Wakacje, które zmieniły wszystko: Opowieść o rodzinie, zdradzie i nowym początku

Zanim jeszcze słońce zdążyło wstać nad Warszawą, siedziałam na zimnych kafelkach łazienki, ściskając w dłoni telefon. Drżałam. Właśnie przeczytałam wiadomość, która roztrzaskała moje życie na kawałki. „Kocham cię, nie mogę się doczekać, aż znowu się zobaczymy” – napisała do mojego męża nieznana mi kobieta. Nie spałam całą noc. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak długo trwa ta zdrada? I dlaczego ja niczego nie zauważyłam?

Mam na imię Elżbieta. Mam 34 lata, syna Antka i męża – a raczej miałam – Pawła. Nasze życie wyglądało z zewnątrz jak z katalogu: mieszkanie na Ursynowie, wakacje nad Bałtykiem, rodzinne obiady u teściów. Ale od miesięcy czułam, że coś się psuje. Paweł coraz częściej wyjeżdżał służbowo, a kiedy był w domu, patrzył na mnie jak na powietrze. Myślałam, że to rutyna, zmęczenie. Myliłam się.

Wszystko zaczęło się od planowania wakacji. – Może Mazury? – zaproponowałam pewnego wieczoru, kiedy Antek już spał.
– Mazury są nudne – odburknął Paweł, nie odrywając wzroku od telefonu.
– To może morze? Antek uwielbia budować zamki z piasku.
– Nie wiem, zobaczę jak z urlopem – mruknął i wyszedł do kuchni.

Poczułam się jak intruz we własnym domu. Zawsze to ja byłam tą, która spinała wszystko: przedszkole, zakupy, rachunki. Paweł coraz częściej znikał pod pretekstem pracy. Moja mama powtarzała: „Eluśka, nie daj sobie wejść na głowę!” Ale ja nie chciałam wojny. Chciałam rodziny.

W końcu ustaliliśmy: pojedziemy do Ustki. Wynajęliśmy apartament przez internet. Paweł był dziwnie oziębły przy pakowaniu. – Weź mniej rzeczy, przecież to tylko tydzień – rzucił z irytacją.
– Dla dziecka muszę mieć wszystko – odpowiedziałam spokojnie.
– Zawsze musisz mieć ostatnie słowo – syknął i trzasnął drzwiami od sypialni.

W drodze nad morze milczeliśmy. Antek zasnął w foteliku, a ja patrzyłam przez okno na mijane pola rzepaku i myślałam o tym, kiedy ostatni raz Paweł mnie przytulił. Nie pamiętałam.

Pierwszy dzień nad morzem był piękny. Słońce, szum fal, śmiech Antka. Paweł jednak ciągle zerkał na telefon. Wieczorem powiedział, że musi „popracować” i wyszedł na balkon z laptopem. Siedziałam sama przy stole, patrząc na jego sylwetkę w świetle księżyca i czułam narastający lęk.

Drugiego dnia spotkaliśmy przypadkiem moją kuzynkę Martę z rodziną. – Ela! Jak dobrze cię widzieć! – rzuciła się na mnie z uściskiem.
– Cześć Marta! To jest Paweł, mój mąż.
Paweł uśmiechnął się sztucznie i szybko się oddalił pod pretekstem telefonu.
– Coś się dzieje? – zapytała Marta cicho.
– Nie wiem… chyba tak – odpowiedziałam i poczułam łzy pod powiekami.

Wieczorem Paweł wrócił późno. Pachniał damskimi perfumami. – Gdzie byłeś? – zapytałam drżącym głosem.
– Spotkałem kolegę z pracy, poszliśmy na piwo – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
– Sam? Cały wieczór?
– Przestań mnie kontrolować! – wybuchł nagle. – Zawsze musisz robić sceny!
Antek obudził się przestraszony krzykami. Przytuliłam go mocno i obiecałam sobie: jutro zadzwonię do mamy.

Następnego dnia Paweł zniknął rano pod pretekstem „ważnego spotkania online” w kawiarni na promenadzie. Kiedy wrócił po południu, był rozluźniony i dziwnie szczęśliwy. Wieczorem znalazłam w jego plecaku damską apaszkę i paragon z restauracji dla dwóch osób.

– Paweł… co to jest? – zapytałam pokazując mu apaszkę.
Zbladł.
– To nie twoja sprawa! – krzyknął i wyrwał mi ją z ręki.
– Zdradzasz mnie? – wyszeptałam.
– A co jeśli tak?! Może gdybyś była inna…
Zatkało mnie. Antek stał w drzwiach sypialni i patrzył na nas wielkimi oczami.

Wróciliśmy do Warszawy dzień wcześniej. W samochodzie panowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy. W domu Paweł spakował walizkę i powiedział:
– Muszę sobie wszystko przemyśleć. Zostanę u kolegi.
Nie zatrzymałam go. Po raz pierwszy poczułam ulgę.

Mama przyjechała następnego dnia. Przywiozła rosół i swoje ciepłe ramiona.
– Elżuniu… wiedziałam, że coś jest nie tak. Ale ty zawsze taka dzielna…
Rozpłakałam się jej w ramionach jak dziecko.

Przez kolejne tygodnie próbowałam poskładać życie na nowo. Paweł dzwonił rzadko, widywał się z Antkiem raz w tygodniu. Kiedy poprosiłam go o rozmowę o rozwodzie, powiedział tylko:
– Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Nie przeprosił ani razu.

Najgorsze były rozmowy z teściową:
– Elżbieto, czy ty musisz od razu robić tragedię? Każdy facet czasem potrzebuje oddechu!
– To nie jest oddech, tylko zdrada! – odpowiedziałam spokojnie.
– Gdybyś bardziej dbała o siebie…
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Wiedziałam już, że nie znajdę wsparcia w tej rodzinie.

Antek pytał o tatę coraz rzadziej. Zaczęliśmy chodzić razem na basen, do kina, piekliśmy ciasta w niedzielne popołudnia. Powoli wracała mi radość życia.

Pewnego dnia spotkałam Martę na bazarku.
– Ela… wyglądasz inaczej. Lepiej!
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy naprawdę szczerze.
– Wiesz co? Chyba zaczynam być szczęśliwa sama ze sobą.

Wieczorem usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Przez chwilę poczułam wdzięczność za to wszystko, co przeszłam – nawet jeśli bolało jak cholera.

Czy naprawdę trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie? Czy szczęście to coś, co budujemy dopiero wtedy, gdy runą stare mury? Może czasem największy dramat jest początkiem czegoś dobrego…

A wy? Czy mieliście kiedyś moment w życiu, kiedy musieliście zacząć wszystko od nowa?