Matka zarzuca mi, że nie pomagam z chorym bratem, ale po szkole uciekłam z domu. Historia Marty z Bydgoszczy
— Marta! Znowu uciekasz od obowiązków?! — głos matki przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy drzwiach, z plecakiem na ramieniu, a w oczach miałam łzy. — Nie uciekam, mamo. Po prostu… muszę wyjść — odpowiedziałam cicho, patrząc na jej zmęczoną twarz. — Twój brat znowu miał atak, a ty myślisz tylko o sobie! — krzyknęła. Wtedy już nie wytrzymałam. Wybiegłam z mieszkania na bydgoskim Fordonie, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby.
To był dzień, który podzielił moje życie na pół. Miałam wtedy siedemnaście lat i czułam się jak więzień we własnym domu. Mój młodszy brat, Tomek, od urodzenia chorował na dystrofię mięśniową. Każdy dzień był walką: o lepszy oddech, o kolejną noc bez pogotowia, o chwilę ciszy bez płaczu i krzyków. Mama, Danuta, była pielęgniarką z zawodu i matką-opiekunką z przymusu. Ojciec? Odszedł, gdy Tomek miał pięć lat. Zostawił nas z kredytem i stertą rachunków.
Od tamtej pory dom był polem bitwy. Mama walczyła o Tomka jak lwica, ale dla mnie miała tylko polecenia i pretensje. — Marta, podaj inhalator! Marta, umyj Tomka! Marta, nie wychodź, bo Tomek się boi! — słyszałam codziennie. Gdy raz poprosiłam o wyjście do kina z koleżankami, usłyszałam: — Ty chyba nie masz serca! Tomek by dał wszystko za twoje zdrowie!
W szkole byłam cicha i zamknięta w sobie. Nauczyciele pytali: — Marta, czemu jesteś taka smutna? — ale nigdy nie odpowiadałam szczerze. Nie chciałam litości ani plotek. Najlepsza przyjaciółka, Paulina, próbowała mnie wyciągać na spacery po Wyspie Młyńskiej czy kawę na Starym Rynku, ale zawsze odmawiałam. — Nie mogę, muszę być w domu — powtarzałam jak mantrę.
Pewnego wieczoru podsłuchałam rozmowę mamy przez telefon:
— Nie wiem już, co robić z Martą… Ona jest taka samolubna! Nie rozumie, że Tomek może umrzeć w każdej chwili!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież kochałam brata. Ale czy to znaczyło, że nie mogę mieć własnego życia?
Wszystko pękło wiosną przed maturą. Tomek miał ciężki atak w nocy. Mama obudziła mnie wrzaskiem: — Marta! Pomóż mi! Szybko! — Wpadłam do pokoju brata, trzęsąc się ze strachu. Trzymałam go za rękę, gdy mama dzwoniła po karetkę. Potem przez godzinę siedziałam na podłodze pod drzwiami szpitala dziecięcego na Curie-Skłodowskiej i modliłam się o cud.
Gdy wróciliśmy do domu nad ranem, mama spojrzała na mnie z wyrzutem:
— Gdybyś była bardziej uważna, może to by się nie stało.
— To nie moja wina! — krzyknęłam pierwszy raz w życiu.
— Wszystko jest twoją winą! — odpowiedziała zimno.
Tego dnia podjęłam decyzję. Po szkole spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do starej torby sportowej i wyszłam bez słowa. Nie miałam planu. Wsiadłam do autobusu linii 65 i pojechałam do Pauliny.
— Co się stało? — zapytała przerażona.
— Nie mogę już tam wrócić… Duszę się — wyszeptałam.
Paulina przytuliła mnie mocno.
Przez kilka dni mieszkałam u niej na kanapie. Jej mama była wyrozumiała:
— Zostań tyle, ile potrzebujesz, Marto. Twoja mama zadzwoniła do szkoły… Jest bardzo zdenerwowana.
Wiedziałam, że muszę coś zrobić ze swoim życiem. Znalazłam dorywczą pracę w piekarni na Bartodziejach i zaczęłam odkładać pieniądze na wynajem pokoju. Paulina pomogła mi znaleźć tanią stancję u starszej pani na Szwederowie. Tam pierwszy raz od lat przespałam noc bez budzenia się na krzyk brata.
Mama dzwoniła codziennie:
— Jak możesz zostawić rodzinę?! Tomek pyta o ciebie!
— Mamo… Ja też jestem twoją córką.
— Jesteś egoistką! Nigdy ci tego nie wybaczę!
Każda rozmowa kończyła się płaczem. Czułam się rozdarta: tęskniłam za Tomkiem, ale nie mogłam wrócić do roli niewidzialnej służącej.
Po maturze dostałam się na pedagogikę na UKW. Pracowałam wieczorami w kawiarni i uczyłam się do egzaminów. Czasem odwiedzałam Tomka w tajemnicy przed mamą — przynosiłam mu książki i gry planszowe. Był coraz słabszy, ale zawsze uśmiechał się na mój widok:
— Marta… tęsknię za tobą.
— Ja też za tobą tęsknię, Tomku.
Mama nie chciała mnie widzieć:
— Nie masz prawa tu przychodzić! Zostawiłaś nas!
Czułam się jak intruz we własnym domu.
Minęły dwa lata. Tomek zmarł w listopadzie po ciężkim zapaleniu płuc. Dowiedziałam się o tym od sąsiadki — mama nawet do mnie nie zadzwoniła. Na pogrzebie stałam z boku, patrząc jak matka tuli zdjęcie brata i płacze tak rozpaczliwie, że aż serce mi pękało.
Po uroczystości podeszła do mnie ciotka:
— Danusia ci nie wybaczy… Ale musisz żyć dalej.
Próbowałam porozmawiać z mamą:
— Mamo… Przepraszam…
Odpowiedziała tylko:
— Nie jesteś już moją córką.
Od tamtej pory minęły trzy lata. Skończyłam studia, mam pracę jako wychowawczyni w świetlicy środowiskowej na Kapuściskach. Pomagam dzieciom takim jak ja: zagubionym, niewidzialnym dla rodziców pochłoniętych problemami.
Czasem idę nad Brdę i patrzę na odbicie w wodzie. Zastanawiam się: czy miałam prawo odejść? Czy można być dobrą córką i ratować siebie? Czy kiedyś matka mi wybaczy?
Może są tu osoby, które też musiały wybierać między sobą a rodziną? Czy można pogodzić lojalność wobec bliskich z własnym szczęściem? Czekam na wasze historie.