Czasy się nie zmieniają, ale ludzie tak – historia o rodzinnych ranach i przebaczeniu
– Nie wierzę, że to znowu się dzieje! – krzyknęłam do słuchawki, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Magda, nie możesz tak po prostu zostawić mamy na mojej głowie!
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej ciężki oddech. W końcu odezwała się chłodno:
– Anka, przez ostatnie dwa lata to ja wszystko robiłam. Ty masz dom, męża, dzieci – masz lepiej. Teraz twoja kolej.
– Ale ja też pracuję! Mam swoje życie! – głos mi się łamał. – Nie możesz ciągle uciekać od odpowiedzialności!
– Uciekać? – prychnęła. – Ty zawsze byłaś tą lepszą, prawda? Zawsze miałaś wszystko podane na tacy. Ja musiałam walczyć o każdy okruch uwagi.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam sygnał rozłączenia. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Mój mąż, Paweł, wszedł cicho i spojrzał na mnie z troską.
– Znowu Magda? – zapytał łagodnie.
Pokiwałam głową i usiadłam przy stole. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu Paweł położył mi dłoń na ramieniu.
– Może czas postawić granice? – szepnął.
Ale jak postawić granice własnej siostrze? Jak powiedzieć „dość” matce, która zawsze kochała bardziej tę drugą?
Moja historia zaczęła się dawno temu, w małym bloku na warszawskim Bródnie. Byłyśmy z Magdą tylko we dwie – ja starsza o pięć lat. Nasza mama, Teresa, była pielęgniarką na trzy zmiany, ojca nie pamiętam prawie wcale. Odszedł, gdy miałam siedem lat. Zostałyśmy same z mamą i jej wiecznym zmęczeniem.
Od zawsze czułam się odpowiedzialna za wszystko. Odbierałam Magdę z przedszkola, gotowałam jej zupki z kostki rosołowej, pilnowałam lekcji. Mama powtarzała:
– Aniu, jesteś taka mądra i samodzielna. Magda jest delikatna, musisz jej pomagać.
I pomagałam. Nawet wtedy, gdy Magda wywracała oczami i trzaskała drzwiami. Nawet wtedy, gdy mama kupowała jej nowe buty „bo Anka już ma”, a mnie tłumaczyła, że „ty sobie poradzisz”.
W liceum byłam prymuską – stypendium naukowe pozwoliło mi pójść na studia bez pytania o pieniądze. Magda ledwo przeszła do następnej klasy. Mama płakała po wywiadówkach:
– Nie rozumiem, dlaczego ona nie może być taka jak ty…
A potem tuliła Magdę i kupowała jej lody na pocieszenie.
Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, poznałam Pawła. Był inny niż wszyscy – spokojny, czuły, zawsze gotów wysłuchać. Szybko się pobraliśmy i wynajęliśmy kawalerkę na Targówku. Magda została z mamą.
Wtedy zaczęły się telefony:
– Aniu, Magda znowu nie wróciła na noc…
– Aniu, Magda rzuciła studia…
– Aniu, Magda jest w ciąży…
Za każdym razem jechałam do nich jak na sygnale. Tłumaczyłam Magdzie świat, pocieszałam mamę. Czułam się jak plaster na ich rany.
Aż pewnego dnia Magda po prostu zniknęła. Wyjechała do Anglii „za pracą”. Przez pół roku nie dawała znaku życia. Mama chodziła jak cień po mieszkaniu.
– To twoja wina – powiedziała mi kiedyś przez łzy. – Gdybyś była bliżej…
Zamurowało mnie wtedy. Po raz pierwszy poczułam prawdziwą złość na matkę.
Magda wróciła po roku – z synkiem i bez ojca dziecka. Mama przyjęła ją jak królową. Ja przyjechałam z prezentami dla małego Olka i usłyszałam tylko:
– Dobrze, że jesteś. Zrobisz herbatę?
Od tamtej pory wszystko kręciło się wokół Magdy i Olka. Mama rzuciła pracę „żeby pomóc Madzi”. Ja rodziłam swoje dzieci sama – mama wpadała czasem na godzinę „bo Olek chory”, „bo Magda musi odpocząć”.
Paweł patrzył na to wszystko z boku:
– Anka, musisz pogodzić się z tym, że twoja mama nigdy nie będzie taka jak chcesz.
Ale jak pogodzić się z tym, że własna matka traktuje cię jak powietrze?
Lata mijały. Moje dzieci rosły bez babci na co dzień – widywały ją głównie przy okazji świąt albo urodzin Olka. Magda miała kolejne związki i kolejne kryzysy. Mama była zawsze przy niej.
Aż przyszedł dzień, kiedy Teresa złamała biodro. Szpital, rehabilitacja – nagle okazało się, że trzeba się nią opiekować 24 godziny na dobę.
Magda zadzwoniła pierwsza:
– Anka, ja nie dam rady! Mam pracę zmianową! Olek chodzi do szkoły! Ty masz dom i męża – weź mamę do siebie!
Zgodziłam się – bo jak inaczej? Przez pół roku mama mieszkała u nas w salonie na rozkładanej kanapie. Było ciężko: dzieci narzekały na brak miejsca, Paweł coraz częściej wychodził wieczorami „żeby odpocząć”, a mama…
Mama narzekała:
– U Magdy było ciszej…
– U Magdy kawa lepsza…
– U Magdy Olek zawsze mnie odwiedzał…
Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę mamy z Magdą przez telefon:
– Madziu, tu jest tak ciężko… Anka ciągle czegoś chce…
Nie wytrzymałam.
– Mamo! – weszłam do pokoju bez pukania. – Czy ty naprawdę nie widzisz ile dla ciebie robię?
Spojrzała na mnie chłodno:
– Ty zawsze musisz mieć rację.
Wtedy coś we mnie pękło.
Po kilku tygodniach mama wróciła do siebie – Magda „znalazła czas”, żeby ją zabrać. Od tamtej pory kontaktujemy się rzadko. Czasem dzwoni Olek z pytaniem o zadanie domowe albo Paweł zapyta czy nie chcę odwiedzić mamy.
Ale ja nie potrafię już przekroczyć tego progu.
Często pytam siebie: czy można wybaczyć matce faworyzowanie? Czy siostrze można zapomnieć egoizm? Czy da się odbudować rodzinę po tylu latach ran?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Może ktoś przeszedł podobną drogę?
Bo ja wciąż nie wiem: czy warto walczyć o tych, którzy nigdy nie walczyli o mnie?