Czekał na mój dzień ślubu, by się pożegnać – historia o miłości, stracie i rodzinnych tajemnicach
Stałam przed ołtarzem w kościele św. Wojciecha w moim rodzinnym Olsztynie, a dłonie drżały mi tak mocno, że ledwo mogłam utrzymać bukiet. Wszyscy patrzyli na mnie – mama z wyrazem dumy i niepokoju, tata z łzami w oczach, narzeczony Michał uśmiechnięty, choć jego uśmiech był trochę wymuszony. W powietrzu unosił się zapach lilii i kadzidła, a ja czułam się jak bohaterka cudzego życia. Nagle drzwi kościoła otworzyły się z hukiem i wszyscy odwrócili głowy. W progu stał mój brat – Bartek. Ten sam Bartek, który od trzech lat nie pojawił się na żadnej rodzinnej uroczystości, który wyjechał do Warszawy i zerwał kontakt z nami po kłótni z ojcem.
Zamarłam. Bartek był blady jak ściana, a jego oczy – te same oczy, które kiedyś błyszczały figlarnie, gdy razem uciekaliśmy z lekcji – teraz były puste i zmęczone. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Mama zakryła usta dłonią, tata zacisnął szczęki. Michał spojrzał na mnie pytająco. Ja czułam tylko jedno: strach. Strach przed tym, co zaraz się wydarzy.
Bartek przeszedł przez nawę kościoła powoli, jakby każdy krok sprawiał mu ból. Zatrzymał się tuż przede mną. – Muszę z tobą porozmawiać – wyszeptał tak cicho, że tylko ja go usłyszałam.
– Teraz? – szepnęłam zszokowana.
– Teraz albo nigdy – odpowiedział i spojrzał mi prosto w oczy.
Widziałam kątem oka, jak mama chce podejść, ale zatrzymał ją tata. W kościele rozległy się szepty. Ksiądz chrząknął nerwowo.
– Proszę państwa…
– Przepraszam – powiedziałam głośno i odłożyłam bukiet na ławkę. – Muszę… muszę wyjść na chwilę.
Wyszliśmy razem na zewnątrz. Słońce raziło mnie w oczy, a serce waliło jak oszalałe.
– Bartek, co ty wyprawiasz? – zapytałam drżącym głosem.
– Muszę ci coś powiedzieć zanim powiesz „tak”. To ważne. To o nas… o naszej rodzinie.
Zacisnęłam pięści. – Nie możesz poczekać? To mój ślub!
– Właśnie dlatego przyszedłem dziś. Bo to twój ślub. Bo jeśli teraz ci nie powiem… już nigdy nie będziesz mogła mi wybaczyć.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. W końcu Bartek usiadł na schodach kościoła i ukrył twarz w dłoniach.
– Pamiętasz tamten wieczór trzy lata temu? – zaczął cicho. – Kiedy tata wyrzucił mnie z domu?
Poczułam, jak wracają do mnie obrazy: krzyki, trzask drzwi, mama płacząca w kuchni. Bartek wtedy wybiegł z domu i już nie wrócił.
– Tata nie wyrzucił mnie bez powodu – kontynuował Bartek. – On… on dowiedział się o czymś, czego nikt nie powinien wiedzieć.
– O czym?
Bartek spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– O tym, że to nie on jest moim ojcem.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Co ty mówisz?
– Mama miała romans zanim wyszła za tatę. Ja… jestem synem innego mężczyzny. Tata dowiedział się o tym przypadkiem i nie mógł mi tego wybaczyć. Ani mamie.
Czułam, jak świat mi się wali pod stopami.
– Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?
– Bo myślałem, że to nie ma znaczenia. Ale potem zobaczyłem, jak bardzo tata mnie nienawidzi… I jak bardzo mama cierpi. Chciałem odejść, żebyście mogli być szczęśliwi bez mojego ciężaru.
Łzy napływały mi do oczu.
– Bartek…
– Ale to nie wszystko – przerwał mi drżącym głosem. – Jest jeszcze coś…
Spojrzałam na niego pytająco.
– Jestem chory. Mam białaczkę. Lekarze dają mi kilka miesięcy życia…
Zatkało mnie. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Przepraszam, że ci to mówię właśnie dziś… Ale chciałem cię zobaczyć jeszcze raz. Chciałem ci powiedzieć prawdę i pożegnać się zanim odejdę.
Objęłam go mocno i płakałam jak dziecko.
W tym momencie drzwi kościoła otworzyły się znowu i wybiegła mama.
– Dzieci… co się dzieje? – zapytała zrozpaczona.
Bartek spojrzał na nią smutno.
– Mamo… przepraszam za wszystko. Za to, że musiałaś wybierać między mną a tatą… Za to, że odszedłem bez słowa…
Mama uklękła obok nas i objęła nas oboje.
– Synku… ja zawsze cię kochałam. Zawsze będziesz moim dzieckiem…
Wtedy wyszedł też tata. Stał przez chwilę w milczeniu, potem podszedł do Bartka i położył mu rękę na ramieniu.
– Przepraszam cię, synu – powiedział cicho. – Byłem głupcem. Zazdrość i duma przesłoniły mi rozum…
Bartek spojrzał na niego ze łzami w oczach.
– Tato…
Objęli się po raz pierwszy od lat.
Wróciłam do kościoła z Bartkiem u boku. Michał patrzył na mnie pytająco.
– Wszystko w porządku? – zapytał szeptem.
– Tak… teraz już tak – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się przez łzy.
Ślub odbył się bez dalszych przeszkód, ale już nic nie było takie samo. Po weselu Bartek został z nami jeszcze kilka tygodni. Spędziliśmy razem każdą możliwą chwilę: chodziliśmy nad jezioro Ukiel jak za dawnych lat, rozmawialiśmy godzinami o życiu i śmierci, o marzeniach i straconych szansach.
Kiedy Bartek odszedł kilka miesięcy później, czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Ale wiedziałam też, że dzięki tamtemu dniu odzyskaliśmy siebie nawzajem choć na chwilę – i że prawda, choć bolesna, pozwoliła nam pożegnać się bez żalu.
Czasem patrzę na zdjęcia ze ślubu i widzę Bartka stojącego obok mnie – blady, ale szczęśliwy. I myślę sobie: czy lepiej żyć w kłamstwie i spokoju czy znać prawdę nawet wtedy, gdy boli? Co wy byście wybrali?