Wybrałam siebie, a Ty zainwestowałeś w cudze skarpety – historia o tym, jak przestałam być tłem własnego życia
Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – mojej matki. Stałam w kuchni, trzymając w rękach parę brudnych skarpet mojego chłopaka, kiedy zza ściany dobiegł mnie jej głos: „Ile jeszcze będziesz się dla niego poświęcać, Martyna?!”
Martyna. Tak mam na imię. Nie Ola, nie Ania – Martyna. I nie jestem już tą dziewczyną, która milczy, kiedy ktoś ją rani.
Ale wtedy jeszcze byłam. Stałam w tej kuchni w bloku na warszawskim Ursynowie, z widokiem na szare podwórko i śmietnik, do którego codziennie wynosiłam śmieci, bo „to kobieca robota”. Mój chłopak, Paweł, leżał na kanapie i grał w FIFĘ. Byliśmy razem cztery lata. Wynajmowaliśmy razem mieszkanie od dwóch. Wszystko dzieliliśmy po równo – rachunki, zakupy, nawet sprzątanie. Przynajmniej tak było na papierze.
W rzeczywistości to ja byłam tą, która pamiętała o proszku do prania, o mleku bez laktozy dla niego i o tym, żeby jego matce wysłać życzenia na imieniny. On był tym, który „pomagał”, kiedy miał dobry humor.
Tego dnia matka przyszła z wizytą bez zapowiedzi. Zastała mnie przy praniu jego rzeczy. Zaczęła wykład o tym, że kobieta powinna mieć własne życie, a nie być służącą. Wtedy jeszcze ją zbyłam:
– Mamo, to tylko skarpety. Przesadzasz.
Ale ona nie odpuszczała:
– Martyna, Ty nawet nie wiesz, kiedy przestaniesz być sobą.
Nie wiedziałam. Ale już wtedy coś we mnie pękło.
Wieczorem poszliśmy na wesele kuzynki Pawła. Było głośno, tłoczno i duszno od emocji. Wszyscy pytali nas: „Kiedy wasza kolej?” Paweł śmiał się głośno:
– Najpierw muszę wygrać w totka!
Śmiałam się razem z nim, choć w środku czułam się jak dziecko stojące pod ścianą na szkolnej dyskotece.
Później zobaczyłam go z boku sali, jak rozmawia z kolegami:
– Stary, ona już myśli o ślubie! – rechotał Bartek.
– Daj spokój – odpowiedział Paweł. – Martyna jest wygodna. Gotuje, sprząta… Po co zmieniać?
Zamarłam. Wróciłam do stołu i udawałam, że wszystko gra.
Po weselu wróciliśmy do domu. Paweł zasnął od razu. Ja siedziałam w kuchni i patrzyłam na jego brudne skarpety leżące na podłodze. Wtedy podjęłam decyzję.
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców do Piaseczna. Matka patrzyła na mnie zdziwiona:
– Co się stało?
– Już nie chcę być tłem w czyimś życiu – odpowiedziałam cicho.
Ojciec był mniej wyrozumiały:
– A co z mieszkaniem? Z pracą? Z Pawłem?
– Poradzę sobie.
Nie wierzył mi. Nigdy nie wierzył w moje decyzje.
Przez pierwsze dni czułam ulgę i strach jednocześnie. Paweł dzwonił, pisał SMS-y:
– Martyna, wróć! Przesadzasz!
– To tylko skarpety!
Ale to nigdy nie chodziło o skarpety.
W pracy szefowa zauważyła zmianę:
– Coś się stało?
Opowiedziałam jej wszystko. Ku mojemu zdziwieniu… dostałam propozycję awansu. Miała odejść koleżanka z działu HR i szukali kogoś z charakterem.
– Jesteś silniejsza niż myślisz – powiedziała mi szefowa.
Zgodziłam się bez wahania.
W domu rodzinnym nie było łatwo. Matka była dumna, ale ojciec codziennie powtarzał:
– Kobieta powinna mieć rodzinę.
– A co jeśli nie chcę być czyjąś żoną?
– To będziesz sama do końca życia!
Czułam się rozdarta między oczekiwaniami rodziny a własnymi potrzebami.
Minęły dwa miesiące. Paweł przestał dzwonić. Dowiedziałam się od wspólnych znajomych, że spotyka się już z inną – Magdą z jego pracy. Podobno ona też lubi sortować skarpety.
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Ale szybko minęło.
W pracy szło mi coraz lepiej. Zaczęłam chodzić na jogę, zapisałam się na kurs włoskiego. Po raz pierwszy od lat robiłam coś tylko dla siebie.
Pewnego dnia spotkałam Pawła przypadkiem w galerii handlowej. Był z Magdą. Uśmiechnął się sztucznie:
– Cześć Martyna! Jak tam?
– Dobrze – odpowiedziałam spokojnie.
Magda spojrzała na mnie z góry na dół:
– Słyszałam, że awansowałaś? Gratulacje!
– Dzięki. A wy…?
Paweł wzruszył ramionami:
– Jakoś leci…
Po tej rozmowie poczułam ulgę. Już nie chciałam wracać do tamtego życia.
Wkrótce potem wybuchła rodzinna awantura. Mój brat Michał przyjechał z żoną i dziećmi na niedzielny obiad. Ojciec zaczął swoje:
– Michał to przynajmniej ma rodzinę! A Ty? Co Ty masz?
Zacisnęłam pięści:
– Mam siebie.
Matka próbowała łagodzić sytuację:
– Dajcie jej spokój!
Ale ojciec nie odpuszczał:
– Sama będziesz umierać!
Wybiegłam z domu i długo płakałam w samochodzie.
Wieczorem matka przyszła do mojego pokoju:
– Martyna… ja też kiedyś chciałam być kimś więcej niż tylko żoną i matką. Ale zabrakło mi odwagi.
Objęłyśmy się i płakałyśmy razem.
Po kilku miesiącach dostałam propozycję pracy w Krakowie – lepsza pensja, nowe wyzwania. Zdecydowałam się bez wahania.
Przed wyjazdem ojciec powiedział tylko:
– Rób co chcesz…
Ale widziałam łzy w jego oczach.
W Krakowie zaczęłam nowe życie. Wynajęłam kawalerkę na Kazimierzu, poznałam nowych ludzi, zaczęłam randkować bez presji „na zawsze”.
Czasem wieczorami patrzę przez okno na światła miasta i myślę o tym wszystkim, co przeszłam.
Czy naprawdę trzeba było aż tyle bólu i samotności, żeby nauczyć się wybierać siebie?
A Wy… czy też musieliście kiedyś wybrać siebie ponad wszystko inne?