Nie zaproszono mnie na ślub, bo jestem „obca”, ale kiedy chodziło o moje mieszkanie, nagle stałam się „swoja” – historia Marii z podwarszawskiego miasteczka
Telefon zadzwonił tuż po ósmej rano. Jeszcze nie zdążyłam wypić kawy, a już czułam, że coś się wydarzy. Odbieram – głos po drugiej stronie miękki, niemal słodki, choć dobrze wiem, że to tylko maska. – Dzień dobry, pani Mario – zaczęła teściowa mojego syna, Anna. – Mam sprawę…
Wiedziałam, że nie dzwoni bez powodu. Od lat nasz kontakt był chłodny, ograniczony do wymiany grzeczności na święta. Ale teraz jej ton był inny – czuły, niemal rodzinny. – Chodzi o mieszkanie po pani mamie… – zawiesiła głos. – Moja córka, Justyna, spodziewa się dziecka. Z Michałem nie mają gdzie mieszkać…
Zacisnęłam palce na kubku. Jeszcze rok temu Justyna wychodziła za mąż. Nie dostałam zaproszenia. Mój syn Michał też nie. Usłyszeliśmy wtedy od Anny: „To uroczystość dla najbliższych”. Najbliższych? Michał wychowywał Justynę od jej ósmego roku życia. Był dla niej jak ojciec – zawoził na treningi, pomagał przy lekcjach, płakał po cichu, gdy pierwszy raz złamała serce. Ja byłam tą „babcią”, która piekła jej ulubione drożdżówki i szyła sukienki na szkolne przedstawienia. Ale na ślubie nie było dla nas miejsca.
Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę. Michał wrócił do domu blady jak ściana. – Nie zaprosili nas – powiedział tylko i zamknął się w swoim pokoju. Ja płakałam całą noc. Czułam się jak obca we własnej rodzinie.
A teraz Anna dzwoni z prośbą o mieszkanie. Miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz wszystko, co przez te lata bolało. Ale milczałam. – Pani Mario? Jest pani tam? – dopytywała Anna.
– Jestem – odpowiedziałam chłodno. – Ale nie wiem, czy mogę pomóc.
– Przecież to rodzina… – usłyszałam wyrzut w jej głosie.
Rodzina? Gdzie była ta rodzina, kiedy Justyna brała ślub? Gdzie byliście, kiedy mój syn płakał po nocach? Gdzie byliście, kiedy ja zostawałam sama na święta?
Wieczorem zadzwoniłam do Michała. – Synku, dzwoniła Anna… Chcą mieszkać w tym moim mieszkaniu.
Po drugiej stronie cisza. W końcu westchnął: – Mamo, zrób jak uważasz.
– A ty co czujesz?
– Czuję się nikim – powiedział cicho. – Przez lata byłem ojcem dla Justyny, a teraz jestem nikim.
Serce mi pękało. Michał zawsze był dobrym człowiekiem. Po rozwodzie Anny z jej pierwszym mężem przyjął Justynę jak własną córkę. Nigdy nie robił różnic między nią a naszymi wnukami z drugiego małżeństwa. A jednak to on został wykreślony z rodziny.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. Wspomnienia wracały falami: Justyna bawiąca się w moim ogródku, jej uśmiechnięta buzia przy stole wigilijnym, jej łzy po pierwszej kłótni z matką… I nagle ta sama dziewczyna patrzy na mnie jak na obcą.
W końcu Anna przyszła osobiście. Usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Mario, wiem, że możesz mieć żal… Ale Justyna jest w trudnej sytuacji.
– A ja? Ja nie byłam w trudnej sytuacji przez te wszystkie lata? – zapytałam ostro.
– To nie tak…
– To dokładnie tak! Na ślubie byłam obca, teraz jestem potrzebna.
Anna spuściła wzrok. – Wiem, że to boli… Ale przecież jesteśmy rodziną.
– Rodzina to nie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujecie! – podniosłam głos.
Wtedy weszła Justyna. Brzuch już zaokrąglony pod swetrem, oczy zmęczone.
– Dzień dobry, babciu…
Zamarłam. Dawno nie słyszałam tego słowa z jej ust.
– Dzień dobry – odpowiedziałam chłodno.
Usiadła obok matki i zaczęła mówić szybko:
– Wiem, że cię skrzywdziłam… Wiem, że powinnam była zaprosić cię na ślub… Ale mama mówiła, że to nie wypada… Że tata by się obraził…
Spojrzałam na Annę pytająco:
– To prawda?
Anna wzruszyła ramionami: – Było dużo napięcia… Twój były mąż groził awanturą…
Poczułam się jak pionek w cudzej grze.
– A Michał? On był dla ciebie ojcem przez tyle lat! – wyrzuciłam Justynie.
Zacisnęła usta:
– Bałam się… Chciałam dobrze…
Zapanowała cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem.
W końcu powiedziałam:
– Mieszkanie to jedyne, co mi zostało po mamie. Wynajmuję je, bo z emerytury ledwo wiążę koniec z końcem. Nie mogę go oddać ot tak.
Anna spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Ale przecież to dla wnuczki!
– Wnuczki? Czy ja jeszcze jestem babcią dla Justyny?
Justyna zaczęła płakać:
– Przepraszam… Naprawdę przepraszam…
Nie umiałam już być twarda. Łzy napłynęły mi do oczu.
– Przepraszam nie wystarczy – powiedziałam cicho. – Przez lata byłam dla was nikim. Teraz mam być wszystkim?
Anna zerwała się od stołu:
– Wiesz co? Zawsze byłaś dumna! Zawsze musiałaś mieć ostatnie słowo!
– Bo nikt mnie nigdy nie słuchał! – krzyknęłam przez łzy.
Justyna wybiegła z kuchni. Anna spojrzała na mnie z pogardą i wyszła trzaskając drzwiami.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Siedziałam długo przy stole, patrząc na zdjęcia rodzinne na półce: Michał z Justyną na rowerach, ja z nimi nad morzem… Wszystko wydawało się takie odległe i nierealne.
Wieczorem zadzwonił Michał:
– I co postanowiłaś?
– Nie wiem…
– Mamo… Ja już nie mam siły walczyć o tę rodzinę.
Rozpłakałam się do słuchawki:
– Synku… Ja też nie mam siły być zawsze tą dobrą.
Następnego dnia przyszła do mnie sąsiadka Zofia. Zna mnie od lat.
– Mario, słyszałam co się stało… Nie daj sobą pomiatać! Ty też jesteś ważna!
Przytuliłyśmy się długo w milczeniu.
Minęły tygodnie. Anna już się nie odezwała. Justyna przysłała mi SMS-a: „Babciu, urodziłam córeczkę. Ma na imię Lena”.
Nie odpisałam od razu. Siedziałam długo nad telefonem, myśląc o tym wszystkim, co straciłam i co jeszcze mogę stracić.
Czy powinnam wybaczyć i pomóc? Czy może czas zadbać o siebie i przestać być zawsze tą „swoją” tylko wtedy, gdy komuś czegoś potrzeba?
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy rodzina to naprawdę więzy krwi i wspólne zdjęcia? Czy może to coś więcej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?