Córka zamiast syna – historia mojej walki o akceptację
– I co teraz? – szepnęłam do siebie, patrząc na maleńką Zosię śpiącą w szpitalnym łóżeczku. Moje serce biło jak oszalałe, a łzy cisnęły się do oczu. W głowie miałam tylko jedno pytanie: co powie Marek? Czy będzie rozczarowany? Czy odejdzie, jak groził kiedyś w żartach, że „w tej rodzinie rodzą się tylko chłopcy”?
W moim domu od zawsze panował kult synów. Ojciec był dumny z Tomka – młodszego brata, który mógł wszystko. Ja i Kasia byłyśmy jakby mniej ważne. Gdy Kasia się urodziła, tata nawet nie przyszedł do szpitala. „Dziewczynki to nie to samo” – mawiał przy stole, a mama spuszczała wzrok. Ja nauczyłam się być cicho, nie prosić o zbyt wiele. Zazdrościłam Tomkowi swobody, z jaką mógł mówić, czego chce od życia.
Kiedy poznałam Marka, wydawało mi się, że jest inny. Wrażliwy, czuły, mówił, że kocha mnie za to, kim jestem. Ale już w pierwszym roku małżeństwa jego matka zaczęła wypytywać: „A kiedy wnuk?”. Nie wnuczka – wnuk. Marek śmiał się wtedy: „U nas zawsze rodzą się chłopcy”. Śmiałam się razem z nim, choć w środku czułam ukłucie niepokoju.
Ciąża była trudna. Ciągłe badania, leżenie w łóżku, strach o dziecko. Gdy lekarz powiedział na USG: „Wygląda na dziewczynkę”, poczułam zimny pot na plecach. Przez kilka dni nie mogłam spać. Marek milczał. Nie powiedział nic złego, ale widziałam w jego oczach cień zawodu.
Poród był szybki i bolesny. Kiedy położna położyła mi Zosię na piersi, poczułam miłość tak wielką, że aż zabrakło mi tchu. Ale zaraz potem wrócił strach. Co będzie dalej?
Marek przyszedł do szpitala z kwiatami i uśmiechem. „Jest piękna” – powiedział cicho, ale nie spojrzał mi w oczy. Teściowa zadzwoniła wieczorem: „No trudno, może następnym razem się uda”. Poczułam się jakby ktoś mnie uderzył.
Po powrocie do domu zaczęły się ciche dni. Marek coraz częściej wychodził z kolegami, wracał późno. Ja siedziałam z Zosią sama i płakałam po nocach. Mama zadzwoniła raz: „Nie przejmuj się, tak już jest w naszych rodzinach”. Kasia napisała SMS-a: „Nie daj sobie wmówić, że jesteś gorsza”.
Najgorsze były niedziele u teściów. Siedzieliśmy przy stole, a teściowa opowiadała o synach sąsiadki: „Taki chłopak to skarb!”. Marek milczał. Ja czułam się coraz mniejsza.
Pewnego wieczoru usiadłam przy łóżeczku Zosi i zaczęłam mówić do niej szeptem:
– Przepraszam cię, córeczko… Przepraszam, że nie umiem być silniejsza.
Nagle usłyszałam za sobą głos Marka:
– O czym ty mówisz?
Odwróciłam się gwałtownie.
– Boję się… Boję się, że mnie zostawisz. Że nie jestem wystarczająco dobra, bo urodziłam ci córkę.
Marek patrzył na mnie długo.
– Naprawdę myślisz, że to twoja wina? Że ja bym cię zostawił przez to?
– Nie wiem… Wszyscy tak mówią… Wszyscy czekali na syna…
Marek usiadł obok mnie i złapał mnie za rękę.
– Moja mama może sobie mówić co chce. Ja… Ja po prostu nie wiem, jak być ojcem dziewczynki. Bałem się tego.
Patrzyliśmy na siebie w ciszy.
– Ale przecież to nasze dziecko – powiedziałam cicho.
– Wiem… Przepraszam cię za wszystko.
Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Marek zaczął spędzać więcej czasu w domu. Uczyliśmy się razem przewijać Zosię, kąpać ją i śmiać się z jej pierwszych min. Teściowa nadal wzdychała nad brakiem wnuka, ale zaczęłam ją ignorować.
Pewnego dnia odwiedziła mnie Kasia z mamą. Siedziałyśmy przy kawie i patrzyłyśmy na bawiącą się Zosię.
– Wiesz – powiedziała mama – ja też kiedyś chciałam być silniejsza dla was.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
– Myślałam, że tak trzeba… Że dziewczynki muszą być ciche i posłuszne. Ale patrzę na was i widzę, ile straciłam.
Kasia uśmiechnęła się smutno.
– Może czas przerwać ten łańcuch?
Patrzyłam na moją córkę i poczułam coś nowego – dumę.
Dziś wiem jedno: nie jestem gorsza dlatego, że urodziłam córkę. Moja wartość nie zależy od płci mojego dziecka ani od oczekiwań innych ludzi. Ale czy naprawdę potrafimy wyrwać się z tego zaklętego kręgu rodzinnych przekonań? Czy kiedyś nasze córki będą mogły dorastać bez poczucia winy tylko dlatego, że są dziewczynkami?