„Natychmiast przyjedź!” – Jak starsi rodzice komplikują życie dorosłym dzieciom

– Znowu dzwoni – mruknęłam pod nosem, patrząc na wyświetlacz telefonu. „Mama”. Była godzina 21:17, dzieci już spały, a ja po raz pierwszy od tygodnia miałam chwilę dla siebie. Z wahaniem odebrałam.

– Aniu, źle się czuję. Przyjedź natychmiast – usłyszałam w słuchawce głos mojej matki. Był słaby, roztrzęsiony, jakby zaraz miała zemdleć.

W jednej sekundzie cała moja złość i zmęczenie ustąpiły miejsca panice. – Co się stało? – zapytałam, już szukając kluczy i butów.

– Nie wiem… serce mi bije jakoś dziwnie… Może to zawał? – wyszeptała dramatycznie.

Mój mąż, Michał, spojrzał na mnie z rezygnacją. – Znowu? Ania, byłaś tam wczoraj. I przedwczoraj. Może tym razem zadzwonisz po pogotowie?

Ale ja już byłam w drodze do drzwi. W głowie miałam tylko jedno: jeśli coś się stanie, nigdy sobie nie wybaczę.

Kiedy dotarłam do mieszkania mamy na warszawskim Mokotowie, zastałam ją siedzącą w fotelu z kubkiem herbaty. Wyglądała… całkiem dobrze.

– Już lepiej? – zapytałam, próbując ukryć irytację.

– Tak, chyba mi przeszło. Ale dobrze, że przyjechałaś. Tak się bałam być sama…

To był początek. Potem było już tylko gorzej. Mama dzwoniła coraz częściej: „Coś mnie boli”, „Nie mogę spać”, „Jestem taka samotna”. Każdy telefon brzmiał jak alarm. Za każdym razem rzucałam wszystko i jechałam do niej, zostawiając dzieci, męża, pracę.

Początkowo tłumaczyłam to sobie: przecież jest starsza, może naprawdę coś jej dolega. Ale lekarze nie znajdowali nic poważnego. Wyniki badań były dobre, serce zdrowe, ciśnienie w normie.

– Może ona po prostu się boi? – próbowała tłumaczyć moja siostra, Kasia, która mieszkała w Gdańsku i nie mogła przyjeżdżać tak często jak ja.

– A może po prostu manipuluje? – rzucił Michał pewnego wieczoru, kiedy wróciłam do domu po kolejnej „awaryjnej” wizycie u mamy.

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem jej potrzebna? Czy może mama po prostu nie chce być sama i znalazła sposób, żeby mnie mieć przy sobie?

Z czasem zaczęłam zauważać pewien schemat: mama dzwoniła zawsze wtedy, kiedy miałam coś ważnego – zebranie w pracy, urodziny córki, wyjazd z rodziną. Jakby podświadomie wyczuwała momenty, kiedy jej obecność najbardziej komplikowała mi życie.

Pewnego dnia zadzwoniła w środku ważnej prezentacji:

– Aniu, musisz przyjechać! Nie mogę oddychać!

Wybiegłam z biura bez słowa wyjaśnienia. Po drodze zadzwoniłam po karetkę. Kiedy dotarłam do mamy, ratownicy właśnie wychodzili.

– Wszystko w porządku – powiedzieli. – Pani mama jest zdrowa jak ryba.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Po co ich wzywałaś? Wystarczyło, żebyś przyjechała ty…

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Michał czekał na mnie w kuchni.

– Ania, musisz postawić granicę. Ile jeszcze razy będziesz rzucać wszystko dla niej?

Ale jak postawić granicę własnej matce? Przecież to ona mnie wychowała, opiekowała się mną przez całe życie. Czy teraz mam ją zostawić samą?

Zaczęły się kłótnie z Michałem. Coraz częściej słyszałam od niego:

– Twoja matka rujnuje nam życie! Dzieci cię nie widzą, ja cię nie widzę! Ciągle jesteś u niej!

Czułam się rozdarta na pół – między obowiązkiem wobec matki a własną rodziną. Każda decyzja była zła: jeśli jechałam do mamy – zawodziłam męża i dzieci; jeśli zostawałam w domu – miałam wyrzuty sumienia wobec mamy.

Pewnego wieczoru usiadłam z mamą przy stole i powiedziałam:

– Mamo, nie mogę przyjeżdżać za każdym razem, kiedy zadzwonisz. Mam też swoją rodzinę, pracę…

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach:

– Czyli już mnie nie kochasz? Zostawisz mnie samą?

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kilka dni nie mogłam spać. W pracy byłam rozkojarzona, w domu rozdrażniona. Dzieci zaczęły pytać:

– Mamo, dlaczego jesteś smutna?

Nie wiedziałam już, kim jestem: córką czy matką? Żoną czy opiekunką?

W końcu poszłam do psychologa. Opowiedziałam o wszystkim: o telefonach mamy, o poczuciu winy, o konfliktach z mężem.

– To bardzo częsty problem – usłyszałam. – Starsi rodzice często boją się samotności i nieświadomie manipulują dziećmi. Ale pani też ma prawo do własnego życia.

Zaczęłam powoli stawiać granice. Kiedy mama dzwoniła z błahym powodem, mówiłam spokojnie:

– Mamo, jeśli to nic poważnego, przyjadę jutro po pracy.

Było ciężko. Mama obrażała się, płakała przez telefon. Ale z czasem zaczęła dzwonić rzadziej. Znalazła sobie koleżanki na osiedlu, zaczęła chodzić na zajęcia dla seniorów.

Moje życie powoli wracało do normy. Znowu miałam czas dla dzieci i męża. Ale poczucie winy nie zniknęło całkiem.

Czasem zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrą córką i jednocześnie mieć własne życie? Czy egoizm wobec rodziców to naprawdę egoizm… czy może konieczność?

A wy? Gdzie stawiacie granicę między pomocą rodzicom a troską o siebie?