Wybrałam życie kochanki – historia, która rozdarła moją rodzinę

Wszystko zaczęło się w ten deszczowy listopadowy wieczór, kiedy zadzwonił domofon. Stałam w kuchni, krojąc cebulę na bigos, gdy usłyszałam głos mojego męża: „Ktoś do ciebie”. Nie spodziewałam się nikogo. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Pawła – wysokiego, eleganckiego mężczyznę, który kiedyś był moim kolegą z liceum. Przyszedł z bukietem róż i spojrzeniem, które mówiło wszystko. „Musimy porozmawiać, Magdo” – powiedział cicho. Mój mąż, Andrzej, patrzył na nas z podejrzliwością. Wtedy jeszcze nie wiedział, że ten wieczór będzie początkiem końca naszego małżeństwa.

Paweł był żonaty. Miał dwójkę dzieci, dom pod Warszawą i żonę, która – jak sam mówił – już dawno przestała go kochać. Ja miałam Andrzeja i córkę Zosię. Nasze życie było przewidywalne jak rozkład jazdy PKP: praca, dom, zakupy w Lidlu w sobotę, niedzielny rosół u teściowej. Ale kiedy Paweł dotknął mojej dłoni w tej kuchni, poczułam coś, czego nie czułam od lat – dreszcz ekscytacji i strachu.

„Magda, nie mogę już dłużej udawać” – szepnął, gdy Andrzej wyszedł do łazienki. „Kocham cię od liceum. Wiem, że to szalone… ale nie potrafię już żyć bez ciebie”.

Zaczęło się niewinnie: spotkania w kawiarni na Nowym Świecie, ukradkowe SMS-y pisane pod stołem podczas rodzinnych obiadów. Z czasem przestałam spać po nocach. Andrzej pytał: „Co się z tobą dzieje?” Kłamałam coraz lepiej. „Zmęczenie w pracy”, „Zosia ma problemy w szkole”, „Mama choruje”. Ale prawda była taka, że zakochałam się jak nastolatka.

Wkrótce plotki zaczęły krążyć po rodzinie. Moja siostra, Iwona, zadzwoniła pewnego wieczoru:
– Magda, widziałam cię z Pawłem na Starówce. Co ty wyprawiasz?
– To tylko stary znajomy – skłamałam.
– Nie rób z siebie idiotki! Andrzej na to nie zasługuje!

Poczułam się jak zdrajczyni. Ale nie potrafiłam już przestać. Paweł był moją ucieczką od szarej codzienności. Przy nim czułam się piękna i ważna. On mówił mi rzeczy, których Andrzej nigdy nie powiedziałby nawet po pijaku: że jestem wyjątkowa, że mam najpiękniejszy uśmiech na świecie.

W końcu Andrzej znalazł mój telefon na stole i przeczytał wiadomości:
„Tęsknię za tobą każdą komórką ciała. Twój P.”
Wybuchła awantura, jakiej nasza klatka schodowa jeszcze nie słyszała.
– Zdradzasz mnie? Z nim?!
– Andrzej… ja… to nie tak…
– Wynoś się! Zabierz swoje rzeczy i idź do niego!

Zosia płakała w swoim pokoju. Teściowa zadzwoniła godzinę później:
– Co ty zrobiłaś mojemu synowi?! Jesteś wyrodną matką!

Przez kilka tygodni mieszkałam u Iwony. Paweł obiecywał, że odejdzie od żony. „Jeszcze tylko święta… dzieci… potem wszystko załatwię” – powtarzał jak mantrę. Ale święta minęły, potem ferie zimowe i Wielkanoc. Jego żona zaczęła coś podejrzewać – podobno znalazła rachunki za hotel w centrum Warszawy.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego córka:
– Proszę pani, czy pani zna mojego tatę? On ostatnio jest jakiś inny…
Nie potrafiłam odpowiedzieć.

Moja rodzina odwróciła się ode mnie niemal całkowicie. Mama przestała odbierać telefony. Zosia zamieszkała z Andrzejem i nie chciała ze mną rozmawiać.

Paweł coraz częściej odwoływał spotkania:
– Przepraszam, Magda, muszę być z dziećmi.
– A ja? – pytałam przez łzy.
– Ty jesteś wszystkim… ale musisz poczekać.

Czekałam dwa lata. Dwa lata życia w zawieszeniu: ani żona, ani kochanka z prawdziwego zdarzenia. W pracy zaczęli plotkować – szefowa zaprosiła mnie na rozmowę:
– Magda, wszystko w porządku? Ostatnio jesteś rozkojarzona.
– Tak… przepraszam…

W końcu Paweł przyszedł do mnie z walizką:
– Wyprowadziłem się. To koniec mojego małżeństwa.
Myślałam, że to będzie początek naszego szczęścia. Ale wtedy zaczęły się prawdziwe problemy.

Jego dzieci mnie nienawidziły. Jego była żona dzwoniła po nocach z wyzwiskami:
– Rozwaliłaś mi rodzinę! Jesteś nikim!
Moja córka nie chciała mnie znać:
– Zniszczyłaś nasz dom przez swoje widzimisię!

Paweł był coraz bardziej przygnębiony. Siedzieliśmy razem w wynajmowanym mieszkaniu na Ochocie i patrzyliśmy na siebie bez słowa.
– Może to był błąd? – zapytał pewnego wieczoru.
– Myślisz o powrocie do niej?
– Nie wiem już nic…

Wtedy dotarło do mnie, że bycie kochanką to nie bajka o zakazanej miłości. To samotność, tęsknota i poczucie winy. Straciłam wszystko: rodzinę, przyjaciół, nawet siebie samą.

Minęły trzy lata od tamtej listopadowej nocy. Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Pradze. Zosia czasem do mnie dzwoni – powoli odbudowujemy relację. Andrzej ułożył sobie życie z inną kobietą. Paweł wrócił do żony po roku rozłąki – podobno dla dzieci.

Często pytam siebie: czy było warto? Czy miłość usprawiedliwia wszystko? Czy można być szczęśliwym na cudzym nieszczęściu?

A wy? Czy kiedykolwiek byliście po tej drugiej stronie? Czy można wybaczyć zdradę – sobie albo komuś bliskiemu?