Zemdlałam na rodzinnym spotkaniu, bo mąż nie pomagał z naszym noworodkiem – czy naprawdę musiałam upaść, żeby ktoś mnie usłyszał?
Zanim jeszcze zdążyłam odłożyć kubek z zimną kawą, poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Wokół gwar – śmiechy, rozmowy, zapach pieczonego sernika i bigosu. Wszyscy byli zajęci sobą, a ja… ja czułam się przezroczysta. I wtedy nagle – ciemność. Zemdlałam w samym środku rodzinnego spotkania.
Ocknęłam się na kanapie, z twarzą oblana zimną wodą. Nad sobą zobaczyłam przerażoną twarz mojej mamy i teściowej. Ktoś szeptał: „Ona chyba nic nie jadła od rana…”, a ktoś inny: „To przez to dziecko, ona nie śpi w ogóle.”
Mam na imię Marta. Mam 28 lat i trzy tygodnie temu urodziłam synka – Antosia. Mój mąż, Paweł, zawsze powtarzał, że będziemy drużyną. Że razem damy radę. Ale od dnia porodu wszystko się zmieniło. Paweł zamknął się w sobie. Zaczął wracać późno z pracy, a kiedy już był w domu, tłumaczył się zmęczeniem. „Marta, ja muszę odpocząć, przecież pracuję! Ty masz urlop macierzyński, to twoja rola.”
Próbowałam rozmawiać. Prosiłam: „Paweł, ja też jestem zmęczona. Nie śpię po nocach, Antoś płacze co dwie godziny.” On tylko wzdychał i przewracał oczami: „Nie przesadzaj. Moja mama dawała radę z trójką dzieci.”
Czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama mieszkała w innym mieście, teściowa wpadała tylko na chwilę i zawsze miała gotowe rady: „Musisz być silna dla dziecka.” Ale nikt nie widział, jak płaczę w łazience z bezsilności.
W dzień rodzinnego spotkania byłam już na skraju wytrzymałości. Noc wcześniej Antoś miał kolki – spałam może godzinę. Rano Paweł nawet nie zapytał, jak się czuję. Wyszedł do sklepu po ciasto i papierosy, wrócił tuż przed wyjściem do mojej mamy.
W samochodzie milczał. Ja walczyłam ze łzami. W głowie miałam tylko jedno: „Nie płacz przy wszystkich. Musisz być silna.”
Na miejscu wszyscy zachwycali się Antosiem. Paweł stał z boku i żartował z kuzynem: „No, teraz to już nie mam życia! Ale Marta daje radę, ja bym chyba zwariował.”
Poczułam ukłucie żalu. Chciałam krzyknąć: „To nieprawda! Nie daję rady!” Ale tylko się uśmiechnęłam i poszłam do kuchni podgrzać mleko.
Wtedy właśnie poczułam zawroty głowy. Zanim zdążyłam poprosić o pomoc, upadłam.
Po tym wszystkim atmosfera była napięta. Mama patrzyła na Pawła z wyrzutem:
– Paweł, ty jej w ogóle pomagasz?
On tylko wzruszył ramionami:
– Przesadza. Każda matka tak ma na początku.
Teściowa próbowała mnie pocieszyć:
– Marta, musisz dbać o siebie.
A ja miałam ochotę wykrzyczeć: „NIKT MNIE NIE SŁUCHA!”
Wieczorem w domu wybuchła awantura.
– Zrobiłaś mi wstyd przed całą rodziną! – krzyczał Paweł.
– Ja? To ty zostawiłeś mnie samą ze wszystkim!
– Przestań dramatyzować! Inne kobiety nie robią takich scen!
– Inne kobiety mają wsparcie! – odpowiedziałam przez łzy.
Przez kolejne dni Paweł był jeszcze bardziej obojętny. Przestał się odzywać, wychodził z domu na całe godziny. Ja coraz częściej myślałam o tym, żeby zabrać Antosia i pojechać do mamy.
W końcu zadzwoniła do mnie moja siostra, Ania:
– Marta, co się dzieje? Mama mówiła, że zemdlałaś…
Opowiedziałam jej wszystko przez łzy.
– Przyjedź do mnie na kilka dni – zaproponowała.
Ale nie mogłam zostawić domu i pracy Pawła.
Tymczasem teściowa zaczęła dzwonić codziennie:
– Marta, musisz być silna dla dziecka.
W końcu nie wytrzymałam:
– Pani Haniu, ja już nie mam siły! Potrzebuję pomocy!
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Następnego dnia przyszła do nas teściowa z teściem. Usiedli naprzeciwko mnie i Pawła.
– Synu – zaczęła teściowa – widzieliśmy w sobotę, co się dzieje. Marta potrzebuje wsparcia. Ty też jesteś ojcem!
Paweł zaczął się tłumaczyć:
– Pracuję całymi dniami!
Teść podszedł do niego i powiedział cicho:
– Ja też pracowałem, ale zawsze pomagałem twojej mamie. Jeśli nie zaczniesz się starać, stracisz rodzinę.
Paweł spuścił głowę. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach cień refleksji.
Teściowa zaproponowała:
– Zostanę u was na kilka dni i pomogę przy Antosiu. A ty, Paweł, przejmiesz nocne karmienia.
Paweł wyglądał na przerażonego:
– Ale ja nie umiem…
– Nauczysz się – odpowiedziała stanowczo jego mama.
Pierwsza noc była koszmarem dla Pawła. Antoś płakał co godzinę. Rano Paweł był blady jak ściana.
– Jak ty to wytrzymujesz? – spytał szeptem.
Popatrzyłam mu prosto w oczy:
– Tak samo jak ty wytrzymujesz swoje zmęczenie po pracy.
Te dni zmieniły wszystko. Teściowa pokazała Pawłowi, jak przewijać dziecko, jak je uspokajać, jak gotować szybkie obiady. Ja mogłam pierwszy raz od miesięcy przespać kilka godzin bez przerwy.
Po tygodniu Paweł usiadł obok mnie na kanapie:
– Przepraszam cię… Byłem egoistą. Myślałem tylko o sobie.
Zaczęliśmy rozmawiać – szczerze, bez udawania.
– Boję się czasem tego wszystkiego – wyznał cicho.
– Ja też – odpowiedziałam – ale jeśli będziemy razem, damy radę.
Od tamtej pory dzielimy się obowiązkami po równo. Czasem jest ciężko – kłócimy się o drobiazgi, czasem płaczemy razem ze zmęczenia. Ale wiem już jedno: nie można udawać przed światem, że wszystko jest dobrze, kiedy jest źle.
Dziś patrzę na Pawła inaczej – widzę w nim partnera, a nie tylko ojca mojego dziecka. I wiem też jedno: gdyby nie ten upadek na oczach rodziny, może nikt nigdy by mnie nie usłyszał.
Czy naprawdę musimy upaść na samo dno, żeby nasi bliscy zauważyli nasze cierpienie? Ile kobiet wokół nas codziennie walczy w ciszy o zwykłe wsparcie? Co wy o tym myślicie?