Siostry pod jednym dachem – historia o miłości, której zabrakło
Wszystko zaczęło się w ten deszczowy, listopadowy wieczór, kiedy mama wróciła do domu z podbitym okiem. Stałam w kuchni, krojąc cebulę na kolację, gdy drzwi trzasnęły z hukiem. – Boże, znowu… – szepnęłam, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Moja młodsza siostra, Kinga, wbiegła do kuchni z płaczem. – Znowu się bili? – zapytała, a ja tylko skinęłam głową. Miała wtedy dziewięć lat, ja byłam o cztery lata starsza i już wiedziałam, że w naszym domu nie ma miejsca na bajki o szczęśliwej rodzinie.
Ojciec był policjantem. Twardy, zamknięty w sobie, coraz częściej zaglądał do kieliszka. Mama pracowała w sklepie spożywczym na osiedlu. Była piękna, ale zmęczona życiem. Wszyscy na blokowisku wiedzieli, że ojciec ma romans z sąsiadką z trzeciego piętra. Mama udawała, że nie widzi, ale wieczorami wybuchały awantury. – Ty świnio! – krzyczała, rzucając w niego talerzem. – Myślisz, że nie wiem, gdzie chodzisz po pracy?!
Pamiętam, jak pewnej nocy obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła. Wybiegłam z pokoju i zobaczyłam mamę siedzącą na podłodze, z rozciętą wargą. Kinga tuliła się do niej, a ojciec stał nad nimi, zaciśnięte pięści. – Wynoś się! – wrzasnęła mama. – Zabierz swoje rzeczy i idź do tej swojej kochanki! Ojciec tylko splunął pod nogi i wyszedł, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Ojciec wracał coraz rzadziej, a kiedy już był w domu, panowała grobowa cisza. Kinga zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać nawet ze mną. Ja próbowałam być silna – dla niej, dla mamy, ale w środku czułam się jak rozbity talerz, którego nie da się już skleić.
Pewnego dnia mama oznajmiła, że ojciec się wyprowadza. – To dla waszego dobra – powiedziała, głaszcząc Kingę po głowie. – Lepiej być same niż żyć w ciągłym strachu. Kinga nie odezwała się ani słowem. Ja tylko przytaknęłam, choć w środku czułam ulgę pomieszaną z żalem.
Przez kilka miesięcy żyłyśmy we trójkę. Mama pracowała na dwie zmiany, ja pomagałam w domu, a Kinga coraz częściej znikała po szkole. Pewnego dnia wróciła z podbitym okiem. – Spadłam ze schodów – rzuciła szybko, ale wiedziałam, że to nieprawda. – Kto ci to zrobił? – zapytałam. – Nikt. Daj mi spokój! – krzyknęła i zatrzasnęła się w swoim pokoju.
Zaczęłam ją śledzić. Okazało się, że wplątała się w towarzystwo starszych chłopaków z osiedla. Pili, palili, czasem kradli batoniki w sklepie. Próbowałam z nią rozmawiać, ale tylko się oddalała. – Nie jesteś moją matką! – wykrzyczała mi w twarz pewnego wieczoru. – Przestań się wtrącać!
Mama była coraz bardziej nieobecna. Zmęczona, przybita, czasem płakała po nocach. – Nie dam rady… – szeptała, myśląc, że nie słyszę. – Wszystko się sypie…
W końcu ojciec przestał się odzywać zupełnie. Przysyłał tylko alimenty, czasem dzwonił na święta. Kinga nie chciała z nim rozmawiać. Ja próbowałam utrzymać kontakt, ale czułam, że to walka z wiatrakami.
W liceum poznałam chłopaka – Michała. Był czuły, opiekuńczy, miał normalną rodzinę. Zapraszał mnie do siebie na obiady, gdzie jego mama częstowała mnie rosołem i pytała o szkołę. Zazdrościłam mu tej zwyczajności. Kiedyś zapytałam: – Jak to jest mieć dom, w którym nikt nie krzyczy? Michał spojrzał na mnie zdziwiony. – Nie wiem… po prostu jest. – Uśmiechnął się, a ja poczułam łzy pod powiekami.
Kinga tymczasem wpadła w coraz większe kłopoty. Złapali ją na kradzieży w Biedronce. Mama musiała iść na policję. – Co z ciebie wyrośnie? – płakała. – Dlaczego mi to robisz? Kinga tylko wzruszyła ramionami. – Ty też nie byłaś święta – rzuciła z przekąsem.
W domu panowała atmosfera nie do zniesienia. Każda z nas zamykała się w swoim świecie. Mama w pracy i telewizji, ja w nauce i u Michała, Kinga w swoich koleżankach i chłopakach. Przestałyśmy być rodziną.
Pewnego dnia mama przyprowadziła do domu nowego mężczyznę – pana Zbyszka. – To mój przyjaciel – powiedziała. – Będzie nam pomagał. Kinga wybuchła śmiechem. – Pomagał? W czym? W piciu? – rzuciła złośliwie. Pan Zbyszek był miły, ale czułam, że mama szuka w nim ratunku przed samotnością.
Z czasem mama coraz częściej znikała z domu. Zbigniew zabierał ją do kina, na spacery. Ja zostawałam z Kingą, która coraz bardziej mnie nienawidziła. – Ty zawsze byłaś tą lepszą! – wykrzyczała mi kiedyś w twarz. – Cicha, grzeczna, mądra. A ja? Zawsze ta gorsza!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może miała rację? Może za bardzo chciałam być idealna, żeby mama miała choć jedną pociechę? Może przez to Kinga czuła się niewidzialna?
W końcu wyprowadziłam się na studia do Krakowa. Zostawiłam mamę i Kingę same. Przez pierwsze miesiące dzwoniłam codziennie. Potem coraz rzadziej. Mama mówiła, że Kinga rzuciła szkołę i wyjechała do Warszawy. – Nie wiem, co z nią będzie – płakała. – Może jej się uda…
Minęły lata. Skończyłam studia, wyszłam za Michała. Urodziłam syna, potem córkę. Mama zachorowała na raka. Wróciłam do rodzinnego miasta, żeby się nią opiekować. Kinga pojawiła się dopiero na pogrzebie. Stałyśmy obok siebie, obce sobie jak dwie nieznajome.
Po wszystkim zaprosiłam ją do siebie na kawę. Siedziałyśmy w kuchni, milcząc. W końcu zapytałam: – Dlaczego tak bardzo mnie nienawidziłaś? Kinga spojrzała na mnie ze łzami w oczach. – Bo zawsze czułam się niekochana. Jakbyś ty zabrała całą miłość mamy dla siebie…
Objęłam ją. Po raz pierwszy od lat poczułam, że może jeszcze jest dla nas nadzieja.
Dziś patrzę na swoje dzieci i zastanawiam się: czy potrafię dać im to, czego sama nie dostałam? Czy można naprawić błędy przeszłości, zanim będzie za późno? Czy wy też macie w rodzinie takie rany, które trudno zagoić?