Matka, która nie pozwala mi oddychać – historia o miłości, kontroli i ucieczce

– Znowu to samo, mamo! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni. – Nie możesz choć raz pozwolić mi samej zdecydować, co jest dobre dla moich dzieci?

Mama stała przy blacie, zaciśnięte usta, ręce w fartuchu. W jej oczach widziałam tę znajomą mieszaninę bólu i wyrzutu. – Zosia, ja tylko chcę dobrze. Wiesz, że się martwię. Ty nigdy nie słuchasz moich rad.

W tej chwili miałam ochotę wybiec z domu i nigdy nie wrócić. Ale nie mogłam – dzieci były w pokoju obok, a mąż, Paweł, wracał dopiero wieczorem z pracy. To był kolejny dzień, kiedy czułam się jak intruz we własnym życiu.

Mam na imię Zofia. Mam 36 lat, troje dzieci i męża, który coraz częściej patrzy na mnie z bezradnością. Mieszkamy w podwarszawskim Piastowie, w szeregowcu na spokojnym osiedlu. Kiedyś myślałam, że to będzie nasz azyl – miejsce, gdzie wychowam dzieci z dala od rodzinnych dramatów. Ale mama znalazła sposób, żeby być bliżej. Za blisko.

Wszystko zaczęło się trzy lata temu, kiedy tata zmarł nagle na zawał. Mama została sama w naszym rodzinnym domu w Siedlcach. Była załamana, nie radziła sobie z pustką. Dzwoniła codziennie, płakała do słuchawki, opowiadała o samotnych wieczorach i o tym, jak bardzo tęskni za wnukami. – Zosiu, ja już nie mam po co żyć – powtarzała. W końcu przekonała mnie, żebym znalazła jej mieszkanie blisko nas.

Paweł był sceptyczny. – Zosia, czy ty naprawdę chcesz mieć ją za ścianą? Przecież ona cię wykończy.

– To moja matka – odpowiedziałam wtedy. – Nie mogę jej zostawić samej.

I tak mama zamieszkała dwa bloki dalej. Na początku było nawet miło – pomagała przy dzieciach, gotowała obiady, czasem zabierała je na spacer. Ale bardzo szybko zaczęła przekraczać granice.

– Nie dawaj Oli tyle słodyczy! – wołała przez balkon, kiedy bawiłam się z córką na placu zabaw.
– Franek powinien już umieć czytać! W twoim wieku czytałam książki do poduszki! – mówiła do mojego syna przy każdej okazji.
– Paweł za dużo pracuje. Powinien więcej czasu spędzać z rodziną – rzucała niby od niechcenia podczas niedzielnych obiadów.

Z czasem jej obecność stała się wszechobecna. Potrafiła wejść bez pukania, bo „przecież mam klucz”. Przesuwała rzeczy w kuchni, bo „tak będzie wygodniej”. Krytykowała moje decyzje wychowawcze przy dzieciach. Czułam się jak dziecko we własnym domu.

Najgorsze były wieczory. Kiedy dzieci już spały, a Paweł próbował mnie przytulić na kanapie, dzwonił telefon.

– Zosiu, nie mogę spać. Może byś przyszła na chwilę?

Albo:

– Zosiu, coś mnie boli w klatce piersiowej…

Za każdym razem biegłam do niej jak na sygnał ratunkowy. Paweł coraz częściej przewracał oczami.

– Ona cię szantażuje emocjonalnie – mówił cicho. – Nie widzisz tego?

Ale ja widziałam tylko samotną matkę, która poświęciła dla mnie wszystko. Czułam się winna za każdy dzień, kiedy nie miałam dla niej czasu.

Z czasem zaczęłam tracić cierpliwość. Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i zastałam mamę w naszym salonie.

– Co ty tu robisz? – zapytałam ostro.

– Przyszłam posprzątać. U was zawsze taki bałagan…

– Mamo! Prosiłam cię…

– Zosiu, ja tylko chcę pomóc! Ty sobie nie radzisz!

Wybuchłam płaczem. – Mamo, ja nie jestem już dzieckiem! Pozwól mi żyć po swojemu!

Mama rozpłakała się jeszcze głośniej ode mnie. – Wychowałam cię sama! Poświęciłam wszystko! Teraz jestem nikomu niepotrzebna!

Dzieci patrzyły na nas przerażone zza drzwi.

Od tego dnia nasze relacje zaczęły się psuć jeszcze bardziej. Mama obrażała się na tygodnie, potem dzwoniła z pretensjami:

– Nie odbierasz telefonu? Pewnie jesteś zajęta swoim mężem! On cię odciąga ode mnie!

Paweł coraz częściej wychodził z domu pod byle pretekstem. Dzieci zaczęły pytać:

– Mamo, dlaczego babcia jest smutna?
– Czy babcia nas nie lubi?

Czułam się rozdarta między lojalnością wobec matki a własną rodziną. Każda rozmowa kończyła się awanturą albo milczeniem pełnym wyrzutów sumienia.

W zeszłym roku Paweł dostał propozycję pracy w Norwegii. Dobre pieniądze, stabilizacja… i szansa na nowy początek daleko od mamy.

– Zosiu, to może być nasza szansa – powiedział pewnego wieczoru. – Dzieci pójdą do dobrej szkoły. Ty odpoczniesz od tego wszystkiego…

Bałam się powiedzieć mamie o naszych planach. Zwlekałam tygodniami. W końcu zebrałam się na odwagę.

– Mamo… Paweł dostał pracę za granicą. Chcemy spróbować…

Mama pobladła.

– Chcecie mnie zostawić? Sama tu umrę! Po co ja tu przyjechałam? Wszystko dla was!

Próbowałam tłumaczyć:
– Mamo, to tylko na rok… Będziemy dzwonić codziennie…
Ale ona już mnie nie słuchała.
– Jesteś niewdzięczna! Wszystko przez tego twojego Pawła! On zawsze chciał mnie odsunąć!

Wyszła trzaskając drzwiami. Przez tydzień nie odbierała telefonu.

W tym czasie dzieci były podekscytowane wyjazdem.
– Mamo, a będą tam śniegi? A będziemy mogli jeździć na nartach?
Paweł planował wszystko krok po kroku: mieszkanie, szkołę dla dzieci, kurs norweskiego dla mnie.
Ale ja każdej nocy leżałam bezsennie i myślałam o mamie: czy sobie poradzi? Czy nie zrobi sobie krzywdy? Czy jestem złą córką?

W końcu przyszła do nas sama. Wyglądała na starszą o dziesięć lat.
– Jeśli wyjedziesz… już nigdy ci tego nie wybaczę – powiedziała cicho.
Nie odpowiedziałam nic. Po raz pierwszy w życiu poczułam… ulgę? Czy to możliwe?

Teraz siedzę przy kuchennym stole i patrzę na bilety lotnicze leżące obok kubka z herbatą. Za tydzień wyjeżdżamy. Mama nie chce się pożegnać z wnukami. Paweł mówi: „Musisz myśleć o sobie”.
Ale czy potrafię?
Czy można być dobrą córką i jednocześnie dobrą matką dla swoich dzieci? Czy muszę wybierać między własnym szczęściem a szczęściem matki?
Czasem myślę: może gdybym była silniejsza… Ale czy to ja jestem winna temu wszystkiemu?
Czy ktoś z was też musiał wybierać między rodziną a własną wolnością?