Zobaczymy, kto poradzi sobie lepiej: on beze mnie czy ja bez niego. Historia Katarzyny Kowalskiej

– Katarzyna, nie dasz sobie rady. – Głos Pawła odbijał się echem w pustej kuchni, kiedy pakowałam ostatnią torbę. – Zobaczysz, za miesiąc wrócisz na kolanach.

Zacisnęłam zęby. W tej chwili nie wiedziałam, czy bardziej boli mnie jego pewność siebie, czy to, że przez osiem lat pozwalałam mu wierzyć, że jestem od niego zależna. Osiem lat małżeństwa, dwa dzieci, dom na kredyt i życie podporządkowane temu, co wypada. Mama powtarzała: „Kasia, mąż to podstawa. Musisz być wyrozumiała, dbać o dom, dzieci i jego spokój.” Babcia dorzucała: „Dobra żona nie narzeka.” Teściowa tylko kiwała głową z satysfakcją, gdy zmywałam po wszystkich naczynia na rodzinnych obiadach.

A teraz? Teraz miałam dość. Dość wiecznego udowadniania swojej wartości przez pranie jego koszul i gotowanie ulubionych pierogów. Dość tłumienia własnych marzeń i potrzeb. Kiedy Paweł powiedział mi w twarz, że beze mnie sobie poradzi, a ja bez niego – nie, coś we mnie pękło.

– Zobaczymy – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Zobaczymy, kto poradzi sobie lepiej.

Wyszłam z mieszkania z dwoma walizkami i dziećmi trzymającymi mnie za ręce. Ola miała łzy w oczach, Tomek był zły. „Dlaczego musimy się wyprowadzić?” – pytał raz po raz. Nie umiałam odpowiedzieć inaczej niż: „Bo mama musi spróbować być szczęśliwa.”

Pierwsze dni były jak zły sen. Wynajęte dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach Warszawy pachniało wilgocią i samotnością. Dzieci płakały nocami, ja płakałam w łazience, żeby nie widziały. Praca w szkole nie dawała mi satysfakcji ani pieniędzy na tyle, bym mogła spać spokojnie. Każdego dnia walczyłam z pokusą zadzwonienia do Pawła i poproszenia o pomoc.

Ale nie zadzwoniłam.

Zamiast tego zaczęłam szukać dodatkowych zajęć. Korepetycje z angielskiego po godzinach, pisanie tekstów do lokalnej gazety. Zmęczenie było ogromne, ale pierwszy raz od lat czułam się… wolna? Może bardziej: odpowiedzialna za siebie.

Mama dzwoniła codziennie:
– Kasiu, wróć do domu. Dzieci potrzebują ojca.
– Mamo, dzieci potrzebują szczęśliwej mamy – odpowiadałam.
– To egoizm! – krzyczała.

Babcia przestała się odzywać. Teściowa wysyłała mi pasywno-agresywne SMS-y: „Paweł bardzo schudł. Nie ma kto mu ugotować.”

A Paweł? Paweł wrzucał na Facebooka zdjęcia z siłowni i imprez z kolegami. Podpisywał je: „Nowy rozdział.” Znajomi pytali mnie szeptem na ulicy: „Jak sobie radzisz?”

Nie radziłam sobie. Ale nie chciałam się przyznać.

Któregoś dnia Ola wróciła ze szkoły zapłakana:
– Mama, dzieci mówią, że tata nas nie chce.

Serce mi pękło. Usiadłam z nią na podłodze i przytuliłam mocno.
– Tata was kocha. Po prostu… dorośli czasem się kłócą i muszą pobyć osobno.

Ale czy sama w to wierzyłam?

Wieczorami rozmawiałam z Tomkiem o wszystkim i o niczym. O tym, jak bardzo tęskni za swoim pokojem i kolekcją klocków LEGO zostawioną u taty. O tym, że boi się nowej szkoły i nowych kolegów. O tym, że chciałby, żeby wszystko było jak dawniej.

Ja też tego chciałam. Ale wiedziałam już, że nie mogę wrócić do dawnego życia tylko dlatego, że tak wypada.

Minęły dwa miesiące. Nauczyłam się robić zakupy tak, żeby starczyło do końca tygodnia. Nauczyłam się naprawiać cieknący kran i rozmawiać z właścicielem mieszkania o obniżce czynszu. Nauczyłam się mówić „nie” mamie i teściowej.

Pewnego dnia Paweł zadzwonił:
– Może byś przyszła posprzątać? Mam bałagan.
Zaśmiałam się gorzko:
– Sam sobie posprzątaj.
– Myślałem, że jesteśmy dorośli.
– Właśnie dlatego już tego nie robię.

Odkładając słuchawkę poczułam ulgę i… dumę? Tak, dumę.

Dzieci powoli przyzwyczajały się do nowego życia. Ola zaczęła rysować uśmiechnięte rodziny – czasem z tatą, czasem bez niego. Tomek znalazł kolegę w nowej szkole. Ja zaczęłam chodzić na jogę i pierwszy raz od lat kupiłam sobie nową sukienkę – nie na promocji i nie dla kogoś innego.

Któregoś wieczoru usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i spojrzałam na Warszawę rozświetloną światłami samochodów. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: przez lata żyłam cudzymi oczekiwaniami. Byłam dobrą żoną według mamy, babci i teściowej. Byłam idealną matką według poradników psychologicznych. Ale nigdy nie byłam sobą według siebie.

Czy Paweł radzi sobie beze mnie? Pewnie tak – ma czyste koszule z pralni i obiad na wynos z baru mlecznego. Czy ja radzę sobie bez niego? Każdego dnia trochę lepiej.

Czasem myślę: czy warto było wszystko rozwalić dla tej chwili wolności? Czy samotność jest ceną za bycie sobą? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi… Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu wmówić sobie, że jestem słabsza tylko dlatego, że jestem kobietą.

A wy? Czy mieliście kiedyś odwagę postawić wszystko na jedną kartę i zacząć od nowa?