„Córka dzwoni tylko po pieniądze. Czy jeszcze kiedyś odzyskam z nią prawdziwą więź?”
– Mamo, mogłabyś mi przelać jeszcze te pięćset złotych? – głos Zosi drżał lekko, choć próbowała brzmieć pewnie. Siedziałam na kuchennym taborecie, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla uderzała prosto w moje serce.
Chciałam zapytać: „Jak się czujesz? Czy masz z kim porozmawiać? Czy jesteś szczęśliwa?” Ale wiedziałam, że nie usłyszę odpowiedzi. Zosia od miesięcy dzwoniła tylko wtedy, gdy potrzebowała pieniędzy. Każda rozmowa zaczynała się od krótkiego „Cześć, mamo”, a kończyła na numerze konta i obietnicy oddania pieniędzy „jak tylko dostanie wypłatę”.
– Zosiu, czy wszystko u ciebie w porządku? – zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu.
– Tak, mamo, tylko wiesz… życie w Warszawie jest drogie. Wynajem, rachunki, jedzenie… No i musiałam kupić nowe buty do pracy. – Jej głos był coraz bardziej zniecierpliwiony.
– Może przyjechałabyś do domu na weekend? Upiekłabym twoje ulubione ciasto…
– Nie mam czasu, mamo. Praca, znajomi… Sama rozumiesz. Przelejesz mi te pieniądze?
Zgodziłam się. Jak zawsze. Odłożyłam telefon i poczułam znajome ukłucie żalu. Mój mąż, Marek, wszedł do kuchni i spojrzał na mnie pytająco.
– Znowu dzwoniła? – zapytał bez cienia wyrzutu, ale widziałam w jego oczach smutek.
– Tak. Potrzebuje pieniędzy.
Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczeliśmy. W końcu Marek odezwał się cicho:
– Myślisz, że coś przed nami ukrywa? Może ma kłopoty?
Pokręciłam głową.
– Nie wiem. Może po prostu nie chce z nami rozmawiać. Może już nas nie potrzebuje…
Wróciłam myślami do czasów, gdy Zosia była mała. Pamiętam jej śmiech, gdy biegała po ogrodzie z naszym psem, jej dumę po pierwszym dniu w szkole, łzy po nieudanym sprawdzianie z matematyki. Była moją córeczką – otwartą, czułą, zawsze gotową przytulić się do mnie wieczorem przed snem.
Wszystko zaczęło się zmieniać w liceum. Zosia coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, słuchała muzyki przez słuchawki i unikała rozmów przy stole. Myślałam wtedy: „To tylko bunt nastolatki”. Ale potem przyszły studia w Warszawie i nagle nasza córka była już dorosła – przynajmniej według niej samej.
Pierwsze miesiące były pełne entuzjazmu. Dzwoniła codziennie, opowiadała o nowych znajomych, wykładach i planach na przyszłość. Potem telefony stawały się coraz rzadsze. Aż w końcu zostały tylko te o pieniądze.
Pewnego wieczoru Marek zaproponował:
– Może pojedziemy do niej? Zrobimy jej niespodziankę?
Zgodziłam się z nadzieją, że zobaczę moją Zosię taką jak dawniej.
Pojechaliśmy do Warszawy w sobotę rano. Zosia otworzyła nam drzwi swojego wynajmowanego mieszkania z miną pełną zdziwienia i lekkiego niezadowolenia.
– Mamo, tato… Co wy tu robicie?
– Chcieliśmy cię zobaczyć – odpowiedział Marek z wymuszonym uśmiechem.
Zosia wpuściła nas do środka. W mieszkaniu panował bałagan – puste kubki po kawie, ubrania rzucone na krzesło, sterta książek na podłodze.
– Przepraszam za bałagan – mruknęła nerwowo.
Usiedliśmy w kuchni. Próbowałam zacząć rozmowę:
– Zosiu, martwimy się o ciebie. Rzadko dzwonisz…
– Mamo, jestem dorosła! Mam swoje życie! – wybuchła nagle. – Nie musicie mnie kontrolować!
– Nie chcemy cię kontrolować – powiedział spokojnie Marek. – Chcemy tylko wiedzieć, czy jesteś szczęśliwa.
Zosia spuściła wzrok.
– Nie rozumiecie mnie… Tu wszystko jest trudniejsze niż myślicie. Praca jest stresująca, ciągle brakuje mi pieniędzy… Czasem mam wrażenie, że nie dam rady.
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Dlaczego nam o tym nie mówisz?
Zosia wzruszyła ramionami.
– Bo nie chcę was martwić. I tak już wystarczająco się o mnie boicie.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. W końcu Marek powiedział:
– Zosiu, zawsze możesz do nas zadzwonić. Nie tylko po pieniądze.
Zosia spojrzała na nas ze łzami w oczach.
– Przepraszam… Po prostu czasem czuję się taka samotna tutaj…
Przytuliłam ją mocno. Poczułam ulgę i ból jednocześnie – bo zrozumiałam, że moja córka dorasta w świecie pełnym presji i lęków, których nie potrafię już od niej odgonić.
Po powrocie do domu długo rozmawialiśmy z Markiem o tym spotkaniu.
– Może musimy nauczyć się być rodzicami dorosłego dziecka – powiedział cicho Marek.
Od tamtej pory nasze rozmowy z Zosią powoli zaczęły się zmieniać. Nadal czasem prosi o pieniądze – ale coraz częściej dzwoni też po prostu pogadać. Czasem opowiada o pracy, czasem pyta o nasze zdrowie albo radzi się w sprawach codziennych.
Ale lęk pozostał. Za każdym razem, gdy dzwoni telefon i widzę jej imię na ekranie, serce bije mi szybciej: czy to będzie rozmowa matki z córką? Czy znów usłyszę tylko prośbę o przelew?
Czasem zastanawiam się: czy to ja popełniłam błąd? Czy mogłam lepiej przygotować ją do dorosłości? A może każda matka musi kiedyś przeżyć ten ból oddalania się dziecka?
Może wy też macie podobne doświadczenia? Czy można odzyskać prawdziwą więź z dorosłym dzieckiem? Jak rozmawiać z własnym dzieckiem tak, by nie czuło się osamotnione – i byśmy my sami nie czuli się tylko bankomatem?