Przyjaźń czy obojętność? Historia życia, która rozdarła moją rodzinę

– Znowu siedzisz sama w pokoju? – głos mamy rozległ się zza drzwi, a ja odruchowo schowałam telefon pod poduszkę. – Może byś w końcu wyszła do ludzi, Zosiu?

Miałam wtedy siedemnaście lat i czułam, że nikt w tym domu mnie nie rozumie. Mama – wiecznie zabiegana pielęgniarka, która wracała z nocnych dyżurów z podkrążonymi oczami i złością na cały świat. Ojciec – kierowca tira, którego widywałam raz na dwa tygodnie, a wtedy i tak był bardziej obecny przy telewizorze niż przy mnie. I mój brat, Bartek – oczko w głowie rodziców, sportowiec, dusza towarzystwa, zawsze otoczony kolegami i dziewczynami.

– Zosiu, idź z Bartkiem na boisko, przewietrzysz się – rzuciła mama, nawet nie patrząc na mnie. – Nie chcę – odpowiedziałam cicho. – Co ty znowu wymyślasz? – Bartek wszedł do pokoju bez pukania. – Przecież nie będę cię ciągnął na siłę. Chcesz być dziwakiem, to bądź.

Zostałam sama. Znowu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że samotność stanie się moją codziennością na długie lata.

W szkole nie było lepiej. Dziewczyny z klasy traktowały mnie jak powietrze. Kiedyś próbowałam dołączyć do rozmowy o nowym serialu na Netfliksie, ale usłyszałam tylko: – Ty nawet nie masz konta, po co się odzywasz? – wyśmiała mnie Karolina. Bolało. Bardziej niż chciałam przyznać.

Wszystko zmieniło się pewnego dnia w bibliotece. Siedziałam skulona nad książką, gdy podszedł do mnie chłopak z równoległej klasy. – Cześć, jestem Michał. Widziałem cię tu kilka razy. Lubisz Sapkowskiego? – zapytał z uśmiechem.

To była pierwsza rozmowa od dawna, w której ktoś patrzył mi w oczy i naprawdę słuchał. Michał stał się moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Rozmawialiśmy godzinami o książkach, muzyce, marzeniach. W końcu poczułam się ważna.

Ale w domu nikt tego nie zauważył. Mama narzekała, że wracam późno, ojciec pytał tylko o oceny. Bartek śmiał się z mojego „kujoństwa” i sugerował, że Michał pewnie jest „dziwny jak ty”.

Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię rodziców za ścianą:
– Zosia znowu zamknięta w pokoju! Może powinniśmy ją do psychologa zapisać?
– Przesadzasz, Hanka. Każdy nastolatek tak ma.
– Ale ona nawet z nami nie rozmawia! Nawet na święta siedzi z boku!
– Może jej przejdzie.

Nie przeszło.

Michał był moim azylem przez całe liceum. Razem zdawaliśmy maturę, razem marzyliśmy o studiach w Krakowie. Ale los miał inne plany. Jego ojciec dostał pracę w Norwegii i cała rodzina wyjechała miesiąc po zakończeniu szkoły.

– Będziemy pisać codziennie! – obiecał Michał na pożegnanie.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.

Pierwsze tygodnie były pełne wiadomości i rozmów na Messengerze. Potem coraz rzadziej. W końcu przestał odpisywać.

Zostałam sama. Znowu.

Na studiach próbowałam zacząć od nowa. Wynajęłam pokój w Krakowie z trzema dziewczynami: Martą, Pauliną i Kingą. Każda miała swoje życie, swoje sprawy, swoje imprezy. Ja byłam tą „cichą”, która zawsze robi herbatę i nigdy nie narzeka.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę za ścianą:
– Zosia jest spoko, ale jakaś taka… zamknięta.
– Może ma chłopaka?
– Nie sądzę. Raczej typ samotnika.

Znowu byłam „inna”.

Wtedy pojawiła się Basia – dziewczyna z roku, która usiadła obok mnie na wykładzie z psychologii społecznej.
– Masz notatki z poprzednich zajęć? – zapytała szeptem.
– Mam… Mogę ci wysłać mailem.
– Super! A może pójdziemy potem na kawę?

