Wakacje, które rozdarły moją rodzinę: Gdy teściowa wybrała siebie

Już od rana czułam niepokój. Z kuchni dobiegał zapach kawy, a ja, stojąc przy oknie, patrzyłam na szarzejące niebo nad blokami na warszawskim Ursynowie. Wtedy usłyszałam trzask drzwi. Moja teściowa, Elżbieta Zielińska, stała w korytarzu z walizką. Jej twarz była napięta, a oczy błyszczały dziwnym triumfem.

– Jadę do Zakopanego – rzuciła bez cienia emocji. – Nie będę w tym roku niańczyć dzieci. Musicie sobie radzić sami.

Zamarłam. Spojrzałam na męża, Pawła, który udawał, że nie słyszy. Nasze bliźniaki, Lena i Michał, biegały po mieszkaniu w piżamach, nieświadome dramatu, który właśnie się rozgrywał.

– Jak to? – zapytałam cicho. – Przecież obiecałaś…

Elżbieta wzruszyła ramionami.

– Mam swoje życie. Nie będę wiecznie waszą służącą. Chcę odpocząć.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez ostatnie tygodnie wszystko było podporządkowane temu, że teściowa zajmie się dziećmi podczas naszego urlopu. Mieliśmy z Pawłem wyjechać na kilka dni nad morze – pierwszy raz od lat! Wszystko już było opłacone. W pracy wzięłam urlop, Paweł załatwił zastępstwo. A teraz…

– Mamo… – Paweł próbował coś powiedzieć, ale Elżbieta uciszyła go gestem.

– Nie zaczynaj. Zawsze wszystko na mojej głowie! A wy? Tylko wymagacie i wymagacie!

Zostawiła nas z tymi słowami i wyszła. Z hukiem zamknęła drzwi. Poczułam się jak dziecko porzucone przez matkę.

Przez chwilę stałam w milczeniu. Paweł spuścił głowę.

– Co teraz? – zapytałam drżącym głosem.

– Może zadzwonimy do twojej mamy? – rzucił bez przekonania.

Prychnęłam. Moja mama mieszka w Białymstoku i sama ledwo daje radę po operacji biodra. Nie mogła przyjechać nawet na chrzciny bliźniaków.

– Wiesz dobrze, że nie ma szans – powiedziałam ostro.

Zapanowała cisza. Lena zaczęła płakać, bo Michał wyrwał jej misia. Zamiast ich rozdzielać, usiadłam na podłodze i rozpłakałam się razem z nimi.

Wieczorem Paweł próbował ratować sytuację.

– Może pojedziemy wszyscy razem? – zaproponował nieśmiało.

– Za późno! Wszystko już opłacone! – krzyknęłam. – Poza tym… ja chciałam odpocząć! Chociaż raz!

Wybuchłam płaczem. Paweł patrzył na mnie bezradnie. Wiedziałam, że nie potrafi przeciwstawić się matce. Ona zawsze była dla niego autorytetem – nawet kiedy robiła nam piekło w domu.

Następnego dnia zadzwoniła moja siostra, Magda.

– Słyszałam o Elce – powiedziała współczująco. – Może przyjedziecie do nas na Mazury? Dzieci pobawią się z moimi.

Poczułam ulgę i wdzięczność, ale też wstyd. Dlaczego to zawsze ja muszę prosić o pomoc? Dlaczego nie mogę liczyć na własną rodzinę?

Wieczorem Paweł wrócił późno z pracy. Był spięty i milczący.

– Rozmawiałem z mamą – powiedział cicho. – Powiedziała, że ma dość bycia wykorzystywaną.

– Wykorzystywaną?! – wybuchłam. – Przecież ona sama się zgodziła! Wszystko było ustalone!

Paweł wzruszył ramionami.

– Wiesz jaka jest…

Wiedziałam aż za dobrze. Elżbieta zawsze była królową dramatu. Gdy coś nie szło po jej myśli, potrafiła zrobić awanturę o byle co: o to, że nie umyłam okien przed świętami; o to, że dzieci są za głośne; o to, że Paweł nie dzwoni codziennie z pracy.

Pamiętam Wigilię dwa lata temu. Elżbieta obraziła się na wszystkich, bo barszcz był za słony. Wyszła od stołu i zamknęła się w pokoju na całą noc. Dzieci płakały, Paweł próbował ją udobruchać, a ja sprzątałam kuchnię sama do drugiej w nocy.

Teraz historia się powtarzała. Tyle że tym razem stawką były moje marzenia o odpoczynku.

Przez kolejne dni próbowałam znaleźć jakieś rozwiązanie. Szukałam opiekunki – wszystkie zajęte albo ceny z kosmosu. Próbowałam zapisać dzieci na półkolonie – brak miejsc. Dzwoniłam po znajomych – każdy miał już plany.

W końcu podjęliśmy decyzję: jedziemy do Magdy na Mazury. Spakowałam walizki i ruszyliśmy w drogę pełną napięcia i żalu.

Na miejscu dzieci od razu pobiegły do kuzynów, a ja usiadłam z Magdą na tarasie.

– Nie rozumiem tej Elki – powiedziała siostra. – Przecież zawsze mówiła, że rodzina jest najważniejsza.

Zacisnęłam pięści.

– Dla niej najważniejsza jest ona sama.

Magda pokiwała głową ze smutkiem.

– Wiesz… mama zawsze mówiła: „Nie licz na nikogo poza sobą”. Miała rację.

Wieczorem zadzwoniła Elżbieta.

– Jak tam dzieci? – zapytała słodkim głosem.

– Dobrze – odpowiedziałam chłodno.

– A ty? Odpoczywasz?

Zacisnęłam zęby.

– Tak jak mogę…

Usłyszałam jej westchnienie.

– Wiesz… czasem trzeba pomyśleć o sobie. Ty też powinnaś się tego nauczyć.

Rozłączyłam się bez słowa. Poczułam gniew i bezsilność.

Następnego dnia Paweł próbował mnie pocieszyć.

– Może mama ma rację? Może za dużo od niej wymagaliśmy?

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.

– Paweł… ja nigdy nie prosiłam o wiele. Chciałam tylko jednego tygodnia dla nas…

Nie odpowiedział. Odwrócił wzrok i poszedł do dzieci.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak bardzo rodzina potrafi zranić człowieka. O tym, jak trudno być matką i żoną w świecie pełnym oczekiwań i rozczarowań.

Po powrocie do Warszawy Elżbieta przyszła do nas z ciastem i uśmiechem na twarzy.

– I jak tam wakacje? – zapytała beztrosko.

Nie wytrzymałam.

– Byłyby lepsze, gdybyś dotrzymała słowa – powiedziałam ostro.

Elżbieta spojrzała na mnie zaskoczona.

– Przesadzasz…

Wybuchła awantura jakiej dawno nie było. Krzyczałyśmy na siebie przy dzieciach, Paweł próbował nas uciszyć, ale nikt go nie słuchał.

W końcu Elżbieta wyszła trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory nasze relacje są chłodne jak nigdy dotąd. Paweł coraz częściej zamyka się w sobie, dzieci pytają dlaczego babcia już nie przychodzi tak często jak kiedyś.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę warto było walczyć o ten jeden tydzień wolności? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie jednej strony?

Może powinnam nauczyć się myśleć o sobie… Ale czy wtedy nie stanę się taka jak ona?