Bitwa o mieszkanie: walka o przyszłość – historia z polskiego blokowiska
Z trzaskiem zamknęłam drzwi do kuchni, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Za ścianą słyszałam podniesione głosy – mój syn, Paweł, znowu kłócił się z mężem. „Mamo, czy ty naprawdę nie rozumiesz? My z Kasią nie mamy gdzie się podziać!” – krzyczał, a ja czułam, jak serce mi pęka. To nie była pierwsza taka rozmowa i wiedziałam, że nie ostatnia.
Mam na imię Elżbieta, mam 54 lata i mieszkam w bloku na warszawskim Bródnie. Całe życie pracowałam jako pielęgniarka, a mój mąż, Andrzej, był kierowcą autobusu miejskiego. Nie mieliśmy łatwo – kredyty, wieczne oszczędzanie, marzenia odkładane na później. Ale udało nam się kupić dwa mieszkania: dwupokojowe, w którym mieszkamy z Pawłem, i małą kawalerkę na wynajem. To miał być nasz plan na spokojną starość.
Paweł ma 27 lat. Skończył studia, pracuje w IT, ale zarabia niewiele – umowa śmieciowa, zero stabilności. Jego dziewczyna, Kasia, jest nauczycielką w przedszkolu. Poznali się na juwenaliach i od razu wiedziałam, że to poważne uczucie. Kasia jest cicha, skromna, zawsze z książką pod pachą. Ale jej rodzina… Cóż, nie mają nic. Ojciec zmarł na raka, matka sprząta w szkole, a młodszy brat choruje na astmę. Mieszkają w starej kamienicy na Pradze – trzy osoby w jednym pokoju.
Kiedy Paweł powiedział nam, że chce się ożenić i zamieszkać z Kasią w naszej kawalerce, poczułam strach. Nie o niego – o nas wszystkich. „Elka, przecież to nasze zabezpieczenie!” – powtarzał Andrzej. „Jak oddamy im kawalerkę, to co nam zostanie? Emerytura głodowa i łaska dzieci?” Miał rację. Wynajem tej kawalerki to jedyne pieniądze odkładane na czarną godzinę.
Ale Paweł nie chciał słuchać. „Mamo, przecież to tylko na kilka lat! Potem kupimy coś własnego!” – zapewniał. Ale ja znałam życie. Widziałam już takie historie wśród koleżanek z pracy. Moja przyjaciółka Zofia oddała synowi mieszkanie – miał się usamodzielnić, a po pięciu latach dalej siedzi z żoną i dwójką dzieci, nie płacąc ani grosza czynszu. Zofia żyje z jednej emerytury i boi się poprosić syna o pieniądze.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił do domu późno. Kasia czekała na niego pod blokiem; widziałam przez okno ich ciche łzy i szeptane słowa. Weszli do mieszkania i zaczęli rozmowę od razu:
– Mamo, musimy pogadać – zaczął Paweł.
– Słucham.
– Kasia jest w ciąży.
Zamarłam. W jednej chwili świat mi się zawalił. Spojrzałam na Kasię – była blada jak ściana.
– I co teraz? – zapytałam cicho.
– Potrzebujemy własnego kąta – powiedziała Kasia drżącym głosem. – U mojej mamy nie ma miejsca nawet na łóżeczko.
Andrzej wszedł do kuchni i usiadł ciężko przy stole.
– Elka… Może powinniśmy im pomóc? – mruknął.
– A co z nami? – wybuchłam. – Kto nam pomoże za kilka lat?
Paweł patrzył na mnie z wyrzutem.
– Myślisz tylko o sobie! – krzyknął.
– Nieprawda! Myślę o wszystkich! – odpowiedziałam ostro.
Od tamtej pory atmosfera w domu była nie do zniesienia. Paweł przestał ze mną rozmawiać; Kasia unikała mnie wzrokiem. Andrzej coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Ja płakałam po nocach, nie mogąc spać ze strachu o przyszłość.
W pracy koleżanki radziły różnie:
– Oddaj im mieszkanie, przecież to twoje dziecko!
– Nie bądź głupia! Jak raz oddasz, już nie odzyskasz!
Nie wiedziałam, co robić. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie matka Kasi:
– Pani Elżbieto… Może mogłybyśmy się spotkać?
Spotkałyśmy się w pobliskiej kawiarni. Pani Halina była zmęczona życiem; ręce jej drżały nad filiżanką herbaty.
– Proszę pani… Ja wiem, że to trudne. Ale ja naprawdę nie mam jak pomóc dzieciom. Może pani chociaż pozwoli im wynająć tę kawalerkę za niższą cenę?
Patrzyłam na nią długo.
– A jeśli potem nie będą mieli z czego płacić?
– To wtedy… wtedy będziemy myśleć dalej.
Wróciłam do domu rozbita. Andrzej siedział przed telewizorem i udawał, że nie widzi moich łez.
– Elka… Może rzeczywiście powinniśmy im pomóc? Przecież to nasze wnuki…
– A jeśli potem zostaniemy bez niczego?
– Jakoś sobie poradzimy.
Ale ja wiedziałam swoje: „jakoś” to znaczy „byle jak”.
W końcu postanowiłam porozmawiać z Pawłem szczerze:
– Synu… Możecie wynająć kawalerkę od nas za połowę ceny rynkowej przez rok. Potem wracamy do normalnych warunków albo szukacie czegoś własnego.
Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
– To wszystko? Po tylu latach wyrzeczeń?
– Takie są realia – odpowiedziałam twardo.
Kasia zaczęła płakać:
– Myślałam, że rodzina jest od pomagania…
Zrobiło mi się żal, ale nie mogłam ustąpić. Wiedziałam, że jeśli raz się złamię, już nigdy nie odzyskam kontroli nad własnym życiem.
Od tamtej pory Paweł coraz rzadziej wraca do domu; Kasia przestała dzwonić. Andrzej patrzy na mnie z wyrzutem:
– Zniszczyłaś rodzinę przez jedno mieszkanie…
A ja każdej nocy pytam siebie: czy można być dobrą matką i jednocześnie zadbać o siebie? Czy egoizm to dbanie o własną przyszłość? A może po prostu boję się zostać sama?
Czasem myślę: czy gdybym oddała im wszystko, byłabym szczęśliwsza? Czy Wy też mieliście kiedyś taki dylemat? Co byście zrobili na moim miejscu?