Tam, gdzie kiedyś był ogród – historia Magdy z podlaskiej wsi

Zanim jeszcze wysiadłam z autobusu na przystanku w Dąbrowie, zobaczyłam przez brudną szybę sylwetkę ojca. Stał oparty o płot, z papierosem w ustach, jakby czekał na kogoś innego. Przez chwilę miałam ochotę cofnąć się do środka i poprosić kierowcę, żeby zawiózł mnie z powrotem do Białegostoku. Ale zostałam. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę domu, który przez lata śnił mi się jako miejsce przeklęte.

– Magda? – głos ojca był ochrypły, a spojrzenie nieprzytomne. – Po co przyjechałaś?

– Mama dzwoniła. Mówiła, że babcia jest chora.

Ojciec splunął pod nogi i odwrócił się bez słowa. Zawsze tak robił, gdy nie wiedział, co powiedzieć. Zawsze uciekał od rozmowy, jakby każde słowo miało go poparzyć.

Weszłam do domu. Zapach stęchlizny i starego dymu uderzył mnie w twarz. W kuchni siedziała mama, blada i zmęczona, z rękami splecionymi na kolanach. Babcia leżała na wersalce pod oknem, oddychała ciężko, a jej oczy były zamknięte.

– Magdusiu… – mama podniosła na mnie wzrok. – Dobrze, że jesteś.

Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy. W powietrzu wisiało napięcie, którego nie dało się rozciąć nawet nożem.

– Jak długo tak leży? – zapytałam cicho.

– Od tygodnia. Lekarz był, ale mówił, że to już starość.

Przez kolejne dni dom był jak pole minowe. Ojciec pił coraz więcej, a mama chodziła na palcach, żeby go nie rozdrażnić. Ja sprzątałam, gotowałam i opiekowałam się babcią, która czasem otwierała oczy i szeptała coś niezrozumiale.

Wieczorami siadałam na schodach przed domem i patrzyłam na ogród. Kiedyś rosły tu malwy i piwonie, które sadziła babcia. Teraz wszystko zarosło pokrzywami i chwastami. Pamiętam, jak biegałam tu z młodszym bratem, śmialiśmy się do rozpuku, a mama wołała nas na kolację. Ale potem brat zginął w wypadku rowerowym i nic już nie było takie samo.

Ojciec zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Zaczął krzyczeć na mamę o byle co. Czasem rzucał talerzami albo trzaskał drzwiami tak mocno, że szyby drżały w oknach. Ja uciekałam do szkoły albo do sąsiadki, pani Zosi, która piekła najlepsze drożdżówki w okolicy.

Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Miałam wtedy szesnaście lat. Ojciec wrócił pijany i zaczął wyzywać mamę od najgorszych. Wybiegłam z pokoju i stanęłam między nimi.

– Przestań! – krzyknęłam. – Zostaw ją!

Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że do dziś mam ciarki na plecach.

– Ty gówniaro! To przez ciebie wszystko! Gdyby nie ty i twój brat…

Mama płakała cicho w kącie kuchni. Tamtej nocy postanowiłam, że kiedy tylko skończę liceum, wyjadę stąd na zawsze.

I tak zrobiłam. Najpierw do Białegostoku na studia pedagogiczne. Potem praca w przedszkolu, wynajmowane pokoje z obcymi ludźmi, pierwsze miłości i rozczarowania. Przez lata nie wracałam do domu nawet na święta. Mama dzwoniła czasem ukradkiem, ale rozmowy były krótkie i pełne niedopowiedzeń.

Aż zadzwoniła dwa tygodnie temu:

– Magda… babcia chyba umiera. Ojciec jest coraz gorszy…

Nie mogłam odmówić.

Wróciłam więc do miejsca, które było moim przekleństwem i jedynym korzeniem.

Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię rodziców przez cienką ścianę sypialni:

– To przez ciebie dzieci uciekły! – wrzeszczał ojciec.
– Przestań! Ty nigdy nie potrafiłeś być ojcem! – odpowiedziała mama drżącym głosem.
– A ty matką?! Zobacz na Magdę! Nawet własnego życia nie potrafi sobie ułożyć!

Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Chciałam wybiec i wykrzyczeć im wszystko: o strachu przed powrotem do domu, o samotności w wielkim mieście, o tym, jak bardzo brakowało mi brata i normalnej rodziny. Ale nie miałam siły.

Następnego dnia babcia zmarła we śnie. Mama płakała cicho przy jej łóżku. Ojciec zamknął się w szopie i pił przez dwa dni bez przerwy.

Po pogrzebie usiedliśmy razem przy stole po raz pierwszy od lat. Cisza była gęsta jak śmietana.

– Co teraz będzie z domem? – zapytałam cicho.

Ojciec spojrzał na mnie spode łba:
– Sprzedamy go. Po co ci on? I tak tu nie wrócisz.

Mama spuściła wzrok:
– Może Magda by chciała…

– Nie chcę! – przerwałam jej gwałtownie. – Ten dom to tylko wspomnienia bólu!

Ojciec uderzył pięścią w stół:
– Widzisz?! Nawet własna córka się ciebie wyrzeka!

Wybiegłam z domu i pobiegłam do ogrodu. Usiadłam pod starą jabłonią i rozpłakałam się jak dziecko.

Po kilku godzinach przyszła mama.
– Magda… przepraszam cię za wszystko…
Objęła mnie mocno i pierwszy raz od lat poczułam jej ciepło.
– Ja też przepraszam…

Siedziałyśmy tak długo w milczeniu.

Kilka dni później ojciec wyjechał do brata do Suwałk. Zostawił nam list: „Nie umiem być ojcem ani mężem. Może bezemnie będzie wam lżej.”

Zostałyśmy same w pustym domu pełnym duchów przeszłości.

Zaczęłyśmy sprzątać ogród. Wyrywałyśmy chwasty, sadziłyśmy nowe kwiaty. Każda łopata ziemi była jak kawałek bólu wyrwany z serca.

Po miesiącu dom wyglądał inaczej – ja też czułam się inaczej.

Dziś siedzę na schodach przed domem z kubkiem herbaty i patrzę na ogród pełen kolorów.
Czy można wybaczyć rodzinie wszystko? Czy dom to tylko mury – czy może miejsce, gdzie uczymy się żyć mimo ran?

A może najważniejsze jest to, że potrafimy wrócić – nawet jeśli wracamy tylko po to, by odejść już bez żalu?