Trzecia szansa: Opowieść o tym, jak życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy już nie wierzymy w cuda
Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi od gabinetu, usłyszałam za sobą trzask i podniesione głosy na korytarzu. „Pani doktor! Pani doktor!” – wołała pielęgniarka, a ja już wiedziałam, że to nie będzie zwykły dzień. Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam biały fartuch i wyszłam z gabinetu. Na korytarzu stała starsza kobieta z rozmazanym makijażem i chłopiec, który trzymał ją za rękę. „Pani doktor, ona płacze od rana…” – powiedział cicho chłopiec. Spojrzałam na kobietę i zobaczyłam w jej oczach coś znajomego – tę samą pustkę, którą widywałam w lustrze każdego ranka.
Nazywam się Elżbieta Wysocka. Mam pięćdziesiąt trzy lata i jestem lekarzem rodzinnym w małym mieście na Mazowszu. Kiedyś miałam wszystko: męża, dwójkę dzieci, dom pełen śmiechu i zapachu świeżo pieczonego chleba. Teraz mam tylko siebie i cztery ściany mieszkania w bloku z wielkiej płyty. Mąż zostawił mnie dla młodszej kobiety – klasyka gatunku. Syn wyjechał do Irlandii, córka do Wrocławia. Zostałam sama z pracą, która już dawno przestała być powołaniem, a stała się rutyną.
Tamtego dnia wszystko zaczęło się od tej kobiety na korytarzu. „Pani doktor, ja już nie mam siły…” – wyszeptała, kiedy zamknęłyśmy się w gabinecie. Słuchałam jej historii o mężu alkoholiku, o dorosłych dzieciach, które nie odbierają telefonów, o sąsiadach, którzy tylko plotkują. Z każdą minutą czułam, jak jej słowa rozbijają skorupę mojej własnej obojętności. „A pani? Pani wygląda na zmęczoną…” – powiedziała nagle. Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Odpowiedziałam wymijająco, ale w środku poczułam ukłucie.
Po pracy wróciłam do pustego mieszkania. Włączyłam radio, żeby zagłuszyć ciszę. Próbowałam zadzwonić do córki – nie odebrała. Syn napisał tylko krótkiego smsa: „Mamo, wszystko ok. Pracuję.” Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni.
Następnego dnia w przychodni pojawił się nowy pacjent – mężczyzna około pięćdziesiątki, z siwymi włosami i smutnym uśmiechem. „Dzień dobry, jestem Tomasz Majewski” – przedstawił się i usiadł naprzeciwko mnie. „Co pana sprowadza?” – zapytałam automatycznie. „Bezsenność… i chyba samotność” – odpowiedział bez cienia żartu.
Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że Tomasz niedawno stracił żonę po długiej chorobie. Dzieci wyjechały za granicę, a on został sam w domu pod miastem. „Czasem mam wrażenie, że już nie potrafię żyć dla siebie” – powiedział cicho.
Nie wiem dlaczego, ale poczułam potrzebę powiedzenia mu prawdy o sobie. O tym, jak bardzo boli mnie samotność, jak bardzo tęsknię za bliskością drugiego człowieka. Rozmawialiśmy długo – dużo dłużej niż pozwalają przepisy NFZ-u.
Po tej wizycie coś się zmieniło. Tomasz zaczął przychodzić regularnie – raz po receptę, raz po skierowanie na badania, raz po prostu pogadać. Zauważyłam, że czekam na te spotkania z niecierpliwością. Zaczęliśmy spotykać się poza przychodnią – najpierw przypadkiem w sklepie, potem już celowo na kawie w małej kawiarni przy rynku.
Moja siostra Anna dowiedziała się o tym i zrobiła mi awanturę przez telefon:
– Elka, ty chyba oszalałaś! Po tylu latach chcesz zaczynać wszystko od nowa? Przecież masz już swoje lata!
– A co mam robić? Siedzieć sama do końca życia? – odpowiedziałam z żalem.
– Nie wygłupiaj się! Ludzie będą gadać!
– Niech gadają! – krzyknęłam i rozłączyłam się.
Nie spałam całą noc po tej rozmowie. W głowie miałam słowa siostry i własne lęki: czy jeszcze potrafię kochać? Czy nie jestem za stara na nowy początek?
Tymczasem Tomasz zaprosił mnie na spacer nad rzekę. Było zimno, ale słońce świeciło mocno jak na październik. Szliśmy obok siebie w milczeniu, aż nagle zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy:
– Elżbieto… ja wiem, że to wszystko jest dziwne i pewnie za późno na takie rzeczy… Ale ja naprawdę chciałbym spróbować jeszcze raz być szczęśliwy.
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam mu odpowiedzieć coś mądrego, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– Ja też… – wyszeptałam tylko.
Od tego dnia zaczęliśmy być razem – powoli, ostrożnie, jakbyśmy bali się spłoszyć to kruche szczęście. Dzieci dowiedziały się o Tomaszu przez przypadek – córka zobaczyła nas razem na zdjęciu wrzuconym przez znajomą na Facebooka.
Zadzwoniła wieczorem:
– Mamo… kto to jest?
– To mój przyjaciel.
– Przyjaciel? W tym wieku?
– Tak. I jestem z nim szczęśliwa.
– No dobrze… jeśli ty jesteś szczęśliwa… – usłyszałam w jej głosie ulgę pomieszaną z niedowierzaniem.
Syn długo milczał. W końcu napisał maila:
„Mamo,
Nie wiem czy dobrze robię pisząc to wszystko… Ale jeśli ten facet cię rani albo wykorzystuje twoją dobroć – powiedz mi od razu! Ale jeśli jesteś szczęśliwa… to ja też będę spokojniejszy.
Twój Michał”
Rodzina Tomasza była mniej wyrozumiała. Jego teściowa zadzwoniła do niego i wykrzyczała:
– Jak możesz tak szybko zapomnieć o mojej córce?!
On odpowiedział spokojnie:
– Nie zapomniałem. Ale muszę żyć dalej.
Przez kilka miesięcy żyliśmy jakby pod prąd całemu światu – ja z wyrzutami sumienia wobec dzieci i rodziny, on z poczuciem winy wobec przeszłości. Ale byliśmy razem.
Pewnego dnia Tomasz przyniósł mi bukiet polnych kwiatów i powiedział:
– Elżbieto… czy dasz mi trzecią szansę? Pierwsza była młodość, druga to rodzina… A trzecia to my.
Popłakałam się wtedy jak dziecko.
Dziś siedzę przy oknie naszego wspólnego mieszkania i patrzę na świat inaczej niż kiedyś. Wiem już, że życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że wszystko już za nami.
Czy warto dawać sobie trzecią szansę? Czy można jeszcze kochać po pięćdziesiątce? A może szczęście przychodzi wtedy, gdy najmniej się go spodziewamy? Co wy o tym myślicie?