Cień starego klonu: Pamiętnik z rodzinnego domu
Już od progu poczułam, że coś jest nie tak. Stare drzwi skrzypnęły, jakby ostrzegały mnie przed tym, co znajdę w środku. W powietrzu unosił się zapach kurzu i wspomnień. Stałam na środku kuchni, trzymając klucz w drżącej dłoni. Za oknem szumiały liście starego klonu, tego samego, pod którym bawiłam się jako dziecko. Teraz wracałam tu nie jako córka, lecz jako ktoś, kto ma zamknąć rozdział życia całej rodziny.
Mój mąż, Artur, wszedł za mną z torbą. – Zosia, jesteś pewna, że chcesz to zrobić sama? – zapytał cicho.
– Muszę – odpowiedziałam, patrząc na popękane kafelki. – To mój dom.
Ojciec odszedł miesiąc temu. Zostałam sama z decyzją: sprzedać dom czy zostawić go pustym? Mój brat, Paweł, mieszkał w Gdańsku i nie chciał mieć z tym nic wspólnego. „Sprzedaj, podzielimy się pieniędzmi,” rzucił przez telefon. Nawet nie przyjechał na pogrzeb.
Przez pierwsze godziny chodziłam po pokojach jak duch. Każdy mebel miał swoją historię. W salonie wisiał portret mamy – uśmiechniętej, młodej kobiety z długimi włosami. Zmarła na raka, gdy miałam dwanaście lat. Ojciec nigdy się po niej nie otrząsnął.
Wieczorem przyszła sąsiadka, pani Halina. – Zosiu, słyszałam, że sprzedajesz dom? – zapytała bez ogródek.
– Tak… Nie mam innego wyjścia.
– A Paweł? – Jej spojrzenie było ostre jak nóż.
– Jemu nie zależy.
Pani Halina pokiwała głową i westchnęła ciężko. – Szkoda. Twój ojciec był dobrym człowiekiem. Ale życie toczy się dalej.
Po jej wyjściu usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam przeglądać papiery. Wtedy zadzwonił telefon.
– Zosia? – głos Pawła był zimny. – Pamiętaj, żeby nie oddać domu za bezcen. I nie zostaw tam żadnych naszych rzeczy.
– Może byś przyjechał i pomógł? – rzuciłam z goryczą.
– Nie mam czasu. Mam swoje życie.
Rozłączyłam się bez słowa. Łzy napłynęły mi do oczu. Zawsze byłam tą odpowiedzialną, tą „grzeczną córką”.
Następnego dnia zaczęłam sprzątać strych. Kurz gryzł w gardło, a stare schody uginały się pod moim ciężarem. W kącie znalazłam zakurzoną skrzynię. Otworzyłam ją i zobaczyłam zeszyt w kwiecistej okładce. Pamiętnik mamy.
Przez chwilę wahałam się, czy mam prawo go czytać. Ale ciekawość zwyciężyła. Otworzyłam na przypadkowej stronie:
„17 maja 1985. Dziś pokłóciłam się z Januszem (moim ojcem). Powiedział mi, że jestem za miękka dla dzieci, że powinnam być twardsza. Ale jak być twardą dla własnych dzieci? Zosia jest taka wrażliwa… Paweł coraz bardziej zamyka się w sobie. Boję się o nich.”
Serce ścisnęło mi się z bólu. Mama widziała więcej niż myślałam.
Przewracałam kolejne kartki:
„2 czerwca 1987. Janusz wrócił pijany. Krzyczał na mnie przy dzieciach. Paweł schował się pod stół, Zosia płakała w łazience. Czasem myślę o odejściu… ale gdzie pójdę z dwójką dzieci?”
Zamarłam. Ojciec nigdy nie był agresywny wobec nas, ale pamiętałam te ciche dni po awanturach – mama zamknięta w sypialni, ojciec milczący przy stole.
Wieczorem zadzwoniła ciotka Barbara z Warszawy:
– Zosiu, słyszałam o domu… Może byś się jeszcze zastanowiła? To kawałek waszej historii.
– Ciociu, ja tu nie wrócę. Artur też nie chce mieszkać na wsi.
– A dzieci? Może kiedyś…
– Nie mamy dzieci – przerwałam jej ostro.
Po chwili ciszy ciotka westchnęła:
– Rób jak uważasz, ale pamiętaj: dom to nie tylko mury.
W nocy nie mogłam spać. Siedziałam na łóżku rodziców i czytałam dalej pamiętnik mamy:
„14 sierpnia 1990. Paweł uciekł z domu na całą noc. Janusz obwinia mnie o wszystko. Ja już nie mam siły…”
Zaczęłam rozumieć Pawła – jego ucieczki, zamknięcie w sobie, późniejsze wyjazdy do Gdańska i zerwanie kontaktu z rodziną.
Rano zadzwoniłam do niego:
– Paweł… znalazłam pamiętnik mamy.
Cisza po drugiej stronie.
– I co? Myślisz, że mnie to obchodzi?
– Powinno! Nie rozumiesz… Ona cierpiała przez nas wszystkich!
– Przez ciebie może! Ja miałem dość tego domu!
Rozłączył się.
Zeszłam na dół i zobaczyłam Artura pakującego rzeczy do samochodu.
– Może zostawmy ten dom jeszcze na chwilę? – zaproponował cicho.
Popatrzyłam na niego bezradnie.
– Nie wiem już, co robić…
Po południu przyszła pani Halina z sąsiadem Romanem.
– Słyszałem, że sprzedajesz dom – powiedział Roman bez ogródek. – Moja córka szuka czegoś dla siebie.
– Jeszcze nie wiem… – odpowiedziałam wymijająco.
Pani Halina spojrzała na mnie uważnie:
– Zosiu, czasem trzeba puścić przeszłość wolno.
Wieczorem usiadłam pod starym klonem i patrzyłam na zachodzące słońce. Wzięłam pamiętnik mamy i zaczęłam pisać własne słowa na ostatniej stronie:
„Dziś zamykam ten dom i część siebie tutaj zostawiam. Może kiedyś wrócę… Może kiedyś wybaczę ojcu i Pawłowi. Ale dziś muszę ruszyć dalej.”
Ostatni raz przeszłam przez wszystkie pokoje, dotykając ścian jakby mogły mi odpowiedzieć na pytania, których nigdy nie zadałam rodzicom.
Zamknęłam drzwi na klucz i wrzuciłam go do skrzynki pocztowej sąsiadki Haliny.
Czy można naprawdę zostawić przeszłość za sobą? Czy dom to tylko mury – czy może coś więcej?