Jestem wykończona. Moi rodzice się rozwiedli, ale ich wojna trwa – zwłaszcza po narodzinach mojej córki

– Nie pozwolę, żeby Zosia spędzała święta u twojego ojca! – krzyknęła mama, trzaskając drzwiami kuchni. Stałam w przedpokoju z niemowlęciem na rękach, czując jak łzy napływają mi do oczu. Zosia zaczęła płakać, jakby wyczuwała napięcie.

Dwa lata temu moi rodzice – Anna i Marek – w końcu się rozwiedli. Przez całe dzieciństwo byłam świadkiem ich nieustannych kłótni. W domu nigdy nie było spokojnie. Mama zarzucała tacie brak ambicji, a tata mamie – wieczne niezadowolenie. Najgorsze było to, że zawsze byłam między młotem a kowadłem. Gdy dostałam trójkę z matematyki, mama mówiła: „To po ojcu, on też nigdy nie rozumiał liczb”. Kiedy spóźniłam się do domu, tata rzucał: „Jesteś taka jak matka – zawsze musisz mieć ostatnie słowo”. W pewnym momencie przestałam wierzyć, że cokolwiek robię dobrze.

Kiedy miałam 28 lat i sama zostałam matką, naiwnie wierzyłam, że rozwód rodziców przyniesie wszystkim ulgę. Że każdy pójdzie swoją drogą i wreszcie będziemy mogli spotykać się bez napięcia. Ale narodziny Zosi tylko dolały oliwy do ognia. Nagle oboje zaczęli rywalizować o tytuł „najlepszego dziadka” i „najlepszej babci”.

Pamiętam pierwszy dzień, kiedy przyjechałam z Zosią do domu po porodzie. Mama już czekała z obiadem i stertą nowych ubranek. – Tylko nie pozwól Markowi jej przewijać! – rzuciła z pogardą. – On nawet ciebie nie potrafił nakarmić, a co dopiero taką kruszynę.

Kilka dni później tata zadzwonił: – Przyjadę jutro z nowym wózkiem. Ten od twojej matki jest beznadziejny, widziałem testy w internecie. Nie pozwól jej decydować za ciebie.

Zaczęło się przeciąganie liny. Każde spotkanie z jednym z nich kończyło się narzekaniem na drugiego. Mama: „Twój ojciec nawet nie wie, jak trzymać dziecko”. Tata: „Twoja matka zawsze musi wszystko kontrolować”. Nawet kiedy Zosia miała kolki i byłam wykończona nieprzespanymi nocami, zamiast wsparcia słyszałam tylko: „Nie słuchaj jej rad” albo „Nie pozwól mu tego robić”.

Mój mąż, Paweł, próbował mnie wspierać, ale widziałam, że i on jest coraz bardziej sfrustrowany. – Może powinniśmy wyjechać na święta? – zaproponował pewnego wieczoru. – Uciec od tego wszystkiego.

Ale ja nie chciałam uciekać. Chciałam mieć normalną rodzinę. Chciałam, żeby Zosia miała dziadków, którzy ją kochają i nie ciągną jej na swoją stronę.

Najgorszy był pierwszy Dzień Dziadka i Babci. Mama zadzwoniła już o 7 rano: – Przyjedźcie do mnie na śniadanie. Upiekłam sernik specjalnie dla Zosi.

O 8 zadzwonił tata: – Mam bilety do teatru lalek na 12:00. Zosia będzie zachwycona!

Próbowałam pogodzić jedno z drugim, ale oczywiście skończyło się awanturą. Mama obraziła się na tydzień, tata przysłał mi długiego SMS-a o tym, jak bardzo go zawodzę.

Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Czułam się winna wobec każdego z nich i wobec siebie samej. Przecież to ja powinnam być teraz najważniejsza dla mojej córki, a nie ich chore ambicje.

Pewnego dnia Paweł wrócił z pracy i zobaczył mnie płaczącą w kuchni.
– Co się stało? – zapytał cicho.
– Nie wiem już, co robić – wyszeptałam. – Mama chce zabrać Zosię na wakacje nad morze, tata planuje Mazury w tym samym terminie. Oboje grożą mi, że jeśli wybiorę drugiego, to już nigdy nie będą chcieli mieć kontaktu z wnuczką.
Paweł przytulił mnie mocno.
– Musisz im powiedzieć stop. To twoje dziecko i twoje życie.

Łatwo powiedzieć… Ale jak powiedzieć „stop” własnym rodzicom? Jak wybrać między nimi? Przecież przez całe życie byłam tą osobą od godzenia ich światów.

W końcu zebrałam się na odwagę i zaprosiłam ich oboje na rozmowę. Siedzieli naprzeciwko siebie przy stole w moim salonie, jak dwie zwaśnione strony podczas negocjacji pokojowych.
– Mamo, tato… – zaczęłam drżącym głosem. – Kocham was oboje i chcę, żeby Zosia miała was w swoim życiu. Ale nie mogę dłużej być między wami. Wasza rywalizacja mnie niszczy. Jeśli nie potraficie się dogadać, będziemy musieli ograniczyć kontakty.

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Ale ja tylko chcę dla was dobrze…
Tata spuścił wzrok.
– Nie chciałem ci sprawiać przykrości.

Przez chwilę panowała cisza. Wiedziałam jednak, że to nie koniec problemów. Ale pierwszy raz poczułam ulgę – powiedziałam im prawdę.

Od tamtej pory próbują się bardziej kontrolować. Czasem wychodzi lepiej, czasem gorzej. Nadal zdarzają się spięcia i ciche dni po jednej lub drugiej stronie. Ale coraz częściej pytają mnie o zdanie zamiast narzucać swoje racje.

Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy uda mi się przerwać ten łańcuch rodzinnych konfliktów? Czy moja córka będzie kiedyś musiała wybierać między mną a Pawłem? Czy można nauczyć się kochać bez walki o przewagę?

A wy? Jak radzicie sobie z toksycznymi relacjami w rodzinie? Czy można naprawdę uwolnić się od cudzych oczekiwań?