Biała sukienka mojej teściowej – historia, która podzieliła rodzinę

Weszłam do sali weselnej i od razu poczułam, jak ściska mi się żołądek. Goście już szeptali, a ja jeszcze nie zdążyłam nawet poprawić welonu. Spojrzałam na mojego męża, Pawła – był blady jak ściana. Wtedy zobaczyłam ją – Elżbietę, moją teściową, w białej sukni do ziemi, z koronkowym gorsetem i trenem dłuższym niż mój. Stała na środku sali, uśmiechając się szeroko, jakby była gwiazdą wieczoru.

– Mamo, co ty wyprawiasz? – szepnął Paweł, podchodząc do niej z miną pełną rozpaczy.

– O co ci chodzi, synku? Przecież to tylko kolor. W tej sukni wyglądam młodziej niż niejedna panna młoda! – odpowiedziała z udawaną niewinnością.

Goście patrzyli na mnie z litością i niedowierzaniem. Moja mama ścisnęła mnie za rękę.

– Nie płacz, Marto. To twój dzień. Nie pozwól jej go zepsuć – wyszeptała.

Ale łzy już napływały mi do oczu. Wiedziałam, że Elżbieta zrobiła to specjalnie. To nie był pierwszy raz, kiedy próbowała przyćmić innych. Na weselu swojej córki dwa lata wcześniej też pojawiła się w bieli – wtedy tłumaczyła się, że „nie wiedziała”, że to nietaktowne. Ale tym razem nie mogłam tego tak zostawić.

Przez całe narzeczeństwo Elżbieta próbowała przejąć kontrolę nad każdym szczegółem ślubu. Krytykowała mój wybór sali („Za mało elegancka!”), menu („A gdzie kawior?”), a nawet listę gości („Dlaczego nie zaprosiłaś cioci Zosi? Przecież ona zawsze daje dobre koperty!”). Paweł próbował ją uciszać, ale ona zawsze miała ostatnie słowo.

– To ja płacę za połowę wesela, więc mam prawo decydować! – powtarzała przy każdej okazji.

Kiedy wysłałam zaproszenia z wyraźną prośbą o unikanie bieli i ecru, Elżbieta zadzwoniła do mnie jeszcze tego samego dnia.

– Marto, czy ty sugerujesz, że nie mam gustu? Przecież ja wiem, jak się ubrać na wesele! – krzyczała przez telefon.

– To tylko prośba… Chciałabym czuć się wyjątkowo tego dnia – tłumaczyłam spokojnie.

– Wyjątkowo? A co ja mam zrobić? Ubierać się na czarno jak na pogrzeb? – rzuciła z ironią i rozłączyła się.

Paweł próbował interweniować:

– Mamo, proszę cię… To dla Marty ważne. Nie rób sceny.

– Ty zawsze stajesz po stronie żony! – obraziła się i przez tydzień nie odbierała od niego telefonu.

Wiedziałam już wtedy, że szykuje coś na złość. Ale nie spodziewałam się aż takiej bezczelności.

Kiedy zobaczyłam ją w tej sukni, poczułam się upokorzona. Przez chwilę chciałam uciec z własnego wesela. Ale wtedy podeszła do mnie moja świadkowa, Ania.

– Nie damy jej wygrać – szepnęła mi do ucha. – Zobaczysz.

Wtedy przypomniałam sobie rozmowę z naszym fotografem, Tomkiem. Kilka dni przed weselem opowiedziałam mu o Elżbiecie i jej wybrykach.

– Jeśli naprawdę przyjdzie w bieli… Zrób coś takiego ze zdjęciami, żeby już nigdy nie miała ochoty powtórzyć tego numeru – poprosiłam go pół żartem, pół serio.

Tomek tylko się uśmiechnął:

– Spokojnie, Marto. Mam swoje sposoby.

Wesele ruszyło pełną parą. Goście próbowali udawać, że nic się nie stało, ale wszyscy widzieli napięcie w powietrzu. Elżbieta paradowała po sali jak pawica, pozując do zdjęć z każdym napotkanym gościem. Widziałam, jak kilka osób przewraca oczami za jej plecami.

Podczas pierwszego tańca Paweł szeptał mi do ucha:

– Przepraszam cię za nią… Gdybym mógł coś zrobić…

– To nie twoja wina – odpowiedziałam drżącym głosem. – Ale musimy postawić jej granice. Inaczej będzie nas niszczyć przez całe życie.

Po oczepinach Tomek poprosił nas na bok.

– Mam dla was niespodziankę na pokaz slajdów – powiedział tajemniczo.

Następnego dnia cała rodzina zebrała się u nas na obiedzie. Tomek podłączył laptopa do telewizora i zaczął pokaz zdjęć z wesela. Najpierw były piękne ujęcia ceremonii: ja i Paweł przy ołtarzu, wzruszona mama ocierająca łzy, dzieci sypiące kwiatki…

A potem pojawiły się zdjęcia z sali. Na każdym grupowym zdjęciu Elżbieta była wyraźnie rozmazana lub przesunięta na bok kadru. Na jednym wyglądała jak duch stojący za mną i Pawłem; na innym ktoś dorysował jej koronę z napisem „Królowa Bieli”.

Goście zaczęli chichotać pod nosem. Moja babcia aż zakrztusiła się herbatą.

– Co to ma być?! – wykrzyknęła Elżbieta, patrząc na Tomka z oburzeniem.

– Oj, chyba aparat miał problem z rozpoznaniem dwóch panien młodych… – odpowiedział Tomek z niewinnym uśmiechem.

Wszyscy wybuchli śmiechem. Nawet Paweł nie mógł się powstrzymać.

Elżbieta wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami. Przez kilka tygodni nie odzywała się ani do mnie, ani do Pawła. Ale od tej pory na żadnej rodzinnej uroczystości nie pojawiła się już w bieli – nawet na chrzcinach naszej córki przyszła w granatowym kostiumie.

To wydarzenie podzieliło rodzinę na dwa obozy: tych, którzy uważali mnie za bohaterkę i tych, którzy twierdzili, że „niepotrzebnie robiłam aferę”. Ale ja wiem jedno: gdyby nie wsparcie Ani i Tomka oraz stanowczość Pawła, nigdy bym sobie z tym nie poradziła.

Czasem zastanawiam się: czy warto było ryzykować rodzinny spokój dla jednej granicy? A może właśnie od takich małych zwycięstw zaczyna się prawdziwa niezależność? Co wy byście zrobili na moim miejscu?