Nie jestem służącą dla teściowej – historia Magdy z podwarszawskiej Zielonki
Drzwi trzasnęły z hukiem, a ja stałam w korytarzu z wiadrem w ręku, czując jak łzy napływają mi do oczu. „Magda, podłoga w kuchni się lepi!” – krzyknęła teściowa z salonu, nie patrząc nawet w moją stronę. W tej chwili poczułam się jak powietrze. Jakby moje życie, praca i marzenia nie miały żadnego znaczenia, bo najważniejsze było to, czy podłoga błyszczy.
Mam na imię Magda. Mam 36 lat, dwójkę dzieci i męża – Pawła. Mieszkamy w Zielonce pod Warszawą, w szeregowcu, który kupiliśmy na kredyt. Pracuję jako nauczycielka polskiego w liceum. Zawsze byłam osobą pomocną, empatyczną, ale od kilku lat czuję się jakbym żyła nie swoim życiem. Wszystko zaczęło się od ślubu z Pawłem i… jego matki, pani Genowefy.
Pani Genowefa to kobieta z zasadami. „W moim domu zawsze było czysto!” – powtarzała przy każdej okazji. Kiedy urodził się nasz pierwszy syn, Szymek, teściowa przyjeżdżała codziennie. Niby pomagała, ale tak naprawdę kontrolowała każdy mój ruch. „Dziecko nie może spać w takim bałaganie!”, „Zupa za słona!”, „Paweł zawsze miał wyprasowane koszule!” – jej komentarze wbijały się we mnie jak szpilki.
Na początku starałam się być wyrozumiała. Myślałam: starsza kobieta, samotna po śmierci męża, potrzebuje bliskości rodziny. Ale z czasem jej wymagania rosły. Kiedy wracałam zmęczona po pracy i odbierałam dzieci z przedszkola, ona już czekała z listą zadań: „Trzeba umyć okna”, „Przetrzeć kurze w salonie”, „Upiec szarlotkę dla sąsiadki”. Paweł? Zawsze miał wymówkę: „Mama jest starsza, niech się cieszy wnukami”, „Nie przesadzaj, przecież to tylko okna”.
Pewnego dnia przyszłam do domu i zobaczyłam moją teściową stojącą nad moją córką, Hanią. „Nie dotykaj tego! Twoja mama nie umie sprzątać i potem wszystko jest brudne!” – powiedziała ostro. Hania spojrzała na mnie z przerażeniem. Wtedy coś we mnie pękło.
– Mamo Pawła, proszę tak nie mówić przy dzieciach – powiedziałam stanowczo.
– A co? Prawdy się boisz? – odpowiedziała z pogardą.
– To nie jest prawda i nie życzę sobie takich komentarzy.
Teściowa spojrzała na mnie jak na obcą osobę. Przez chwilę myślałam, że wybuchnie płaczem albo krzykiem. Ale ona tylko zacisnęła usta i wyszła bez słowa.
Wieczorem Paweł wrócił z pracy. Opowiedziałam mu o wszystkim.
– Magda, przesadzasz. Mama chce dobrze. Po prostu nie rozumiesz jej troski.
– To nie jest troska! To kontrola i brak szacunku!
– Daj spokój… Lepiej przeproś ją jutro.
Przeprosić? Za co? Za to, że bronię siebie i dzieci? Czułam się zdradzona przez własnego męża.
Od tego dnia atmosfera w domu zgęstniała jak mleko przed zwarzeniem. Teściowa zaczęła mnie ignorować albo rozmawiała ze mną tylko przez Pawła: „Powiedz Magdzie, żeby kupiła lepszy płyn do podłóg”. Czułam się jak służąca we własnym domu.
Najgorzej było w święta. Wszyscy spotykaliśmy się u nas – ja gotowałam przez dwa dni, sprzątałam do nocy, a potem słyszałam: „Karp trochę suchy”, „Makowiec za mało słodki”, „Szkoda, że nie masz białego obrusu jak ja kiedyś”. Moja mama próbowała mnie pocieszać: „Magda, nie przejmuj się, taka już jest Genowefa”. Ale ile można znosić upokorzeń?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra Anka:
– Magda, ty się wykończysz! Przecież ty już nie masz siły na nic swojego!
– Nie mogę tak po prostu przestać pomagać… Paweł będzie miał pretensje.
– A on ci pomaga? Czy tylko wymaga?
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
W końcu postanowiłam postawić granice. Kiedy teściowa przyszła z kolejną listą zadań, powiedziałam spokojnie:
– Pani Genowewo, od dziś zajmuję się tylko swoim domem i dziećmi. Jeśli potrzebuje pani pomocy przy sprzątaniu czy gotowaniu – można zatrudnić panią Krysię z sąsiedztwa albo poprosić Pawła.
Spojrzała na mnie jakbym ją uderzyła.
– Ty niewdzięczna dziewucho! Ja ci tyle pomogłam!
– Doceniam wszystko, ale mam też swoje życie i obowiązki.
Wybiegła trzaskając drzwiami. Paweł był wściekły:
– Co ty narobiłaś?! Mama płacze przez ciebie!
– A ja płaczę od miesięcy! Nie widzisz tego?
– Przesadzasz… Może powinnaś porozmawiać z psychologiem?
To był cios poniżej pasa. Zaczęłam mieć wątpliwości – może rzeczywiście jestem przewrażliwiona? Ale kiedy Hania przyszła do mnie wieczorem i zapytała: „Mamo, czy babcia cię nie lubi?”, wiedziałam już, że muszę walczyć o siebie.
Przez kilka tygodni było ciężko. Teściowa obrażona nie przychodziła do nas wcale. Paweł chodził naburmuszony i coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Dzieci pytały: „Dlaczego babcia nie przychodzi?” – tłumaczyłam im delikatnie, że czasem dorośli muszą odpocząć od siebie.
W końcu zadzwoniła do mnie pani Krysia z sąsiedztwa:
– Magda, Genowefa prosiła mnie o pomoc przy oknach… Ale powiem ci szczerze – ona tęskni za wnukami i za tobą też trochę.
Po kilku dniach teściowa przyszła bez zapowiedzi. Usiadła w kuchni i długo milczała.
– Może herbaty? – zapytałam spokojnie.
– Dziękuję… Magda… Ja nie umiem być sama… Zawsze miałam dom pełen ludzi… Teraz wszystko się zmieniło…
Pierwszy raz zobaczyłam ją taką kruchą i zagubioną.
– Rozumiem panią… Ale ja też mam swoje granice.
– Wiem… Przepraszam za wszystko…
Nie rzuciłyśmy się sobie w ramiona jak w tanim serialu. Ale od tego dnia zaczęło być inaczej. Teściowa czasem prosi o pomoc – ale już nie rozkazuje. Paweł powoli zaczął rozumieć moją perspektywę (choć czasem jeszcze wzdycha: „Z kobietami to nigdy nie wiadomo…”).
Dziś wiem jedno: jeśli sama nie zawalczę o siebie – nikt tego za mnie nie zrobi. Czy warto poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? A może każda z nas musi nauczyć się mówić „nie” – nawet jeśli oznacza to burzę w rodzinie?
Ciekawa jestem Waszych historii – czy ktoś z Was musiał kiedyś postawić granice najbliższym? Jak sobie z tym poradziliście?