Nie jestem służącą dla teścia – historia Krysi z Poznania

– Krysia, idź i podgrzej mi tego kurczaka, bo już zimny! – głos teścia przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc talerze po obiedzie, kiedy Bronisława, moja teściowa, wyszła na chwilę do ogrodu po pietruszkę. Władysław, mój teść, siedział przy stole z gazetą i patrzył na mnie z wyraźnym oczekiwaniem. Zamarłam. Przez chwilę nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. Czy on naprawdę właśnie mi rozkazał? Czy ja jestem tu służącą?

W głowie miałam mętlik. Przypomniały mi się wszystkie te chwile, kiedy starałam się być miła, pomocna, kiedy znosiłam drobne złośliwości, bo „tak trzeba”, bo „rodzina”. Ale to? To już było za dużo. Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew, ale też wstyd. Przecież to nie pierwszy raz, kiedy ktoś w tej rodzinie traktuje mnie jak powietrze albo gorzej – jak personel sprzątający. Zawsze byłam tą „dobrą synową”, która nie podnosi głosu, nie robi scen, tylko zaciska zęby i robi swoje. Ale tego dnia coś we mnie pękło.

– Przepraszam, panie Władysławie, ale chyba sam pan potrafi obsłużyć mikrofalówkę – odpowiedziałam, starając się, by mój głos nie drżał. Teść spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, co właśnie usłyszał. – Co ty mówisz, dziewczyno? – warknął. – W naszym domu kobieta powinna dbać o gości!

Gości? Przecież mieszkam tu od pięciu lat, odkąd wyszłam za Marka. Czy ja w ogóle jestem tu gościem, czy już tylko dodatkiem do mebli? W tej chwili do kuchni wróciła teściowa, niosąc pęczek pietruszki. Zamarła, widząc nasze miny.

– Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona.

– Twoja synowa nie chce mi podgrzać obiadu – rzucił Władysław z wyrzutem.

Bronisława spojrzała na mnie, potem na męża. Przez chwilę w jej oczach zobaczyłam coś na kształt współczucia, ale zaraz zniknęło, zastąpione przez dobrze znane mi zrezygnowanie.

– Krysiu, podgrzej tacie kurczaka, proszę – powiedziała cicho, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

Wtedy poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Nie ze złości, ale z bezsilności. Dlaczego nikt nie widzi, jak bardzo mnie to boli? Dlaczego mam być tą, która zawsze ustępuje? Przecież mam swoje granice.

Wyszłam z kuchni, zostawiając ich z tym zimnym kurczakiem. W korytarzu natknęłam się na Marka, mojego męża. Słyszał wszystko. Spojrzał na mnie pytająco.

– Co się stało? – zapytał.

– Twój ojciec uważa, że jestem tu służącą – odpowiedziałam, ledwo powstrzymując łzy.

Marek westchnął. – Wiesz, jaki on jest. Nie przejmuj się. Po prostu podgrzej mu tego kurczaka i będzie spokój.

Wtedy poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Czy naprawdę nawet mój mąż nie widzi problemu? Czy naprawdę mam być tą, która zawsze się poświęca?

Wieczorem zamknęłam się w naszej sypialni. Siedziałam na łóżku i patrzyłam w okno na szare poznańskie niebo. Przypomniałam sobie, jak wyglądało moje życie zanim wyszłam za Marka. Byłam niezależna, miałam pracę w bibliotece, własne mieszkanie. Teraz wszystko podporządkowałam rodzinie męża. Przeprowadzka do ich domu miała być tylko na chwilę, „dopóki nie uzbieramy na własne”. Minęło pięć lat. Pięć lat kompromisów, ustępstw i tłumienia własnych potrzeb.

Następnego dnia rano przy śniadaniu panowała napięta cisza. Teść nawet na mnie nie spojrzał. Teściowa udawała, że nic się nie stało. Marek czytał wiadomości na telefonie. Nikt nie zapytał, jak się czuję.

Po południu zadzwoniła do mnie mama. – Krysiu, wszystko w porządku? – zapytała od razu, wyczuwając coś w moim głosie.

Nie wytrzymałam. Opowiedziałam jej wszystko. Mama milczała przez chwilę, a potem powiedziała: – Kochanie, musisz postawić granice. Inaczej nigdy się to nie skończy.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez cały dzień. Granice. Czy ja w ogóle jeszcze potrafię je stawiać?

Wieczorem zebrałam się na odwagę i poszłam do Marka.

– Musimy porozmawiać – zaczęłam. – Nie mogę dłużej tak żyć. Nie jestem służącą twojego ojca ani nikogo innego w tym domu. Jeśli nie zaczniemy czegoś zmieniać, wyprowadzam się.

Marek spojrzał na mnie zaskoczony. – Przesadzasz…

– Nie! – przerwałam mu stanowczo. – Albo zaczniemy być rodziną, gdzie każdy ma szacunek do drugiego człowieka, albo wracam do mamy.

Przez chwilę milczał. Potem spuścił głowę.

– Porozmawiam z tatą – powiedział cicho.

Nie wiem, czy to coś zmieni. Ale wiem jedno: nie pozwolę już więcej, by ktoś traktował mnie jak powietrze. Mam prawo do szacunku, do własnych granic, do bycia sobą.

Czasem zastanawiam się, ile jeszcze kobiet w Polsce przeżywa to samo co ja. Ile z nas tłumi złość, bo „tak trzeba”, bo „rodzina”, bo „nie wypada”. Czy naprawdę musimy być zawsze tymi, które znoszą wszystko w milczeniu? A może czas powiedzieć: dość?