Nie pamiętam już, kiedy ostatnio ktoś zaprosił mnie na kawę bez powodu. Basia była zupełnie inna niż wszyscy – otwarta, szczera, czasem aż za bardzo bezpośrednia. Szybko stałyśmy się nierozłączne.

To dzięki niej zaczęłam wychodzić z domu, chodzić na koncerty, poznawać ludzi. Po raz pierwszy poczułam się częścią czegoś większego niż własny cień.

Ale wtedy zaczęły się problemy w rodzinie.

Ojciec stracił pracę po dwudziestu latach za kółkiem. Mama zaczęła brać nadgodziny w szpitalu, żeby utrzymać dom. Bartek rzucił studia i wrócił do rodzinnego miasta „na chwilę”, która trwała już trzeci rok.

– Zosiu, może byś wróciła do domu? Pomogłabyś mamie…
– Mamo, mam tu studia i pracę…
– Praca za ladą w kawiarni to nie kariera! Rodzina jest ważniejsza!

Czułam się rozdarta. Z jednej strony chciałam pomóc rodzicom, z drugiej – bałam się wrócić do tej pustki i niezrozumienia.

Basia próbowała mnie wspierać:
– Zosia, musisz myśleć o sobie! Ile razy poświęcałaś się dla innych?
– Ale to moja rodzina…
– A oni kiedy ostatni raz pomyśleli o tobie?

W końcu uległam presji i wróciłam do domu na wakacje. Szybko okazało się, że jestem tam tylko „dodatkową parą rąk”. Mama oczekiwała ode mnie wszystkiego: sprzątania, gotowania, opieki nad babcią. Bartek całymi dniami grał na konsoli albo wychodził z kolegami.

Pewnego dnia wybuchłam:
– Dlaczego wszystko jest na mojej głowie?!
– Bo jesteś dziewczyną! – rzucił Bartek z kanapy.
– A ty co robisz?!
– Pracuję nad sobą!
– Pracujesz nad levelem w grze!

Mama weszła do kuchni i spojrzała na mnie ze zmęczeniem:
– Zosiu, nie kłóć się z bratem…
– Mamo! On nic nie robi!
– Nie chcę awantur!

Wyszłam trzaskając drzwiami. Po raz pierwszy poczułam prawdziwą wściekłość na własną rodzinę.

Wieczorem zadzwoniła Basia:
– Wracaj do Krakowa! Tu masz swoje życie!
– Nie mogę…
– Możesz! Tylko musisz chcieć!

Następnego dnia spakowałam walizkę i wyjechałam bez słowa pożegnania.

Przez kilka miesięcy rodzice nie odzywali się do mnie wcale. Bartek napisał tylko jednego SMS-a: „Dzięki za zostawienie nas samych”.

W Krakowie zaczęłam nowe życie z Basią u boku. Pracowałyśmy razem w kawiarni, wynajęłyśmy małe mieszkanie na Podgórzu. Było biednie, ale szczęśliwie.

Aż do dnia, gdy Basia poznała chłopaka i coraz częściej znikała na całe noce.

Znowu zostałam sama.

Wtedy zadzwoniła mama:
– Zosiu… babcia jest w szpitalu…

Pojechałam natychmiast. W szpitalu zobaczyłam mamę skuloną na krześle pod salą intensywnej terapii. Bartek siedział obok niej ze spuszczoną głową.

Usiadłam obok nich bez słowa. Po raz pierwszy od lat poczułam coś na kształt wspólnoty.

Babcia zmarła tydzień później. Na pogrzebie trzymaliśmy się za ręce jak dzieci zagubione we mgle.

Po wszystkim mama przytuliła mnie mocno:
– Przepraszam cię za wszystko…

Bartek spojrzał mi w oczy:
– Też przepraszam… Byłem dupkiem.

Poczułam łzy napływające do oczu. Po raz pierwszy od dawna ktoś zobaczył we mnie człowieka.

Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę. Mam męża – Pawła i synka Antosia. Często myślę o tamtych latach samotności i walki o uwagę najbliższych.

Czy warto było tyle razy próbować? Czy lepiej było zamknąć serce i pogodzić się z obojętnością?

A może każdy z nas nosi w sobie tęsknotę za prawdziwą przyjaźnią – nawet jeśli czasem wydaje się ona niemożliwa?

Czy Wy też kiedyś czuliście się niewidzialni dla własnej rodziny? Co wtedy zrobiliście?