Nie zaproszona na ślub własnego syna: Gorzki smak matczynej miłości

Stałam w korytarzu, opierając się o zimną ścianę, kiedy usłyszałam te słowa: — Mamo, nie jesteś zaproszona na nasz ślub. Jeśli przyjdziesz, będzie niezręcznie. Proszę, zostań w domu.

To nie był żart. W głosie mojego syna, Bartosza, nie było nawet cienia wahania. Stał naprzeciwko mnie, z rękami w kieszeniach, wzrok wbity gdzieś w podłogę. Obok niego stała jego narzeczona, Julia — piękna, chłodna, z wyprostowanymi ramionami i miną, jakby zaraz miała wyjść na ważne spotkanie. Przez chwilę miałam wrażenie, że to nie moje dziecko, tylko ktoś obcy, kto przyszedł przekazać mi urzędową wiadomość.

— Ale… jak to? — wyszeptałam. — Bartosz…

— Tak będzie najlepiej — przerwała mi Julia. — Chcemy mieć spokój. Bez zamieszania, bez rodzinnych dramatów.

— To nie dramat — próbowałam się bronić. — To ślub mojego syna…

— Mamo — Bartosz podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. — Tak zdecydowaliśmy. Jutro przyjdziemy z Julią do ciebie, przyniesiemy tort. Posiedzimy razem. Będzie rodzinnie.

Rodzinnie? Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął ze mnie powietrze. Przez całe życie byłam dla Bartka wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką i powierniczką. Jego ojciec odszedł, gdy Bartek miał pięć lat. Zostawił nas bez słowa wyjaśnienia, bez pieniędzy, bez wsparcia. Pracowałam na dwa etaty w szpitalu jako pielęgniarka, dorabiałam nocami przy sprzątaniu biur. Zimą marzłam na przystankach, żeby tylko zdążyć na czas do pracy i odebrać Bartka z przedszkola. Nigdy nie miałam czasu dla siebie — nie było mowy o randkach czy własnych marzeniach. Wszystko dla niego.

Pamiętam, jak płakał po nocach za ojcem. Przytulałam go wtedy mocno i obiecywałam: „Zawsze będę przy tobie”. Kiedy miał gorączkę i nie mogłam wziąć wolnego, prosiłam sąsiadkę, panią Zofię, żeby z nim została. Często wracałam do domu tak zmęczona, że zasypiałam na siedząco przy stole. Ale nigdy nie żałowałam ani jednej minuty.

Bartek był moim światem. Kiedy dostał się na Politechnikę Warszawską, byłam z niego dumna jak paw. Zrobiłam mu tort czekoladowy z napisem „Jesteś moim bohaterem”. Wtedy jeszcze przytulał mnie mocno i mówił: „Mamo, wszystko dzięki tobie”.

Ale potem pojawiła się Julia. Poznał ją na uczelni — była z innego świata: jej rodzice prowadzili firmę budowlaną pod Warszawą, mieli dom z ogrodem i dwa samochody. Julia była zawsze perfekcyjna: paznokcie zrobione u kosmetyczki, ubrania markowe, uśmiech wyćwiczony do zdjęć na Instagramie. Kiedy pierwszy raz przyszła do nas na obiad, patrzyła na moje mieszkanie z lekkim niesmakiem.

— U was tak cicho… — powiedziała wtedy do Bartka w kuchni, myśląc chyba, że nie słyszę.

— Mama lubi spokój — odpowiedział Bartek.

— Moja mama by tu zwariowała — zaśmiała się Julia.

Od tamtej pory widywaliśmy się coraz rzadziej. Bartek zaczął nocować u Julii albo u jej rodziców w Konstancinie. Coraz rzadziej dzwonił — a jeśli już, to rozmowy były krótkie i rzeczowe: „Mamo, wszystko dobrze”, „Nie martw się”, „Nie mam czasu”.

Aż pewnego dnia zadzwonił wieczorem:

— Mamo… będziemy się z Julią pobierać.

