Przeprowadzka, która rozdarła rodzinę: Moja matka, mój mąż i ja między młotem a kowadłem

Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Głośnego, bolesnego, które rozdarło ciszę mojego mieszkania na Pradze jak krzyk. Stałam wtedy w przedpokoju, z walizką w ręku, a mój mąż – Paweł – próbował mnie objąć, ale ja byłam jak sparaliżowana. Po drugiej stronie drzwi stała moja mama, Danuta, z twarzą czerwoną od gniewu i łez. „Zdradziłaś mnie! Dla obcego chłopa!” – krzyczała przez zamknięte drzwi. Sąsiedzi już wyglądali przez judasze, a ja czułam się jak dziecko złapane na gorącym uczynku.

Nie tak wyobrażałam sobie dorosłość. Kiedy kupiłam swoje pierwsze mieszkanie – kawalerkę na czwartym piętrze bloku z wielkiej płyty – byłam dumna. Mama była wtedy szczęśliwa: „Będziemy blisko, Martynko. Pomogę ci, zawsze możesz na mnie liczyć.” I rzeczywiście, przez pierwsze lata było dobrze. Przynosiła mi zupę, podlewała kwiaty, czasem nawet prasowała ubrania. Byłam jej jedynaczką po rozwodzie rodziców i całe życie czułam się odpowiedzialna za jej szczęście.

A potem pojawił się Paweł. Poznaliśmy się na kursie języka angielskiego – on był cichy, trochę nieśmiały, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że czułam się bezpieczna. Po roku byliśmy już po ślubie. Paweł nie miał własnego mieszkania – wynajmował pokój na Ochocie – więc naturalnie zamieszkał ze mną. Mama była na naszym ślubie, ale jej twarz była jak maska. „Nie podoba mi się ten chłopak” – powiedziała mi jeszcze przed weselem. „Za mało zaradny. Za cichy. Nie dla ciebie.”

Próbowałam ją przekonać: „Mamo, Paweł jest dobry. Pracuje w IT, zarabia nieźle, jest uczciwy.”

Odpowiedziała tylko: „Zobaczysz, jeszcze będziesz płakać przez niego.”

Pierwsze tygodnie po ślubie były jak miód z łyżką dziegciu. Mama przychodziła codziennie – czasem z zakupami, czasem tylko na kawę. Zaczęła komentować wszystko: „Paweł znowu nie wyniósł śmieci? A czemu nie naprawił cieknącego kranu? Ty zawsze musisz wszystko sama?”

Paweł znosił to dzielnie. Próbował być uprzejmy: „Pani Danuto, może naprawię ten kran dzisiaj po pracy?”

Mama patrzyła na niego z góry: „Nie trzeba się wysilać. Ja już zadzwoniłam po hydraulika.”

Z czasem jej wizyty stawały się coraz bardziej inwazyjne. Potrafiła wejść bez pukania – miała zapasowy klucz – i zastać nas w piżamach w niedzielny poranek.

„Oho! Widzę, że państwo sobie śpią do południa! Kto to widział! Martyna, ty zawsze byłaś pracowita, a teraz co? Rozleniwił cię ten twój informatyk!”

Zaczęłam się dusić w tym układzie. Paweł coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Wieczorami siedzieliśmy w milczeniu przed telewizorem.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam mamę w kuchni, przeszukującą nasze szafki.

– Mamo! Co ty robisz?
– Sprawdzam, czy masz coś do jedzenia. Paweł pewnie znowu nie zrobił zakupów.
– Przestań! To moje życie!
– Twoje? Gdyby nie ja, to byś tu nawet nie mieszkała!

Wybuchłam płaczem. Paweł próbował mnie pocieszyć, ale ja byłam rozbita na kawałki.

Następnego dnia postanowiłam zmienić zamki w drzwiach. Mama dowiedziała się o tym od sąsiadki i przyszła z awanturą.

– Jak mogłaś?! Własnej matce drzwi zamknąć?!
– Mamo, muszę mieć trochę prywatności!
– Prywatność? Przed kim? Przede mną? To przez tego twojego Pawła! On cię nastawia przeciwko mnie!

Od tego dnia zaczęły się codzienne telefony pełne wyrzutów i szantażu emocjonalnego.

– Martyna, pamiętaj kto cię wychował! Jak ci zabraknie pieniędzy albo cię zostawi ten twój informatyk, to do kogo przyjdziesz?

Paweł był coraz bardziej przygaszony. Widziałam jak bardzo go to boli.

– Martyna, ja nie chcę być powodem twojego konfliktu z mamą… Może powinniśmy się wyprowadzić?
– Ale dokąd? To moje mieszkanie…
– Może wynajmiemy coś na chwilę? Albo zamieszkamy u mojej siostry w Piasecznie? Ma wolny pokój…

Nie chciałam zostawiać mamy samej. Ale też nie mogłam patrzeć jak niszczy moje małżeństwo.

Pewnego wieczoru doszło do kulminacji. Mama przyszła bez zapowiedzi i zobaczyła nas przy kolacji.

– Oho! Kolacyjka we dwoje! A ja sama w domu! Tak się odwdzięczasz matce?
– Mamo, proszę cię…
– Nie proś mnie! Albo on, albo ja!

Zamarłam. Paweł spojrzał na mnie błagalnie.

– Martyna…

Wtedy podjęłam decyzję. Wynajęliśmy mieszkanie na Tarchominie i wyprowadziliśmy się w ciągu tygodnia. Mama nie odezwała się do mnie przez miesiąc.

Dzwoniłam do niej codziennie – odbierała tylko po to, żeby powiedzieć: „Nie mam córki.”

W nowym mieszkaniu było cicho. Za cicho. Paweł próbował mnie pocieszać:

– Zrobiliśmy dobrze. Teraz możemy zacząć od nowa.
– Ale co z mamą?
– Daj jej czas.

Minęły dwa miesiące zanim mama zgodziła się spotkać ze mną na kawie w pobliskiej cukierni.

– Martyna… Ty naprawdę wybrałaś jego zamiast mnie?
– Mamo… Ja wybrałam siebie. Chcę być szczęśliwa.
– Szczęśliwa beze mnie?
– Nie beze mnie… Ale nie mogę żyć pod twoją kontrolą.

Mama płakała długo tego dnia. Ja też płakałam.

Dziś minęły dwa lata od tamtej przeprowadzki. Nasze relacje z mamą są chłodne – widujemy się raz na miesiąc na obiedzie u niej albo u mnie. Paweł i ja mamy już swoje życie – spodziewamy się dziecka.

Ale czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można kochać matkę i jednocześnie być wolnym człowiekiem? Czy każda dorosłość musi kosztować aż tyle łez?

A wy… czy musieliście kiedyś wybierać między rodziną a własnym szczęściem?