Moja mama oddała mojego psa do schroniska za moimi plecami: „Lepiej byłoby, gdybyś miała dziecko!”

Zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty po powrocie z urlopu, poczułam, że coś jest nie tak. W mieszkaniu panowała cisza, która aż dzwoniła w uszach. Zawsze, gdy wracałam do domu, mój pies – Borys, czarny kundelek z białą łatką na łapie – pierwszy wybiegał mi na spotkanie. Tym razem nie było go nigdzie. Zawołałam: „Borys! Borys, gdzie jesteś?” – ale odpowiedziała mi tylko pustka.

Serce zaczęło mi walić. Przeszukałam całe mieszkanie – legowisko puste, miska sucha, zabawki zniknęły. Wtedy zadzwoniłam do mamy. Długo nie odbierała. W końcu usłyszałam jej głos – spokojny, wręcz chłodny:

– Oddałam Borysa do schroniska. Lepiej byłoby, gdybyś miała dziecko, a nie bawiła się w zwierzęta.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. – Co ty zrobiłaś?! – krzyknęłam przez łzy. – Jak mogłaś?!

– Marto, opamiętaj się. Masz już trzydzieści lat, a ty ciągle tylko ten pies i pies. Kiedy wreszcie dasz mi wnuka? – odpowiedziała bez cienia skruchy.

To był cios prosto w serce. Borys był ze mną od pięciu lat, odkąd wyciągnęłam go z tego samego schroniska, do którego teraz trafił. Był moim towarzyszem po rozstaniu z narzeczonym, moim pocieszycielem po śmierci taty i jedyną istotą, która nigdy mnie nie zawiodła.

Wybiegłam z domu jak szalona. Po drodze zadzwoniłam do męża – Michała. – Musimy natychmiast jechać do schroniska! – krzyczałam przez łzy.

W schronisku przy ul. Rynkowskiej przywitała nas kobieta w średnim wieku, z twarzą zmęczoną życiem.

– Dzień dobry… Szukam psa, czarny kundelek, nazywa się Borys…

– A pani to ta córka pani Danuty? – zapytała podejrzliwie.

– Tak! To mój pies! Mama miała się nim zaopiekować na czas naszego wyjazdu!

Kobieta spojrzała na mnie z politowaniem.

– Pani mama powiedziała, że spodziewacie się dziecka i nie radzicie sobie z psem. Że lepiej będzie dla niego tutaj…

Poczułam, jak Michał ściska mnie za rękę. – Proszę pani, to nieprawda. Nie mamy żadnego dziecka. Borys jest naszym członkiem rodziny!

Musieliśmy pokazać zdjęcia, dokumenty adopcyjne, nawet rachunki od weterynarza. Dopiero po godzinie uwierzyli nam i pozwolili zabrać Borysa do domu.

Kiedy go zobaczyłam – skulonego w kącie boksu, z podkulonym ogonem i smutnymi oczami – pękło mi serce po raz drugi tego dnia. Upadłam na kolana i zaczęłam płakać.

– Już dobrze, Borysku… Już nigdy cię nie zostawię…

Borys drżał cały czas w drodze do domu. Jeszcze długo nie chciał jeść ani wychodzić na spacer. Przez kilka dni spał pod stołem i tylko czasem zerkał na mnie z niepokojem.

A ja? Ja nie mogłam spać. W głowie wciąż słyszałam słowa mamy: „Lepiej byłoby, gdybyś miała dziecko”. Jakby miłość do psa była czymś gorszym, czymś wstydliwym.

Michał próbował mnie pocieszać:
– Może twoja mama po prostu nie rozumie…
– Nie chcę jej już widzieć! – wybuchłam. – Jak mogła zrobić coś takiego za moimi plecami?

Przez kolejne dni mama dzwoniła i pisała wiadomości:
„Marto, przesadzasz.”
„Zrozumiesz mnie, kiedy sama będziesz matką.”
„Nie będziesz wiecznie sama z tym psem!”

Nie odpowiadałam. Nawet kiedy przyszła pod nasze drzwi i dzwoniła domofonem przez pół godziny – udawałam, że mnie nie ma.

W końcu napisała mi list:
„Córko,
Zrobiłam to dla twojego dobra. Wiem, że teraz mnie nienawidzisz, ale kiedyś mi podziękujesz. Pies to nie dziecko. Nie chcę patrzeć, jak marnujesz życie na zwierzęta. Chcę być babcią.”

Poczułam wtedy tylko pustkę i żal. Czy naprawdę bycie matką to jedyny sposób na szczęście? Czy moja wartość jako kobiety zależy od tego, czy urodzę dziecko?

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura – Kasia – zauważyła moje rozkojarzenie:
– Co się stało? Wyglądasz jak cień samej siebie.
Opowiedziałam jej wszystko.
– Wiesz co? Moja matka też ciągle pyta o wnuki… Ale żeby oddać psa?! To już przesada…

Zaczęłyśmy rozmawiać o presji rodzinnej. Okazało się, że wiele kobiet w naszym wieku słyszy podobne teksty: „Kiedy dziecko?”, „Zegar biologiczny tyka”, „Nie będziesz młodsza”.

Ale nikt nie mówi o tym, jak bardzo boli taka zdrada ze strony najbliższej osoby.

Michał próbował mediować:
– Może porozmawiasz z mamą? Może ona naprawdę myśli, że robi dobrze?
– Nie chcę jej widzieć! – powtarzałam uparcie.

Tymczasem mama zaczęła rozmawiać z moją siostrą – Anią:
– Aniu, porozmawiaj z Martą… Przecież ona nie może całe życie być sama z psem!
Ania zadzwoniła do mnie wieczorem:
– Marta… Mama jest załamana…
– A ja? Ja jestem zdradzona! Oddała mojego psa jak rzecz!
– Wiem… Ale ona naprawdę chce dla ciebie dobrze…
– To niech zacznie szanować moje wybory!

W pracy plotki rozeszły się błyskawicznie. Ktoś powiedział szefowej, że mam „problemy rodzinne” i „może powinnam wziąć urlop”. Poczułam się jeszcze bardziej osamotniona.

Wieczorami tuliłam Borysa i płakałam w jego futro.
– Przepraszam cię… Już nigdy cię nie zostawię…

Po miesiącu mama przestała dzwonić. Przysłała tylko kartkę na imieniny: „Czekam na ciebie”.
Nie odpisałam.

Minął rok. Z Borysem przeszliśmy przez terapię behawioralną – bał się ludzi przez długi czas po pobycie w schronisku. Ja też chodziłam do psychologa.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi. To także lojalność i szacunek dla wyborów drugiego człowieka.

Czasem patrzę na Borysa i myślę: czy kiedyś będę gotowa wybaczyć mamie? Czy ona kiedykolwiek zrozumie, że szczęście można budować inaczej niż według jej scenariusza?

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Czy rodzic ma prawo decydować za dorosłe dziecko? Czekam na wasze historie.