Następny krok należy do mnie – historia Zofii Nowak

— Zosiu, nie przesadzaj, przecież to tylko chwilowy kryzys! — głos mojej matki odbijał się echem w mojej głowie, kiedy patrzyłam na walizkę stojącą w przedpokoju. — Michał wróci, zobaczysz. Każdy facet czasem musi się wyszumieć.

— Mamo, on nie wróci — odpowiedziałam cicho, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. — Powiedział, że kocha inną. Że chce zacząć od nowa. Beze mnie.

Matka westchnęła ciężko i usiadła na krześle naprzeciwko mnie. W jej oczach widziałam rozczarowanie, jakby to była moja wina. Jakby to ja rozbiłam rodzinę.

— A co z Mają? — spytała po chwili ciszy. — Przecież ona go potrzebuje.

— Wiem — szepnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Ale on już wybrał.

Wtedy z pokoju wyszła moja córka. Miała czternaście lat i od tygodnia nie odezwała się do mnie ani słowem. Przechodziła obok mnie jak obok powietrza, zamykała się w swoim świecie słuchawek i telefonu. Kiedy spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, poczułam się jak najgorsza matka na świecie.

— Maja, chcesz coś zjeść? — zapytałam niepewnie.

— Nie jestem głodna — burknęła i zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju.

Matka spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Musisz z nią rozmawiać. Nie możesz pozwolić, żeby tak cię traktowała.

— Mamo, ona cierpi. Ja też cierpię. Nie wiem już, co robić…

Przez kolejne dni chodziłam po mieszkaniu jak cień. W pracy starałam się być dzielna, ale szefowa zaczęła patrzeć na mnie podejrzliwie, bo coraz częściej brałam wolne albo wychodziłam wcześniej pod pretekstem wizyty u lekarza. Prawda była taka, że nie miałam siły udawać, że wszystko jest w porządku.

Wieczorami siadałam na kanapie i patrzyłam w ścianę. Czasem płakałam tak cicho, żeby Maja nie słyszała. Czasem włączałam telewizor tylko po to, żeby zagłuszyć własne myśli.

Pewnego dnia zadzwonił Michał.

— Zosiu…

— Czego chcesz? — zapytałam ostro, choć serce waliło mi jak młotem.

— Chciałem tylko powiedzieć… Że przepraszam. Że nie chciałem cię skrzywdzić.

— Za późno na przeprosiny — przerwałam mu i rozłączyłam się.

Po tej rozmowie coś we mnie pękło. Przestałam czekać na cud. Przestałam wierzyć, że ktoś przyjdzie i uratuje mnie przed samą sobą.

Tego wieczoru usiadłam przy stole z Mają. Ona udawała, że czyta książkę, ale widziałam, jak drżą jej ręce.

— Maju…

— Co? — mruknęła bez entuzjazmu.

— Wiem, że jest ci ciężko. Mnie też jest ciężko. Ale musimy sobie jakoś poradzić… razem.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Ty nic nie rozumiesz! Tata odszedł przez ciebie!

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego. Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

— Może masz rację — powiedziałam cicho. — Może popełniłam błędy. Ale kocham cię i nigdy cię nie zostawię.

Maja wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami. Siedziałam jeszcze długo w ciszy, próbując zebrać myśli.

Następnego dnia w pracy szefowa wezwała mnie do siebie.

— Zofia, musimy porozmawiać — zaczęła bez ogródek. — Ostatnio jesteś rozkojarzona, spóźniasz się…

— Przepraszam…

— Wiem, że masz trudną sytuację w domu. Ale musisz zdecydować: albo bierzesz się w garść, albo będziemy musiały się pożegnać.

Wyszłam z gabinetu z poczuciem totalnej klęski. Straciłam męża, tracę córkę i zaraz stracę pracę…

Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra.

— Zosia, przyjedź do nas na weekend. Oderwiesz się trochę.

Nie chciałam jechać. Nie miałam siły udawać przed rodziną, że wszystko jest dobrze. Ale kiedy usłyszałam w słuchawce głos mojej małej siostrzenicy:

— Ciociu Zosiu, przyjedź! Upiekę dla ciebie muffinki!

…poczułam coś na kształt nadziei.

Pojechałyśmy z Mają do siostry pod Warszawę. Tam zobaczyłam inny świat: dzieci biegające po ogrodzie, szwagra naprawiającego rower, moją siostrę śmiejącą się z byle czego. Przez chwilę zapomniałam o swoim bólu.

Wieczorem usiadłyśmy z siostrą przy winie.

— Zosia… Ty musisz zacząć żyć dla siebie — powiedziała nagle Basia. — Całe życie byłaś dla innych: dla Michała, dla Maji, dla mamy… A gdzie ty jesteś?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Pamiętałam tylko swoje marzenia sprzed lat: chciałam malować obrazy, podróżować po Polsce pociągiem bez celu…

— Może powinnaś spróbować czegoś nowego? — podsunęła Basia. — Kurs malarstwa? Wolontariat? Cokolwiek!

Wróciłyśmy do domu w niedzielę wieczorem. Maja była wyraźnie spokojniejsza po weekendzie u kuzynów. Ja zaś zaczęłam szukać kursów w internecie. Znalazłam warsztaty malarskie w Domu Kultury na Pradze.

Pierwszego dnia bałam się wejść do sali pełnej obcych ludzi. Ale kiedy poczułam zapach farb i zobaczyłam białe płótno przed sobą… coś we mnie ożyło.

Po kilku tygodniach zaczęłam malować coraz więcej – najpierw martwe natury, potem pejzaże z dzieciństwa: pola pod Radomiem, stary most kolejowy…

Maja zaczęła zaglądać do mojego pokoju wieczorami.

— Ładne… To twoje?

— Tak — uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy.

Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać coraz więcej: o szkole, o jej przyjaciółkach, nawet o tym chłopaku z klasy matematycznej, który jej się podobał.

Pewnego dnia przyszła do mnie z kartką papieru:

— Mamo… Narysowałam coś dla ciebie.

Był to obrazek dwóch kobiet trzymających się za ręce na tle wielkiego słońca.

Przytuliłyśmy się wtedy mocno i obie płakałyśmy długo – ale tym razem były to łzy ulgi i nadziei.

Dziś wiem jedno: życie potrafi złamać człowieka w najmniej spodziewanym momencie. Ale czasem trzeba upaść na samo dno, żeby odnaleźć siebie na nowo i zrobić ten pierwszy krok – swój własny krok ku przyszłości.

Czy naprawdę musimy czekać aż wszystko runie, żeby zacząć żyć dla siebie? Co wy o tym myślicie?