Nie jestem opiekunką – historia o granicach, rodzinie i własnym życiu

— Nie jestem opiekunką! — krzyknęłam, choć głos mi się załamał. Stałam w kuchni, ścierka w dłoni, a łzy cisnęły mi się do oczu. W progu stał mój mąż, Andrzej, z miną człowieka, który już wszystko ustalił za mnie.

— Zosia, nie przesadzaj. Mama nie ma nikogo poza nami. Ty masz najwięcej czasu, pracujesz zdalnie, więc to logiczne…

— Pracuję zdalnie, ale PRACUJĘ! — przerwałam mu. — I mam swoje życie. Nie jestem pielęgniarką! Nie podpisywałam się pod tym.

Andrzej westchnął ciężko i spuścił wzrok. — Rozmawiałem z Tomkiem i Justyną. Oni mają dzieci, kredyt, Justyna wraca późno z pracy…

— A ja nie mam życia? — syknęłam. — Ty też masz brata i siostrę! Dlaczego zawsze wszystko spada na mnie?

Cisza. W kuchni słychać było tylko tykanie zegara i szum czajnika. Za ścianą mama Andrzeja kaszlała cicho w swoim pokoju. Od tygodnia mieszkała z nami — po udarze nie mogła już sama funkcjonować. Miała 79 lat, była uparta i coraz bardziej bezradna.

Początek był jak zły sen. Andrzej zadzwonił do mnie do pracy:

— Zosia, musisz wrócić szybciej. Mama upadła, pogotowie zabrało ją do szpitala.

Zostawiłam wszystko i pobiegłam na autobus. W szpitalu lekarz powiedział wprost:

— Stan stabilny, ale wymaga stałej opieki. Rehabilitacja potrwa miesiące.

Wróciliśmy do domu z mamą na wózku inwalidzkim, z torbą leków i listą zaleceń. Andrzej był przy niej przez pierwsze dwa dni, potem wrócił do pracy. Ja zostałam sama z nową rzeczywistością: podnoszenie mamy, mycie jej, zmiana pampersów, gotowanie specjalnych posiłków.

Pierwszy tydzień przeżyłam na adrenalinie i kawie. Potem zaczęło się wypalanie. Mama Andrzeja była wymagająca:

— Zosiu, podaj mi wodę…
— Zosiu, zimno mi…
— Zosiu, a gdzie są moje okulary?

Czułam się jak cień we własnym domu. Praca leżała odłogiem, szefowa zaczęła dzwonić:

— Pani Zosiu, deadline minął wczoraj…

Nie miałam siły tłumaczyć się po raz setny.

W weekend przyjechał Tomek z rodziną. Wpadli na godzinę, przywieźli ciasto i kawę.

— Jak mama? — spytała Justyna, nawet nie zdejmując płaszcza.

— Lepiej — skłamałam przez zaciśnięte zęby.

— Dobrze, że jesteś tu na miejscu — powiedziała Justyna z ulgą. — Ja bym nie dała rady.

Tomek dodał: — My możemy wpaść w przyszłym tygodniu na chwilę.

A potem wyszli. Zostawiwszy mnie z mamą i stertą brudnych naczyń.

Wieczorem Andrzej próbował mnie pocieszać:

— Kochanie, wiem, że jest ciężko…

— Nie wiesz! — wybuchłam. — Ty wychodzisz rano i wracasz wieczorem! Nawet nie widzisz, co tu się dzieje!

Andrzej milczał długo. W końcu powiedział:

— Może zatrudnimy opiekunkę?

— Za co? — zapytałam gorzko. — Mama ma niską emeryturę, my ledwo spłacamy kredyt.

Zacisnęłam pięści. Czułam się uwięziona we własnym domu.

Następnego dnia zadzwoniła moja siostra:

— Zosia, słyszałam od mamy… Ty się wszystkim zajmujesz? A Andrzej? A jego rodzeństwo?

— Oni mają swoje życie…

— A ty nie masz?

Zamilkłam. Po raz pierwszy ktoś głośno nazwał to, co czułam od tygodni.

Wieczorem wybuchła awantura. Mama Andrzeja zaczęła płakać:

— Nie chcę być ciężarem… Może lepiej by mnie nie było…

Andrzej próbował ją uspokoić:

— Mamo, nie mów tak!

A ja poczułam się winna wszystkiemu: jej chorobie, zmęczeniu męża, nawet temu, że dzieci Tomka są małe i Justyna pracuje po godzinach.

Przez kolejne dni chodziłam jak automat. Praca zawalona, dom zaniedbany, mama Andrzeja coraz bardziej rozżalona:

— Kiedyś rodziny były inne… Synowe dbały o teściowe…

W końcu przyszedł moment krytyczny. W nocy mama Andrzeja dostała ataku duszności. Zadzwoniłam po pogotowie. Lekarz spojrzał na mnie surowo:

— Pani wygląda gorzej niż pacjentka. Kto się panią zajmie?

Zaczęłam płakać bezgłośnie.

Rano zebrałam rodzinę przy stole.

— Mam dość! — powiedziałam stanowczo. — Albo dzielimy się obowiązkami po równo, albo ja rezygnuję ze wszystkiego.

Tomek spojrzał na mnie jak na wariatkę:

— Ale jak to? Przecież mama najlepiej czuje się przy tobie!

Justyna dodała: — My naprawdę nie możemy…

Andrzej patrzył na mnie bezradnie.

Wtedy po raz pierwszy od lat postawiłam siebie na pierwszym miejscu.

— Wynajmujemy opiekunkę — powiedziałam twardo. — Albo mama idzie do ośrodka rehabilitacyjnego. Ja wracam do pracy i do swojego życia.

Rodzina była oburzona. Padły słowa o egoizmie, niewdzięczności, braku serca.

Ale ja już nie mogłam inaczej.

Znalazłam opiekunkę przez lokalny portal ogłoszeniowy. Pani Grażyna była ciepłą kobietą po pięćdziesiątce z doświadczeniem w opiece nad seniorami. Zgodziła się na stawkę niższą niż rynkowa — bo mieszkała niedaleko i znała moją sytuację.

Pierwszego dnia mama Andrzeja była obrażona:

— Obca baba będzie mnie myć?

Ale już po tygodniu polubiły się z Grażyną bardziej niż ze mną przez ostatnie miesiące.

Ja wróciłam do pracy. Odetchnęłam pierwszy raz od miesięcy. Zaczęłam wychodzić na spacery po parku, spotykać się z koleżankami na kawie.

Andrzej długo miał do mnie żal. Ale kiedy zobaczył, że jestem spokojniejsza i mniej rozdrażniona — przyznał mi rację:

— Przepraszam… Nie widziałem tego wszystkiego wcześniej.

Tomek i Justyna przestali dzwonić na jakiś czas. Ale potem zadzwonili z pytaniem o zdrowie mamy i… o numer do pani Grażyny dla swojej teściowej.

Dziś wiem jedno: granice są potrzebne nawet (a może zwłaszcza) w rodzinie. Nie jestem opiekunką – jestem kobietą z własnym życiem i prawem do szczęścia.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych aż do zatracenia? Czy dbanie o siebie to egoizm – czy może jedyny sposób na przetrwanie? Czekam na wasze historie i opinie.