Między ciszą a krzykiem: Historia Zuzanny, która nigdy nie poznała prawdy o swoich rodzicach

– Znowu się kłócą! – usłyszałam trzask drzwi i głos babci, który przeszył ciszę jak nóż. Miałam wtedy siedem lat i już wiedziałam, że w naszym domu nie ma miejsca na czułość. Mama płakała w kuchni, tata trzaskał szafkami w przedpokoju, a ja z bratem siedzieliśmy na schodach, ściskając się za ręce. – Zuzka, nie płacz – szeptał Michał, choć sam miał łzy w oczach.

Nie pamiętam dnia, w którym rodzice się rozstali. Pamiętam za to noc, kiedy mama spakowała walizkę i zabrała mnie do babci na wieś. Było ciemno, padał deszcz, a ja trzymałam w ręku pluszowego misia z urwanym uchem. – Po co jedziemy? – spytałam cicho. Mama milczała. Babcia Stanisława przyjęła nas bez słowa, tylko spojrzała na mamę z wyrzutem i powiedziała: – Widzisz, mówiłam ci, że z tego nic nie będzie.

Od tamtej pory mieszkałyśmy w małym pokoju na poddaszu. Mama całymi dniami pracowała w sklepie spożywczym, wracała zmęczona i coraz częściej patrzyła przez okno, jakby szukała czegoś daleko poza horyzontem. Babcia gotowała obiady i narzekała na wszystko: na pogodę, na sąsiadów, na mnie. – Dziecko bez ojca to zawsze kłopot – powtarzała przy każdej okazji.

W szkole byłam tą „nową”, tą „bez taty”. Dzieci pytały: – A gdzie twój tata? Dlaczego nie przychodzi po ciebie? Kłamałam, że pracuje za granicą. Wstydziłam się prawdy, której sama nie znałam. Mama nigdy nie powiedziała mi, dlaczego odeszli od siebie. Gdy pytałam, spuszczała wzrok i mówiła: – To skomplikowane, Zuzka. Może kiedyś zrozumiesz.

W domu atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Babcia i mama kłóciły się o wszystko: o pieniądze, o to, kto ma sprzątać, o to, czy powinnam chodzić na religię. – Ty ją tylko rozpieszczasz! – krzyczała babcia. – A ty jesteś zimna jak lód! – odpierała mama. Ja chowałam się wtedy pod stołem albo uciekałam do sadu za domem. Tam siadałam pod starą jabłonią i wyobrażałam sobie, że jestem kimś innym – dziewczynką z pełną rodziną, która jeździ na wakacje nad morze i dostaje laurki na Dzień Matki.

Najgorsze były święta. Wszyscy udawali, że jest dobrze. Babcia piekła sernik, mama nakrywała do stołu, a ja czułam się jak widmo. Raz tylko tata zadzwonił na Wigilię. – Cześć, Zuzia – powiedział niepewnie. – Jak tam w szkole? – Dobrze – odpowiedziałam i czekałam na coś więcej. Ale rozmowa skończyła się szybciej niż opłatek.

Gdy miałam dwanaście lat, mama zaczęła chorować. Najpierw myślałyśmy, że to zwykłe przeziębienie. Potem okazało się, że to coś poważniejszego. Lekarze mówili o depresji, ale babcia nie wierzyła w takie rzeczy. – Wymyślasz sobie choroby! – krzyczała do mamy. Ja widziałam jej smutne oczy i coraz większą obojętność wobec świata.

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zastałam babcię płaczącą przy stole. Mama leżała w łóżku i nie reagowała na nic. Pogotowie zabrało ją do szpitala psychiatrycznego w mieście. Babcia obwiniała mnie: – To przez ciebie! Gdybyś była lepsza, matka by się tak nie załamała!

Zostałam sama z babcią, która coraz częściej zapominała moje imię i myliła mnie z własną córką. W nocy słyszałam jej szeptane modlitwy: – Boże, dlaczego mnie tak ukarałeś? Co ja zrobiłam źle?

Mama wróciła po kilku miesiącach inna – cicha, wycofana, jakby jej dusza została gdzieś po drodze. Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła mnie delikatnie. – Muszę odpocząć – powiedziała tylko.

Wkrótce potem babcia zachorowała na serce i trafiła do szpitala w Siedlcach. Zostałyśmy same w pustym domu. Mama coraz częściej wychodziła wieczorami i wracała późno w nocy. Raz podsłuchałam rozmowę przez telefon:
– Nie mogę już tak dłużej… Ona nic nie rozumie…
– A twoja córka?
– Zuzka jest silna. Da sobie radę.

Poczułam wtedy pierwszy raz prawdziwy gniew. Dlaczego nikt mnie nie pytał o zdanie? Dlaczego wszyscy zakładali, że „dam sobie radę”? Przestałam odzywać się do mamy na kilka dni.

Pewnej nocy obudził mnie hałas na dole. Zeszłam po schodach i zobaczyłam mamę płaczącą przy stole z butelką wódki przed sobą.
– Mamo…
– Idź spać! – krzyknęła ostro.
– Dlaczego mnie nie kochasz? – zapytałam drżącym głosem.
Mama spojrzała na mnie z bólem:
– Kocham cię… Ale nie umiem być matką…

Następnego dnia mama zniknęła. Babcia wróciła ze szpitala słaba i rozgoryczona.
– Twoja matka zawsze była egoistką! – syczała przez zęby.
Zostałyśmy we dwie w domu pełnym milczenia i żalu.

Po kilku miesiącach przyszło pismo z sądu rodzinnego: skierowanie do domu dziecka w Warszawie. Babcia była za stara i schorowana, żeby się mną opiekować.

W domu dziecka świat był inny: głośny, chaotyczny, pełen dzieci takich jak ja – porzuconych przez rodziców lub los. Tam poznałam Martynę i Kubę; razem wymyślaliśmy historie o naszych rodzinach, które były lepsze niż rzeczywistość.

Pewnego dnia do ośrodka przyszła kobieta z opieki społecznej:
– Zuzanna Nowak? Twój ojciec chce cię zobaczyć.
Zamarłam.
– Nie chcę go widzieć! On mnie zostawił!
– To twoja decyzja… Ale może warto dać mu szansę?

Spotkanie z ojcem było niezręczne i bolesne:
– Cześć… Zuza…
– Dlaczego nas zostawiłeś?
Zawahał się:
– To było trudne… Twoja mama…
– Co moja mama?!
– Byliśmy młodzi… Popełniłem błędy…
Nie chciałam słuchać usprawiedliwień.

Ojciec próbował mnie przekonać do wspólnego życia:
– Mam nową rodzinę… Dwie córki… Możesz zamieszkać z nami…
Poczułam się jak intruz we własnym życiu.

Zdecydowałam zostać w domu dziecka do pełnoletności. Tam przynajmniej nikt nie udawał miłości.

Dziś mam dwadzieścia sześć lat i własne mieszkanie w Warszawie. Pracuję jako nauczycielka polskiego w liceum na Pradze. Często patrzę na moich uczniów i zastanawiam się, ile z nich nosi podobne blizny jak ja.

Czasem odwiedzam grób mamy na wiejskim cmentarzu pod Siedlcami. Stoję tam długo i pytam szeptem:
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś prawdy?
Nie wiem, czy kiedykolwiek poznam odpowiedź.

Czy można naprawdę pokochać siebie bez poznania własnych korzeni? Czy wybaczenie jest możliwe bez prawdy? Co wy o tym sądzicie?