Poczułam wtedy radość i dumę. Już widziałam siebie w eleganckiej sukience, jak prowadzę Bartka do ołtarza albo chociaż stoję obok niego w USC. Wyobrażałam sobie rodzinne zdjęcia, śmiech przy stole, wzruszenie podczas pierwszego tańca…

Ale potem przyszło rozczarowanie.

— Nie będzie wesela? — zapytałam niepewnie.

— Nie chcemy wydawać pieniędzy na imprezę — odpowiedział Bartek. — Julia uważa, że lepiej odłożyć na mieszkanie.

— Ale przecież moglibyście zrobić coś skromnego…

— Nie chcemy nikogo zapraszać. Ani twojej rodziny, ani jej rodziny.

— A ja? — zapytałam cicho.

Zapadła cisza.

— Mamo… to byłoby niezręczne wobec rodziców Julii. Oni też nie będą.

Czułam się wtedy jak powietrze: niewidzialna i zbędna. Próbowałam jeszcze rozmawiać z Bartkiem:

— Synku… ja cię wychowałam sama. Czy naprawdę nie mogę być przy was w tym dniu?

— Mamo… proszę cię… Nie komplikuj.

Nie komplikuj… To słowo dźwięczy mi w głowie do dziś.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra Renata:

— Słyszałam od Bartka… Co on sobie myśli?!

— Nie wiem… Może Julia go przekonała?

— A ty pozwolisz się tak traktować? Ja bym tam poszła choćby pod drzwi urzędu!

Ale ja nie miałam siły walczyć. Przez całą noc płakałam w poduszkę. Rano poszłam do pracy jak automat: mierzyłam ciśnienie pacjentom i udawałam przed koleżankami, że wszystko jest w porządku.

Dzień ślubu minął dla mnie jak zwykły dzień roboczy. Wieczorem usiadłam sama przy stole i patrzyłam na pusty talerz. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Czy naprawdę jestem już nikomu niepotrzebna?”

Następnego dnia Bartek i Julia przyszli z tortem z cukierni Sowa.

— Wszystkiego najlepszego dla nas! — zażartowała Julia.

Bartek podał mi kwiaty i pocałował w policzek.

— Mamo… dziękuję za wszystko — powiedział cicho.

Ale ja nie potrafiłam się uśmiechnąć. Tort smakował jak popiół.

Przez cały czas rozmowa była sztywna i pełna niezręcznych pauz. Julia opowiadała o planach na podróż poślubną do Grecji i nowym mieszkaniu w Wilanowie. Bartek patrzył na mnie z troską:

— Mamo… wiem, że ci przykro…

— To twój wybór — odpowiedziałam tylko.

Po ich wyjściu długo siedziałam sama w kuchni. Zadzwoniła Renata:

— I co? Jak było?

— Przynieśli tort…

— I co dalej?

— Nie wiem… Czuję się pusta w środku.

Minęły tygodnie. Bartek coraz rzadziej dzwonił. Czasem wysyłał SMS-a: „Wszystko ok?”. Czułam się coraz bardziej samotna — jakby ktoś wyciął mnie z jego życia nożyczkami.

W pracy koleżanki pytały:

— A kiedy ślub Bartka?

Zawsze odpowiadałam wymijająco: „Już po wszystkim”.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy za bardzo go kochałam? Czy przez to stałam się dla niego ciężarem? Czy każda matka musi kiedyś pogodzić się z tym, że jej miejsce jest już tylko na marginesie?

Może powinnam była walczyć o swoje? Może powinnam była pójść pod ten urząd i pokazać mu, że matka to nie mebel do przestawienia?

A może właśnie na tym polega dorosłość dzieci — że odcinają pępowinę tak brutalnie?

Czy wy też kiedyś poczuliście się zbędni dla własnych dzieci? Jak sobie z tym poradzić? Bo ja wciąż szukam odpowiedzi.