stan pani Kowalskiej pogorszył się i zaczęła wymagać profesjonalnej opieki medycznej. Kontynuowałam pomoc, ale było jasne, że potrzebuje więcej, niż mogłam jej dać. Wina z powodu niemożności lepszego zarządzania jej opieką była przytłaczająca. Czułam, że zawiodłam ją i Hannę, która nadal pracowała za granicą, polegając na mnie.
Pewnego zimnego grudniowego poranka otrzymałam telefon, że pani Kowalska zmarła we śnie. Wiadomość mocno mnie uderzyła. Pomimo ulgi, że jej cierpienie się skończyło, czułam głęboki żal i poczucie porażki. Tak zaangażowałam się w jej opiekę, że jej śmierć zostawiła we mnie pustkę, potęgowaną przez poczucie winy, że mogłam zrobić więcej.
Następne miesiące były trudne. Starałam się skupić na Eryku i pomagać Jackowi i Arii, ale radość z bycia z wnukiem była przyćmiona przez moją żałobę i pogarszające się zdrowie. Ostatecznie musiałam ograniczyć czas spędzany z Erykiem, ponieważ nie mogłam nadążyć za jego energią.
Patrząc wstecz, te pięć lat nauczyło mnie o granicach mojej wytrzymałości i złożoności opieki. Wchodząc na emeryturę, liczyłam na spokój, a znalazłam próbę mojej siły i ducha. Chociaż nie żałuję pomocy pani Kowalskiej czy mojej rodziny, życzę sobie, abym wcześniej rozpoznała swoje granice i szukała więcej pomocy.