Oczami mojej matki jestem gorszy od diabła! Nie wiem, co dalej robić!

Otworzyłem drzwi do mieszkania i już po pierwszym kroku wiedziałem, że dziś znowu będzie piekło. W kuchni unosił się zapach przypalonego mleka, a moja matka – Danuta – stała przy blacie z zaciśniętymi ustami i patrzyła na mnie tak, jakby właśnie zobaczyła diabła. „Znowu wracasz po nocach? Gdzie byłeś, Michał? Z kim się włóczysz?” – jej głos był zimny, przeszywający, a ja poczułem, jak w środku wszystko mi się ściska.

Mam 24 lata. Pracuję w magazynie na obrzeżach Poznania, zarabiam nieźle jak na mój wiek, ale dla niej to zawsze za mało. „Mógłbyś być kimś lepszym. Zobacz na syna Kowalskich – skończył politechnikę, pracuje w banku, a ty? Wstyd!” – powtarza niemal codziennie. Ojciec, pan Andrzej, milczy. Czasem tylko rzuci mi porozumiewawcze spojrzenie spod okularów, jakby chciał powiedzieć: „Wytrzymaj jeszcze trochę”.

Ale ja już nie wytrzymuję. Każda rozmowa z matką to walka. Ostatnio, kiedy przyprowadziłem do domu swoją dziewczynę – Martę – matka nawet nie podała jej ręki. „Niech się nie rozsiada, bo nie wiadomo czy tu zostanie na dłużej” – rzuciła z przekąsem. Marta speszona wyszła po godzinie, a ja usłyszałem: „Taka dziewczyna? Przecież ona nawet nie umie się ubrać! Wstyd mi za ciebie!”.

Pamiętam ten wieczór jakby to było wczoraj. Siedziałem w swoim pokoju, słysząc przez cienką ścianę jak matka narzeka ojcu: „On mnie kiedyś do grobu wpędzi! Gorszy od diabła! Tyle mu dałam, a on wszystko marnuje!”. Ojciec próbował ją uciszyć: „Danka, daj mu spokój, chłopak dorosły…” – ale ona tylko krzyczała głośniej.

Nie wiem, kiedy zaczęło się to piekło. Może wtedy, gdy nie dostałem się na medycynę? Może gdy wybrałem technikum zamiast liceum? Albo gdy pierwszy raz wróciłem do domu z piwem na oddechu? Matka nigdy nie potrafiła zaakceptować tego, że jestem inny niż sobie wymarzyła.

Najgorsze są święta. Wszyscy udają rodzinę idealną, ale wystarczy jedno słowo i wybucha awantura. W zeszłym roku przy stole matka zaczęła wypytywać Martę o jej rodziców. „A czym zajmuje się twój ojciec? A matka? Ooo… sprzątaczka? No cóż…” – jej ton był pełen pogardy. Marta płakała w łazience, a ja miałem ochotę wybiec z domu i nigdy nie wrócić.

Próbowałem rozmawiać z matką. „Mamo, dlaczego ciągle mnie krytykujesz? Dlaczego nie możesz mnie zaakceptować takim, jaki jestem?” – zapytałem pewnego wieczoru. Spojrzała na mnie z takim bólem i rozczarowaniem w oczach, że aż mnie zatkało. „Bo cię kocham! Bo chcę dla ciebie lepiej! Nie rozumiesz tego?” – krzyczała przez łzy. Ale ja już nie wierzę w tę miłość.

Z ojcem też nie jest łatwo. Niby mnie rozumie, ale nigdy nie stanie po mojej stronie otwarcie. „Wiesz jaka jest twoja matka… Lepiej jej nie denerwować” – powtarza szeptem. Ale ile można żyć w strachu przed własną matką?

Ostatnio coraz częściej myślę o wyprowadzce. Mam odłożone trochę pieniędzy, Marta mówi, że możemy wynająć coś razem. Ale wtedy matka zaczyna szantaż emocjonalny: „Zostawisz mnie samą? Po tylu latach poświęceń? Kto będzie się mną opiekował na starość?”. Czuję się jak w pułapce bez wyjścia.

Kilka dni temu doszło do kulminacji. Przyszedłem późno z pracy – szef kazał zostać na nadgodziny. Matka czekała w kuchni z zimną kolacją i miną jakby szykowała się na pogrzeb. „Nie szanujesz domu! Nie szanujesz mnie! Nawet nie zadzwonisz! Gdzie byłeś?!” – krzyczała tak głośno, że sąsiedzi pewnie wszystko słyszeli.

Wybuchłem: „Mamo! Mam 24 lata! Pracuję! Utrzymuję się sam! Nie jestem już dzieckiem!”. A ona wtedy podeszła do mnie i uderzyła mnie w twarz. Po raz pierwszy w życiu. Zamarłem. Ojciec wbiegł do kuchni i próbował ją powstrzymać, ale ona tylko płakała i powtarzała: „Zniszczyłeś mi życie! Jesteś gorszy od diabła!”.

Następnego dnia spakowałem torbę i pojechałem do Marty. Jej rodzice przyjęli mnie jak swojego syna – ciepło, bez oceniania. Siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy o wszystkim: o pracy, o planach na przyszłość, o marzeniach. Poczułem się wolny pierwszy raz od lat.

Ale wieczorem zadzwonił ojciec: „Michał, wróć chociaż na chwilę… Mama jest załamana… Nie je, nie śpi…”. Wróciłem następnego dnia rano. Matka siedziała w salonie z pustym wzrokiem utkwionym w telewizorze. Nie odezwała się ani słowem.

Próbowałem podejść: „Mamo… przepraszam za wszystko… Ale musisz mi pozwolić żyć po swojemu…”. Nic. Cisza jak po burzy.

Od tamtej pory mijamy się w domu jak obcy ludzie. Ojciec coraz częściej wychodzi na długie spacery, a ja spędzam większość czasu u Marty lub w pracy. Czasem zastanawiam się, czy kiedykolwiek będziemy jeszcze rodziną.

Wiecie co jest najgorsze? Że mimo wszystko ją kocham. Że chciałbym jej wybaczyć i żeby ona wybaczyła mi moje wybory. Ale czy to możliwe?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę jestem taki zły? Czy naprawdę zasługuję na to wszystko?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można wyrwać się z takiego więzienia bez ran na sercu?