„Zabrałam mamę do siebie, ale po miesiącu musiałam ją oddać” – historia córki, która musiała wybrać między własnym życiem a opieką nad matką
– Nie możesz mnie tu zostawić! – głos mamy drżał, a jej palce kurczowo ściskały moją dłoń. Stałyśmy w progu mojego mieszkania na warszawskim Ursynowie, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Właśnie przywiozłam ją ze szpitala po udarze. Lekarze powiedzieli: „Stan stabilny, ale wymaga stałej opieki”. Ojciec nie żył od lat, brat mieszkał w Anglii i nawet nie odbierał telefonu. Zostałam sama.
Przez pierwsze dni byłam pełna zapału. Gotowałam jej ulubiony rosół, pomagałam wstać z łóżka, zmieniałam pampersy, masowałam sparaliżowaną rękę. Mąż, Tomek, próbował mnie wspierać, ale widziałam w jego oczach zmęczenie. Dzieci – Ania i Kuba – patrzyły na babcię z niepokojem. W domu czuć było napięcie.
– Mamo, musisz ćwiczyć rękę – mówiłam, podając jej piłeczkę do ściskania.
– Po co? I tak już nic ze mnie nie będzie – odpowiadała z goryczą.
Wieczorami płakałam w łazience. Mama była coraz bardziej rozdrażniona, krzyczała na dzieci, że są za głośno, narzekała na jedzenie, na światło, na wszystko. Kiedyś była silną kobietą – nauczycielką matematyki, która trzymała całą rodzinę żelazną ręką. Teraz patrzyła na mnie z wyrzutem.
– Gdybyś była lepszą córką, nie musiałabym tu leżeć jak kłoda! – rzuciła pewnego dnia.
Tomek coraz częściej wracał późno z pracy. Dzieci zamykały się w swoich pokojach. Ja nie spałam po nocach, bo mama wołała mnie co godzinę: „Pić!”, „Do łazienki!”, „Zimno mi!”. Zaczęłam zaniedbywać pracę zdalną. Szefowa napisała: „Jeśli nie poprawisz wyników, będziemy musieli się pożegnać”.
Pewnego wieczoru Ania przyszła do mnie z płaczem:
– Mamo, babcia powiedziała, że przez nas jest chora i że ją wykończymy…
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Próbowałam rozmawiać z mamą:
– Mamo, proszę cię, nie mów tak do dzieci.
– To twoje bachory! Nigdy nie powinnaś ich mieć! – wykrzyczała.
Po tej nocy Tomek powiedział stanowczo:
– Musimy coś zrobić. Ty się wykończysz. Dzieci są przerażone. Ja… ja już nie daję rady.
Zadzwoniłam do brata:
– Michał, musisz wrócić. Nie dam rady sama.
– Nie mogę. Praca, dzieci… Ty jesteś na miejscu.
Zaczęłam szukać pomocy. Dom opieki? Mama zawsze mówiła: „Oddać matkę do domu starców to jak ją pogrzebać za życia”. Ale ja już nie mogłam. Fizycznie i psychicznie byłam wrakiem.
Przyszedł dzień decyzji. Siedziałam przy stole z Tomkiem.
– Jeśli tego nie zrobisz, rozpadniemy się jako rodzina – powiedział cicho.
Zadzwoniłam do ośrodka opieki. Miejsce było wolne od przyszłego tygodnia. Przez kilka dni chodziłam jak w transie. Mama patrzyła na mnie podejrzliwie:
– Coś przede mną ukrywasz?
W dzień wyjazdu spakowałam jej rzeczy do walizki. Mama płakała:
– Jak możesz? Jestem twoją matką!
W ośrodku pielęgniarka przyjęła nas ciepło. Mama nie chciała puścić mojej ręki.
– Proszę wracać jutro – powiedziała pielęgniarka delikatnie.
Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko. Przez kolejne dni dzwoniłam codziennie. Mama nie chciała ze mną rozmawiać.
Znajomi pytali:
– Jak mogłaś? Przecież to twoja matka!
Teściowa patrzyła na mnie z pogardą:
– Ja bym nigdy swojej matki nie oddała.
Ale nikt nie widział tych nocy bez snu, łez moich dzieci i rozpadającego się małżeństwa. Nikt nie widział mojej bezsilności.
Minął miesiąc. Mama powoli przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Ja wróciłam do pracy, dzieci znów się śmieją, Tomek częściej się uśmiecha. Ale ja codziennie zadaję sobie pytanie: czy jestem złą córką?
Czy naprawdę można być dobrą matką i dobrą córką jednocześnie? Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak poradziliście sobie z poczuciem winy?