Byłam filarem rodziny, dziś jestem tylko wspomnieniem: Moje dzieci dzwonią tylko na święta
– Mamo, możesz przyjechać do nas na weekend? – głos Agnieszki w słuchawce był zmęczony, ale stanowczy. – Michał znowu chory, a ja mam dyżur w szpitalu.
Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Bez wahania spakowałam torbę i ruszyłam przez pół Polski do córki. Tak było przez lata – zawsze gotowa, zawsze na posterunku. Dzieci potrzebowały mnie nieustannie: kiedy rodziły się wnuki, kiedy były chore, kiedy trzeba było odebrać z przedszkola czy ugotować rosół na niedzielę. Byłam filarem tej rodziny.
Dziś siedzę przy kuchennym stole w moim pustym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Zegar tyka głośno, jakby chciał mi przypomnieć o każdej minucie samotności. Telefon leży obok, milczy od tygodni. Ostatni raz dzwonili przed Wielkanocą – zaprosili mnie na obiad, ale czułam się tam jak gość, nie jak matka czy babcia.
Kiedyś byłam potrzebna. Teraz jestem tylko wspomnieniem.
Pamiętam, jak Paweł, mój syn, przyjeżdżał z rodziną w każdą niedzielę. Dzieci biegały po mieszkaniu, śmiały się, a ja piekłam szarlotkę i opowiadałam im bajki o swoim dzieciństwie w małej wsi pod Radomiem. Paweł zawsze mówił: „Mamo, nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili.”
Agnieszka była bardziej wymagająca. Często powtarzała: „Mamo, ty zawsze wszystko ogarniesz.” Czułam się wtedy doceniona, ważna. Nawet jeśli czasem byłam zmęczona do granic możliwości, nie narzekałam. Przecież rodzina to największa wartość.
Ale wszystko się zmieniło. Wnuki dorosły. Michał wyjechał na studia do Gdańska, Julia pracuje w Londynie. Z Agnieszką rozmawiam coraz rzadziej – zawsze jest zajęta, zawsze spieszy się do pracy albo na spotkanie z koleżankami. Paweł? Odkąd awansował w firmie i kupił dom pod Warszawą, widujemy się tylko na święta.
Ostatni raz próbowałam zadzwonić do Pawła dwa tygodnie temu.
– Cześć synku, jak się czujesz? – zapytałam niepewnie.
– Mamo, przepraszam, jestem w pracy. Oddzwonię później.
Nie oddzwonił.
Czasem myślę, że może sama jestem sobie winna. Może za bardzo ich rozpieszczałam? Może powinnam była nauczyć ich samodzielności zamiast zawsze być na każde zawołanie? Ale przecież robiłam to z miłości.
Wczoraj spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Pani Haniu, jak tam dzieci? – zapytała z troską.
– Dobrze… – skłamałam. – Wszystko dobrze.
Nie chciałam przyznać się do samotności. Wstydziłam się tego, że moje własne dzieci nie mają dla mnie czasu.
Wieczorami przeglądam stare zdjęcia. Na jednym z nich siedzimy wszyscy razem przy stole – ja, mój świętej pamięci mąż Andrzej, Paweł z Agnieszką i wnuki. Wszyscy uśmiechnięci, szczęśliwi. Gdzie to wszystko się podziało?
Czasem mam ochotę zadzwonić do Agnieszki i powiedzieć jej wszystko: jak bardzo mi jej brakuje, jak bardzo boli mnie ta cisza. Ale boję się usłyszeć w jej głosie zniecierpliwienie albo zobojętnienie.
W zeszłym tygodniu zachorowałam – zwykłe przeziębienie, ale dla mnie to już coś poważnego. Przez trzy dni nie miałam siły wyjść z łóżka. Nikt nie zadzwonił. Nawet nie wiedzieli, że jestem chora.
Pamiętam rozmowę sprzed lat:
– Mamo, obiecuję ci, że nigdy cię nie zostawię sama – mówiła Agnieszka po śmierci Andrzeja.
– Wiem kochanie – odpowiedziałam wtedy ze łzami w oczach.
Dziś te słowa brzmią jak gorzki żart.
Czasem wyobrażam sobie, że coś mi się stanie i nikt tego nie zauważy przez dni albo tygodnie. Czy wtedy ktoś się przejmie? Czy będą żałować?
W telewizji coraz częściej mówią o samotności starszych ludzi. Nigdy nie myślałam, że mnie to spotka. Przecież tyle dałam swojej rodzinie! Czy to naprawdę musi tak wyglądać?
Wczoraj wieczorem zadzwoniła Julia z Londynu.
– Babciu! Jak się czujesz?
– Dobrze kochanie… A ty?
Rozmawiałyśmy kilka minut o jej pracy i planach na wakacje. Na koniec powiedziała:
– Babciu, tęsknię za twoją szarlotką.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Dziś znów siedzę sama przy stole i patrzę na telefon. Może zadzwonią na Boże Narodzenie? Może znów poczuję się potrzebna choć przez chwilę?
Czy naprawdę zasłużyłam na to wszystko? Czy można być aż tak zapomnianym przez własne dzieci? A może to ja powinnam coś zmienić?
Może ktoś z was wie, jak poradzić sobie z taką samotnością? Czy jeszcze jest dla mnie szansa na bliskość i rodzinne ciepło?