Chciałam dobrze wyjść na swoje – historia o rodzinie, sąsiadach i samotności w polskiej rzeczywistości
Już od rana czułam, że ten dzień będzie inny. Gdy tylko otworzyłam drzwi, usłyszałam podniesione głosy na klatce schodowej. – Pani Zofia! – wrzasnęła sąsiadka z naprzeciwka, pani Grażyna, z miną jakby właśnie odkryła przestępstwo stulecia. – Ile razy mam powtarzać, żeby nie zostawiać tych kartonów pod drzwiami? To nie jest śmietnik! – To tylko na chwilę, Grażynko – odpowiedziałam cicho, starając się nie patrzeć jej w oczy. – Czekam na córkę, miała zabrać je do piwnicy… – Córka, córka… A ja mam się potykać o wasze graty? – burknęła i zatrzasnęła drzwi tak mocno, że aż zadźwięczały szyby.
Zamknęłam się w swoim małym mieszkaniu i oparłam czoło o zimną ścianę. Jeszcze rok temu miałam dom na wsi pod Siedlcami, ogród pełen bzu i jabłoni, własny kąt. Ale po śmierci męża wszystko się zmieniło. Córka, Marta, przekonała mnie, żebym sprzedała dom i zamieszkała bliżej niej, w Warszawie. – Mamo, tu będziesz miała lekarzy pod ręką, wnuki cię odwiedzą, nie będziesz taka sama – mówiła. Uwierzyłam. Chciałam dobrze wyjść na swoje.
Ale rzeczywistość okazała się inna. Mieszkanie na trzecim piętrze w bloku z wielkiej płyty było ciasne i ciemne. Marta wpadała raz w tygodniu, zawsze w biegu. – Mamo, nie mam czasu! Praca, dzieci, wszystko na mojej głowie! – powtarzała. Wnuki? Szymon i Ola nawet nie zdejmowali słuchawek z uszu, gdy przychodzili. – Babciu, masz Wi-Fi? – pytali tylko i znikali w swoim świecie.
Zostawałam sama ze swoimi myślami i tymi nieszczęsnymi kartonami pełnymi wspomnień: zdjęcia z wesela, listy od męża z wojska, stare książki z dedykacjami. Nie umiałam ich wyrzucić. – Po co ci to wszystko? – denerwowała się Marta. – Trzeba żyć teraźniejszością! Ale jak żyć teraźniejszością, kiedy przeszłość boli bardziej niż samotność?
Pewnego dnia Marta przyszła wyjątkowo zdenerwowana. – Mamo, sąsiadka skarży się na ciebie do administracji! Mówi, że robisz bałagan na klatce! – A co ja mam zrobić? – zapytałam bezradnie. – Nie mam gdzie tego trzymać… – Sprzedaj to albo wyrzuć! Przecież nie jesteś już na wsi! Tu ludzie patrzą!
Zrobiło mi się przykro. Przez całe życie starałam się być porządną kobietą: pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego, wychowałam dwójkę dzieci, dbałam o dom. Teraz nagle stałam się problemem.
Wieczorem zadzwonił syn, Tomek. – Mamo, słyszałem od Marty, że coś się dzieje… Może przyjedziesz do nas do Krakowa? U nas jest więcej miejsca. – Nie chcę być ciężarem dla nikogo – odpowiedziałam drżącym głosem. – Tu już jestem zameldowana… Poza tym Marta by się obraziła.
Tomek milczał przez chwilę. – Wiesz, mamo… Może czas pomyśleć o sobie? Zawsze byłaś dla innych.
Ale jak pomyśleć o sobie, kiedy całe życie było podporządkowane rodzinie? Nawet teraz czułam się winna, że przeszkadzam córce i sąsiadom.
Następnego dnia rano usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam niepewnie i zobaczyłam panią Grażynę z administratorem bloku. – Pani Zofio, musimy porozmawiać – zaczął pan Andrzej surowym tonem. – Skargi sąsiadów się powtarzają. Proszę uprzątnąć rzeczy z korytarza do końca tygodnia.
Poczułam się jak dziecko przyłapane na psoceniu. Obiecałam posprzątać wszystko do soboty.
Wieczorem zadzwoniłam do Marty. – Córciu, czy mogłabyś mi pomóc z tymi rzeczami? Sama nie dam rady znosić wszystkiego do piwnicy… – Mamo! Przecież mówiłam ci już tyle razy! Nie mogę teraz! Może Tomek przyjedzie?
Znowu zostałam sama.
W piątek wieczorem zebrałam się w sobie i zaczęłam znosić kartony po schodach. Każdy był cięższy od poprzedniego, nie tyle przez wagę rzeczy, co przez wspomnienia zamknięte w środku. Przy trzecim kartonie potknęłam się i upadłam na schodach.
– Pani Zofio! Wszystko w porządku? – usłyszałam głos młodej sąsiadki z parteru, Magdy. Pomogła mi wstać i zaniosła kartony do piwnicy.
– Dziękuję ci bardzo… Przepraszam za kłopot… – powiedziałam zawstydzona.
– Proszę się nie przejmować! Każdy może mieć trudniejszy czas. Jeśli będzie pani czegoś potrzebować, proszę dać znać.
To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy ktoś okazał mi życzliwość bez wyrzutów.
W sobotę rano przyszła Marta z wnukami. Była spięta i zirytowana.
– No i co? Dalej te kartony tu stoją? Mamo! Ile razy mam ci powtarzać?!
– Już prawie wszystko wyniosłam… Magda mi pomogła…
– Magda?! A gdzie byłaś ty sama? Przecież jesteś dorosła!
– Marto… Ja już nie mam tyle siły co kiedyś…
Wtedy Ola spojrzała na mnie spod grzywki:
– Babciu… Może pokażesz mi te stare zdjęcia? Chciałabym zobaczyć jak wyglądał dziadek młody…
Serce mi zadrżało z radości. Przez chwilę poczułam się potrzebna.
Usiedliśmy razem przy herbacie i zaczęłam opowiadać historie ze swojego życia: o tym jak poznałam dziadka na zabawie w remizie, jak budowaliśmy dom własnymi rękami, jak płakałam po nocach ze strachu o dzieci podczas stanu wojennego.
Marta słuchała w milczeniu. W końcu powiedziała cicho:
– Przepraszam cię mamo… Chyba za bardzo chciałam cię dopasować do swojego życia…
Popłakałyśmy się obie.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Magda częściej wpadała na kawę i pomagała mi robić zakupy. Ola zaczęła dzwonić wieczorami i pytać o przepisy na szarlotkę dziadka. Nawet pani Grażyna złagodniała i zaprosiła mnie kiedyś na imieniny.
Ale samotność czasem wraca nocą jak cień. Wtedy pytam siebie: czy naprawdę można być szczęśliwym wśród ludzi, którzy widzą tylko twoje błędy? Czy ktoś jeszcze pamięta o tych wszystkich cichych łzach matek i babć?
A wy? Czy potraficie dostrzec samotność za drzwiami sąsiadki lub własnej mamy?