Cienie dzieciństwa: Jak odcięłam się od matki, by odnaleźć siebie

Już od rana czułam, że ten dzień będzie inny. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na parującą herbatę, gdy usłyszałam trzask drzwi. Matka weszła do kuchni z miną, którą znałam aż za dobrze – tą, która zwiastowała kłótnię.

– Znowu nie posprzątałaś po sobie! – rzuciła Elżbieta, stając nade mną z założonymi rękami. – Ile razy mam ci powtarzać, że w tym domu obowiązują zasady?

Miałam trzydzieści dwa lata, własną pracę, narzeczonego i… wciąż mieszkałam z matką. Ojciec odszedł, gdy byłam mała, a ona nigdy nie pozwoliła mi o tym zapomnieć. – Gdyby nie ja, nie miałabyś niczego – powtarzała jak mantrę. – Wszystko zawdzięczasz mnie.

Tego ranka nie wytrzymałam. – Mamo, mam dość. Nie jestem już dzieckiem. Chcę żyć po swojemu.

Spojrzała na mnie z pogardą. – Po swojemu? To znaczy jak? Z tym twoim Patrykiem? On cię zostawi, jak każdy facet. Zostaniesz sama, a ja nie będę już wtedy mogła ci pomóc.

Zacisnęłam pięści. – To nieprawda. Patryk mnie kocha. Chcemy razem zamieszkać.

– Dopóki mieszkasz tu, robisz, co ci każę – ucięła. – A jak wyjdziesz, nie licz na moją pomoc.

Wyszłam z kuchni, trzaskając drzwiami. W łazience oparłam się o zimne kafelki i poczułam łzy napływające do oczu. Ile jeszcze miałam znosić jej kontrolę? Od dzieciństwa wszystko było pod jej dyktando: szkoła muzyczna, bo ona marzyła o pianistce; liceum ogólnokształcące, bo „po technikum nie znajdziesz męża”; studia pedagogiczne, bo „dzieci to pewna praca”. Nawet wybór Patryka był dla niej porażką – „za mało ambitny”, „zwykły informatyk”.

Wieczorem zadzwoniłam do niego. – Patryk, nie dam już rady. Muszę się wyprowadzić. Nawet jeśli to będzie wynajęta kawalerka na drugim końcu miasta.

– Przyjedź do mnie – powiedział bez wahania. – Zawsze możesz na mnie liczyć.

Spakowałam się w nocy. Matka usłyszała szelest walizki. – Dokąd idziesz? – zapytała lodowatym głosem.

– Do Patryka. Muszę spróbować żyć po swojemu.

– Jeśli wyjdziesz, nie wracaj – syknęła. – Nie będę się tobą więcej zajmować.

Zadrżałam, ale nie odwróciłam się. Wyszłam z mieszkania, czując, jak serce wali mi w piersi. Na klatce schodowej czekał Patryk. Przytulił mnie mocno.

Pierwsze tygodnie były trudne. Matka nie odbierała telefonów, nie odpowiadała na SMS-y. W pracy byłam rozkojarzona, a Patryk robił wszystko, by mnie pocieszyć. – Daj jej czas – powtarzał. – Może zrozumie.

Ale Elżbieta była nieugięta. Po miesiącu przyszedł list: „Zawiodłaś mnie. Nie licz na spadek ani pomoc. Sama wybrałaś swój los”.

Płakałam całą noc. – Może powinnam wrócić? – szlochałam w ramionach Patryka.

– Nie możesz żyć dla niej – powiedział cicho. – Musisz żyć dla siebie.

Zaczęłam układać sobie życie na nowo. Wynajęliśmy z Patrykiem małe mieszkanie na Pradze. Było ciasno, ale nasze. Po raz pierwszy mogłam sama decydować o tym, co jem na śniadanie, kiedy wracam do domu, czy zostawiam kubek po kawie na stole.

Minęły dwa lata. W tym czasie wyszłam za Patryka, urodziła się nasza córka, Lena. Matka nie przyszła na ślub, nie odwiedziła mnie w szpitalu. Próbowałam do niej dzwonić, ale zawsze słyszałam tylko sygnał oczekiwania.

Pewnego dnia zadzwoniła ciotka Teresa. – Twoja mama jest w szpitalu. Miała zawał. Może powinnaś ją odwiedzić?

Pojechałam tam z duszą na ramieniu. Elżbieta leżała blada, podłączona do kroplówki. Gdy mnie zobaczyła, odwróciła wzrok.

– Przyszłam cię odwiedzić – powiedziałam cicho.

– Nie musiałaś – odpowiedziała chłodno. – Poradzę sobie sama.

Usiadłam przy jej łóżku. – Mamo… Urodziłam córkę. Ma na imię Lena.

Spojrzała na mnie z ukosa. – I co z tego? Myślisz, że mnie to obchodzi?

Poczułam, jak coś we mnie pęka. – Chciałam tylko, żebyś wiedziała. I żebyś wiedziała, że mimo wszystko cię kocham.

Wyszłam ze szpitala z ciężkim sercem. Przez kolejne miesiące próbowałam jeszcze kilka razy się z nią skontaktować, ale zawsze spotykałam się z murem obojętności.

Dziś Lena ma trzy lata. Czasem patrzę na nią i obiecuję sobie, że nigdy nie będę dla niej taka jak moja matka. Pozwolę jej być sobą, nawet jeśli jej wybory będą inne niż moje marzenia.

Często zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć rodzicowi, który nigdy nie pozwolił ci być sobą? Czy lepiej odciąć się raz na zawsze i zacząć żyć własnym życiem? Jak wy byście postąpili?