Miłość bez możliwości bliskości: Historia Zofii i Pawła
Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że będę stała na środku kuchni z telefonem w ręku, drżącymi palcami wpisując wiadomość do Pawła, wyśmiałabym go. A jednak właśnie tak wyglądał mój wieczór – dzieci spały, mąż oglądał mecz w salonie, a ja walczyłam z własnym sumieniem.
– Zosiu, gdzie są moje klucze? – zawołał z drugiego pokoju Michał, mój mąż.
– Na półce przy drzwiach! – odkrzyknęłam, szybko kasując wiadomość, zanim zdążyłam ją wysłać.
To był już trzeci raz tego dnia, kiedy próbowałam napisać do Pawła. Poznaliśmy się na szkolnej wywiadówce – nasze córki chodziły do tej samej klasy. On był wdowcem od dwóch lat, ja żoną z dziesięcioletnim stażem. Od pierwszego spojrzenia poczułam coś dziwnego – jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju mojego życia.
Nie szukałam romansu. Przysięgam. Ale Paweł był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Słuchał mnie naprawdę, patrzył w oczy, nie przerywał. Kiedy opowiadałam mu o problemach z teściową, która wtrącała się w każdy aspekt naszego życia, kiwał głową ze zrozumieniem.
– Wiesz, Zosiu… czasem mam wrażenie, że wszyscy czegoś ode mnie chcą, a nikt nie pyta, czego ja chcę – powiedziałam mu kiedyś na szkolnym pikniku.
– Ja pytam – odpowiedział cicho. – Czego chcesz?
Zaniemówiłam. Bo przecież nie mogłam powiedzieć prawdy: chcę ciebie.
W domu byłam niewidzialna. Michał pracował po dwanaście godzin dziennie, wracał zmęczony i rozdrażniony. Dzieci były moim całym światem, ale czasem miałam ochotę po prostu zniknąć. Teściowa mieszkała piętro niżej i codziennie kontrolowała każdy mój ruch.
– Znowu kupiłaś gotowe pierogi? – pytała z wyrzutem. – Kiedyś kobiety same lepiły…
Czułam się jak służąca we własnym domu. Nawet moja matka powtarzała:
– Zosia, rodzina jest najważniejsza. Musisz być silna dla dzieci.
Ale ja byłam coraz słabsza.
Paweł pojawił się w moim życiu jak promień słońca w listopadowy dzień. Najpierw były niewinne rozmowy na Messengerze o szkole i dzieciach. Potem coraz dłuższe wiadomości nocą – o samotności, o strachu przed przyszłością, o marzeniach z dzieciństwa.
Pewnego dnia napisał:
– Chciałbym cię zobaczyć poza szkołą. Po prostu posiedzieć z tobą gdzieś w kawiarni.
Serce mi stanęło. Wiedziałam, że jeśli się zgodzę, przekroczę granicę, której nie da się już cofnąć.
Spotkaliśmy się w małej kawiarni na Pradze. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie i milczeliśmy przez długą chwilę.
– Boisz się? – zapytał Paweł.
– Bardzo – wyszeptałam.
– Ja też. Ale bardziej boję się tego, że nigdy więcej cię nie zobaczę.
Wróciłam do domu z poczuciem winy tak wielkim, że aż bolało mnie ciało. Michał nawet nie zauważył mojej nieobecności – spał na kanapie z pilotem w ręku.
Od tamtej pory spotykaliśmy się raz w tygodniu. Nigdy nie przekroczyliśmy tej ostatniej granicy – nie było pocałunków ani dotyku. Ale nasze rozmowy były bardziej intymne niż jakikolwiek fizyczny kontakt.
W domu sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Michał był coraz bardziej nieobecny, dzieci zaczęły mieć problemy w szkole. Teściowa podjudzała męża przeciwko mnie:
– Zosia całymi dniami siedzi w telefonie! Pewnie kogoś sobie znalazła!
Pewnego wieczoru Michał wszedł do kuchni bez pukania i wyrwał mi telefon z ręki.
– Do kogo piszesz?!
– Do koleżanki ze szkoły – skłamałam bez mrugnięcia okiem.
Spojrzał na mnie podejrzliwie i wyszedł bez słowa. Od tamtej pory zaczął mnie kontrolować – sprawdzał historię połączeń, śledził moje wyjścia do sklepu.
Czułam się jak więzień we własnym domu. Paweł pisał coraz rzadziej – bał się, że przeze mnie straci kontakt z córką. W końcu napisał:
– Zosiu, musimy przestać. Nie chcę cię skrzywdzić ani twojej rodziny.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez kilka dni chodziłam jak zombie – dzieci pytały, czy jestem chora.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do matki.
– Mamo… ja już nie mogę tak żyć. Czuję się martwa w środku.
Spojrzała na mnie surowo:
– Zosiu, życie to nie bajka. Każda kobieta musi coś poświęcić dla rodziny.
Wróciłam do domu i zobaczyłam Michała siedzącego przy stole z głową w dłoniach.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Wiem, że cię zaniedbałem. Ale nie wiem już, jak to wszystko naprawić.
Nie odpowiedziałam nic. Bo sama nie wiedziałam, czy jeszcze chcę coś naprawiać.
Minęły miesiące. Paweł odsunął się ode mnie całkowicie – widywaliśmy się tylko na wywiadówkach i udawaliśmy obojętność. Michał próbował się zmienić – zaczął wracać wcześniej do domu, zabierać dzieci na spacery. Ale między nami była już przepaść nie do przeskoczenia.
Czasem łapię się na tym, że patrzę przez okno i wyobrażam sobie inne życie – życie z Pawłem, bez teściowej za ścianą i wiecznych pretensji matki. Ale wiem, że to tylko marzenie.
Czy można kochać kogoś całym sercem i jednocześnie nigdy nie być razem? Czy miłość bez bliskości jest prawdziwa… czy tylko złudzeniem? Co wy o tym myślicie?