Zawsze będziesz moją mamą – historia, której nie da się zapomnieć

— Mamo, dlaczego nie mam zdjęć z dzieciństwa tak jak inne dzieci? — zapytała mnie nagle Maja, gdy przeglądałyśmy stare albumy w niedzielne popołudnie. Zamarłam z palcami na kartce, na której widniałam ja – młoda, uśmiechnięta, jeszcze z czasów studiów w Krakowie. Maja miała wtedy dwanaście lat i coraz częściej zadawała pytania, na które nie byłam gotowa.

— Kochanie… — zaczęłam ostrożnie, czując jak ściska mnie w gardle. — Twoje zdjęcia zaczynają się od dnia, w którym przyszłaś do naszego domu. Wcześniej…

— Wcześniej byłam gdzie indziej? — przerwała mi, patrząc prosto w oczy.

Nie mogłam już dłużej udawać. Przez lata starałam się chronić Maję przed światem, który ją zranił. Sama przeszłam przez piekło: niepłodność, rozpad małżeństwa z Adamem, wieczne komentarze rodziny: „Może jeszcze się uda”, „Może powinnaś spróbować in vitro”, „A może to znak od Boga?”. Każde święta były dla mnie koszmarem – siostra chwaliła się kolejną ciążą, a mama pytała, kiedy wreszcie dam jej wnuka. W końcu podjęłam decyzję o adopcji. Sama. Bez wsparcia Adama, który odszedł do młodszej koleżanki z pracy.

Maja pojawiła się w moim życiu nagle – drobna, z wielkimi oczami i blizną na brodzie po upadku z huśtawki w domu dziecka. Pamiętam ten dzień jak dziś: weszłam do sali zabaw i zobaczyłam ją skuloną w kącie, jak rysowała kredkami dom z czerwonym dachem. Gdy podeszłam bliżej, spojrzała na mnie z takim smutkiem, że poczułam, jak pęka mi serce.

— Chcesz się pobawić? — zapytałam wtedy.

— Nie umiem — odpowiedziała cicho.

— Nauczymy się razem — obiecałam.

I tak zaczęła się nasza wspólna droga.

Przez pierwsze miesiące Maja budziła się w nocy z krzykiem. Bała się ciemności, nie chciała jeść obiadu przy stole – siadała pod oknem i patrzyła na drzewa za blokiem. Z czasem zaczęła mi ufać. Pierwszy raz nazwała mnie „mamo” po pół roku. Płakałam wtedy jak dziecko.

Ale teraz, po latach, przeszłość wróciła szybciej niż mogłam się spodziewać.

Telefon zadzwonił w środku tygodnia. Byłam po pracy – uczę polskiego w liceum na Pradze – i właśnie kroiłam warzywa na leczo. Numer był nieznany.

— Dzień dobry… Czy rozmawiam z panią Martą Nowak? — głos kobiety był drżący.

— Tak, przy telefonie.

— Ja… ja jestem matką Mai. Biologiczną matką.

Zamarłam. Nóż wypadł mi z ręki i upadł na podłogę z głośnym brzękiem. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

— Czego pani chce? — zapytałam ostrożnie.

— Niczego… Chciałam tylko wiedzieć, czy ona jest szczęśliwa. Czy mogę ją zobaczyć? Choćby z daleka…

— Proszę nie dzwonić więcej — powiedziałam szybko i rozłączyłam się.

Przez całą noc nie spałam. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, co powinnam zrobić. Czy powiedzieć Mai prawdę? Czy chronić ją przed tym wszystkim?

Następnego dnia zadzwoniła moja mama.

— Marta, słyszałam od ciotki Basi, że ktoś pytał o Maję w urzędzie miasta. Co się dzieje?

— Nic takiego — skłamałam. — Pewnie jakieś formalności.

— Lepiej uważaj. Ludzie różne rzeczy mówią…

Zawsze tak było – moja rodzina żyła plotkami i domysłami. Gdy adoptowałam Maję, babcia przestała się do mnie odzywać na kilka miesięcy. „To nie to samo co własne dziecko” – powtarzała przy każdej okazji. Tylko tata próbował mnie wspierać: „Ważne, żebyś była szczęśliwa”.

Kilka dni później Maja wróciła ze szkoły zapłakana.

— Mamo… Kacper powiedział na lekcji, że nie jestem twoją prawdziwą córką. Że jestem podrzutkiem! — wykrzyczała przez łzy.

Przytuliłam ją mocno.

— Nie słuchaj go, kochanie. Jesteś moją córką tak samo jak każdy inny człowiek jest czyimś dzieckiem.

— Ale dlaczego on tak mówi? Skąd wie?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Może ktoś coś usłyszał? Może nauczycielka wychowawczyni powiedziała coś nieopatrznie? A może to ta kobieta…

Wieczorem zadzwoniła jeszcze raz.

— Proszę pani… Ja wiem, że nie mam prawa… Ale ja już nie piję. Mam pracę w sklepie spożywczym na Grochowie. Chciałabym tylko zobaczyć Maję…

— Ona pani nie pamięta — powiedziałam twardo. — Ma nowe życie. Proszę go nie burzyć.

— Rozumiem… Przepraszam…

Po tej rozmowie długo płakałam w łazience, żeby Maja nie widziała.

Wkrótce potem przyszło wezwanie do szkoły. Maja pobiła się z Kacprem na przerwie.

— On powiedział, że moja mama mnie nie chciała! Że jestem nikim! — krzyczała do wychowawczyni.

Wróciłyśmy do domu w milczeniu. Wieczorem usiadłyśmy razem na kanapie.

— Mamo… Ty mnie kochasz?

— Najbardziej na świecie — odpowiedziałam bez wahania.

— Nawet jeśli nie jestem twoja?

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

— Jesteś moja. Wybrałam cię sercem. I nigdy tego nie żałowałam.

Maja długo milczała.

— A jeśli kiedyś będę chciała poznać tę drugą mamę?

Zadrżałam cała, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą:

— Jeśli będziesz gotowa – pomogę ci ją znaleźć. Ale pamiętaj: dla mnie zawsze będziesz moją córką.

Kilka tygodni później spotkałyśmy się z jej biologiczną matką – Anną – w kawiarni na Saskiej Kępie. Anna była młoda, zmęczona życiem, ale trzeźwa i pełna skruchy. Rozmawiałyśmy długo – o przeszłości Mai, o jej lękach i marzeniach. Anna płakała cicho:

— Oddałam ją, bo byłam sama i chora… Ale myślę o niej codziennie…

Maja patrzyła na nią uważnie.

— Czy teraz masz już dom? — zapytała cicho.

Anna skinęła głową.

— Tak… Ale ty masz swój dom tutaj — spojrzała na mnie z wdzięcznością i bólem jednocześnie.

Po tym spotkaniu Maja długo była zamyślona. Częściej przytulała się do mnie wieczorami i pytała o moje dzieciństwo. Zrozumiała jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi, ale przede wszystkim miłość i wybór.

Dziś Maja ma siedemnaście lat i sama mówi o sobie: „Jestem córką dwóch matek – jednej z serca i jednej z krwi”. Nasza relacja przeszła próbę ognia – plotki sąsiadów, docinki rodziny i własne lęki pokonałyśmy razem.

Czasem patrzę na nią i myślę: czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy można być wystarczająco dobrą matką dla dziecka po przejściach? A może najważniejsze jest po prostu być – mimo wszystko?