Nie jestem już tą samą osobą – historia o szukaniu siebie w cieniu rodzinnych tajemnic

Wszystko zaczęło się w ten zimny, listopadowy wieczór, kiedy wróciłam do domu z zajęć dodatkowych i usłyszałam podniesione głosy z kuchni. Drzwi były lekko uchylone, a zza nich dobiegał głos mojej mamy – drżący, pełen gniewu i rozpaczy.

– Nie masz prawa tu przychodzić! – krzyczała mama. – Zostaw nas w spokoju, Ireno!

Zamarłam. Irena? To imię przewijało się czasem w szeptach podczas rodzinnych spotkań, ale nigdy nie miałam odwagi zapytać, kim jest ta kobieta. Teraz stała tuż za drzwiami mojego domu.

– To nie ty decydujesz! – odpowiedział jej ktoś obcy, kobieta o niskim, zachrypniętym głosie. – Chcę zobaczyć się z Zosią. Mam do tego prawo!

Zosia – to ja. Poczułam, jak serce wali mi w piersi. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam dwie kobiety: moją mamę, Ewę, bladą i roztrzęsioną, oraz obcą, starszą panią w tanim płaszczu i zniszczonych butach. Miała oczy tak podobne do moich, że aż mnie przeszył dreszcz.

– Zosiu… – powiedziała cicho Irena. – Jestem twoją matką.

– Przestań! – syknęła mama. – Nie jesteś jej matką! To ja ją wychowałam!

Zrobiło mi się słabo. Usiadłam na krześle i patrzyłam to na jedną, to na drugą. Tata wbiegł do kuchni, spojrzał na mnie i tylko pokręcił głową.

– Zosiu, idź do swojego pokoju – powiedział cicho.

Ale nie poszłam. Chciałam wiedzieć prawdę.

– O co tu chodzi? – zapytałam drżącym głosem.

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– To nie jest rozmowa dla ciebie…

Ale Irena już zaczęła mówić:

– Urodziłam cię, Zosiu. Oddałam cię do domu dziecka, bo nie miałam wyjścia…

– Kłamiesz! – wrzasnęła mama. – Zosia jest nasza!

Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Słyszałam jeszcze przez drzwi szloch mamy i przekleństwa Ireny. Cały świat mi się zawalił.

Następnego dnia w szkole byłam jak duch. Moja przyjaciółka Marta próbowała mnie zagadywać:

– Co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.

Ale nie umiałam jej odpowiedzieć. Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i zastałam mamę siedzącą przy stole z kubkiem zimnej herbaty.

– Chcesz wiedzieć prawdę? – zapytała cicho.

Skinęłam głową.

– Adoptowaliśmy cię, gdy miałaś dwa lata. Twoja biologiczna matka… Irena… była wtedy bardzo młoda i miała problemy z alkoholem. Twój ojciec… nie wiemy nawet dokładnie kto nim był. Przez pierwsze dwa lata mieszkałaś w domu dziecka w Bydgoszczy. Potem pojawiłaś się u nas.

Siedziałam w ciszy, próbując to wszystko poukładać.

– Dlaczego mi nie powiedzieliście?

Mama zaczęła płakać.

– Bałam się, że cię stracę…

Przez kolejne dni w domu panowała napięta atmosfera. Tata milczał, mama chodziła jak cień. A ja nie mogłam spać po nocach. W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do Ireny. Wiedziałam od sąsiadki, gdzie mieszka – w starej kamienicy na obrzeżach miasta.

Drzwi otworzył mi mężczyzna o szklanych oczach i cuchnący alkoholem.

– Czego chcesz?

– Szukam pani Ireny Kowalskiej.

– Matka! Gość do ciebie! – wrzasnął przez korytarz.

Irena wyszła z pokoju w poplamionym swetrze.

– Zosiu… przyszłaś…

Weszłam do środka. W mieszkaniu śmierdziało papierosami i starym jedzeniem. Na stole leżały puste butelki po piwie.

– Dlaczego mnie oddałaś? – zapytałam bez ogródek.

Irena usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła mówić: o biedzie, o przemocy ze strony swojego ojca, o tym jak uciekła z domu mając szesnaście lat i jak zaszła w ciążę ze starszym facetem, który ją zostawił.

– Nie miałam nikogo… Byłam sama…

Widziałam jej łzy i przez chwilę poczułam współczucie. Ale zaraz potem ogarnął mnie gniew.

– A teraz czego chcesz? Żebym ci wybaczyła? Żebym cię pokochała?

Irena spuściła głowę.

– Chciałabym tylko wiedzieć, że żyjesz… że jesteś szczęśliwa…

Wstałam i wyszłam bez słowa. Po powrocie do domu mama czekała na mnie w przedpokoju.

– Byłaś u niej?

Skinęłam głową.

– I co teraz?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przez następne tygodnie unikałam rozmów z rodzicami. W szkole miałam coraz gorsze oceny, przestałam spotykać się z Martą. Czułam się rozdarta na pół: jedna część mnie chciała wrócić do dawnego życia, druga musiała zmierzyć się z nową prawdą o sobie.

Pewnego dnia tata usiadł ze mną przy stole.

– Zosiu… Wiem, że jest ci ciężko. Ale chcemy być twoją rodziną, nawet jeśli nie jesteśmy twoimi biologicznymi rodzicami.

Popatrzyłam na niego przez łzy.

– Ale ja już nie wiem kim jestem…

Minęły miesiące zanim nauczyłam się żyć z tą wiedzą. Z czasem zaczęłam rozmawiać z mamą o adopcji, o tym jak wyglądało moje dzieciństwo w domu dziecka (choć niewiele pamiętałam). Odwiedziłam jeszcze raz Irenę – tym razem sama zaproponowałam spotkanie w kawiarni. Rozmawiałyśmy długo o jej życiu, o moich wspomnieniach (a raczej ich braku), o tym czy można naprawić coś tak bardzo złamanego.

Dziś mam dwadzieścia pięć lat i własną rodzinę. Moja mama Ewa jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie – to ona nauczyła mnie miłości bezwarunkowej i przebaczenia. Z Ireną widuję się rzadko; czasem wysyłamy sobie kartki na święta. Wiem już kim jestem: jestem Zosia Nowakowska, córka Ewy i Marka Nowakowskich – i choć moja historia zaczęła się inaczej niż innych dzieci, to sama decyduję o tym jak będzie wyglądać jej dalszy ciąg.

Czasem jednak wracam myślami do tamtego listopadowego wieczoru i pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć przeszłość? Czy to my wybieramy rodzinę – czy ona wybiera nas?