Między domem a rodziną – historia wyboru, który zmienił wszystko

Zanim jeszcze zdążyłam dobrze usiąść przy stole, poczułam, jak serce wali mi w piersi. Wokół gwar, śmiechy, zapach pieczonego schabu i domowego kompotu z wiśni. Siedziałam obok Michała, mojego męża, a naprzeciwko – jego matka, pani Stefania, świętująca swoje sześćdziesiąte urodziny. Cała rodzina zjechała się z różnych stron Polski: ciotki z Gdańska, kuzyn z Wrocławia, nawet jego brat Tomek z żoną i dziećmi. Wszyscy czekali na kulminacyjny moment – prezent od syna.

– No to co, Michałku? – Stefania spojrzała na niego z tym swoim spojrzeniem pełnym oczekiwań. – Czym mnie dziś zaskoczysz?

Michał wstał, poprawił marynarkę i uśmiechnął się szeroko. – Mamo, wiem, że zawsze marzyłaś o własnym kawałku ziemi. O ogrodzie, w którym będziesz mogła sadzić swoje róże i pomidory. Dlatego…

Wyciągnął z teczki elegancką kopertę i wręczył jej zamaszystym gestem. – Działka budowlana pod Warszawą. Z domkiem do remontu. Wszystko już załatwione.

W tej chwili czas się zatrzymał. Stefania wybuchła płaczem ze szczęścia, wszyscy zaczęli bić brawo, a ja… poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Bo wiedziałam jedno: te pieniądze nie spadły nam z nieba. To były nasze oszczędności – moje i Michała – które przez dwa lata odkładaliśmy na własne mieszkanie.

Jeszcze rano sprawdzałam konto. Było puste. Michał coś mamrotał o przelewie za samochód, ale nie miałam głowy drążyć tematu przed całą rodziną. Teraz wszystko stało się jasne.

– Michał… – szepnęłam przez zaciśnięte zęby, gdy wszyscy rzucili się do składania życzeń jubilatce. – Powiedz mi, że to żart.

– Kinga, nie rób sceny – syknął cicho. – Przecież to dla mamy. Zobacz, jak się cieszy.

– A ja? A nasza córka? Gdzie my będziemy mieszkać?

– Przecież jeszcze trochę popracujemy i znów uzbieramy. Nie przesadzaj.

Nie przesadzaj? Przez dwa lata pracowałam na dwa etaty – w szkole i wieczorami korepetycje z angielskiego. Michał też nie próżnował, ale to ja rezygnowałam z nowych butów dla siebie, żeby nasza Zosia miała wszystko do przedszkola. Każda złotówka była ważna.

Nie pamiętam nawet, jak wyszłam z tej sali. Słyszałam jeszcze za sobą głosy:

– Kinga chyba źle się poczuła…
– No tak, młode to teraz delikatne…
– A Michał taki dobry syn!

Szłam przez ciemny parking, łzy spływały mi po policzkach. Zadzwoniłam do mojej mamy:

– Mamo… mogę przyjechać po Zosię jutro rano? Nie dam rady dziś prowadzić.

– Co się stało? Kinga, płaczesz?

– Michał… on… wydał wszystkie nasze pieniądze na prezent dla swojej matki.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

Wróciłam do pustego mieszkania na blokowisku. Usiadłam na podłodze w kuchni i patrzyłam w ścianę. Przez głowę przelatywały mi obrazy: Zosia bawiąca się w swoim kąciku pod oknem; ja licząca drobne na zakupy; Michał obiecujący: „Jeszcze tylko rok i będzie nasze”.

W nocy Michał wrócił pijany szczęściem i winem.

– Kinga… nie przesadzaj już. Mama całe życie poświęciła dla mnie i Tomka. Chciałem jej coś dać od serca.

– Ale nie za moje pieniądze! – krzyknęłam pierwszy raz od lat tak głośno.

– Twoje? Przecież jesteśmy rodziną!

– Rodziną? To czemu nie spytałeś mnie o zdanie?

– Bo wiedziałem, że będziesz przeciwna! Ty nigdy nie rozumiesz mojej matki!

– A ty nigdy nie rozumiesz mnie.

Wyszedł trzaskając drzwiami.

Następnego dnia zadzwoniła Stefania.

– Kinga… słyszałam, że się obraziłaś. Michał chciał dobrze. Ty zawsze tylko narzekasz.

– Pani Stefania… czy pani wie, że te pieniądze miały być na mieszkanie dla naszej córki?

– Dziecko… dom można kupić zawsze. Ale matkę ma się jedną!

Rozłączyłam się bez słowa.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była jak przed burzą. Michał spał na kanapie w salonie, ja z Zosią w sypialni. Unikaliśmy się jak ognia.

W końcu zebrałam się na odwagę:

– Michał… musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może.

– Kinga… ja wiem, że cię zawiodłem. Ale mama jest sama…

– A ja? Ja też jestem sama! Od lat jestem sama w tym małżeństwie! Wszystko zawsze dla twojej matki! Nawet nasza córka jest dla niej tylko dodatkiem do twojego sukcesu!

Michał spuścił głowę.

– Chcesz rozwodu?

– Chcę szacunku. Chcę być partnerką, a nie portfelem do spełniania cudzych marzeń!

Nie odpowiedział.

Tydzień później spakowałam walizkę i wyprowadziłam się do mamy. Zosia płakała: „Mamusiu, a tata?”

– Tata cię kocha, kochanie. Ale mama musi odpocząć.

Michał dzwonił codziennie przez miesiąc. Przepraszał, obiecywał poprawę. Ale ja już wiedziałam: jeśli raz ktoś postawi cudze szczęście ponad twoje – zrobi to zawsze.

Rozwód był szybki i cichy. Sąd przyznał mi połowę pieniędzy z działki – miałam dowody przelewów i umów. Stefania przestała się odzywać; ponoć narzekała wszystkim sąsiadkom na „wyrodną synową”.

Zosia zaczęła szkołę w nowym miejscu – dostałyśmy mieszkanie komunalne po mojej babci. Ma swój pokój i różowe zasłony w jednorożce.

Czasem widuję Michała pod szkołą; stoi pod płotem i patrzy na córkę z tęsknotą w oczach.

Czy żałuję?
Czasem nocami pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy rodzina powinna być zawsze na pierwszym miejscu – nawet kosztem własnych marzeń?

A Wy? Co byście wybrali: dom na wsi dla teściowej czy przyszłość dla własnego dziecka?