Kiedy cisza krzyczy: Zniknięcie mojego syna i tajemnice, które rozdarły naszą rodzinę
— Pani Anna Nowak? — zapytała cicho dziewczyna, stojąc w progu mojego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Miała rozczochrane włosy, podkrążone oczy i dłonie drżące tak, jakby trzymała w nich całą prawdę tego świata. — Jestem Marta. Narzeczona Kuby.
Kuba. Mój syn. Mój jedyny syn, który zniknął dwa tygodnie temu bez śladu. Policja rozkładała ręce, sąsiedzi szeptali za moimi plecami, a ja… ja żyłam na granicy obłędu, przeszukując jego pokój po raz setny i modląc się do Boga, w którego już nie wierzyłam.
— Proszę wejść — wyszeptałam, choć serce waliło mi jak młotem. Marta usiadła na kanapie, ściskając w dłoniach zdjęcie Kuby. — Proszę mi powiedzieć wszystko, co pani wie.
— On… on miał problemy — zaczęła łamiącym się głosem. — Ale nie takie, o jakich pani myśli. Kuba bał się wracać do domu. Bał się pana…
Zamarłam. Mój mąż, Andrzej, od miesięcy był cieniem samego siebie. Po utracie pracy pił coraz więcej, a jego wybuchy złości stawały się coraz groźniejsze. Ale czy naprawdę…? Czy naprawdę mój syn bał się własnego ojca?
— To nie tak… — zaczęłam bronić Andrzeja, ale Marta spojrzała na mnie z takim bólem i rozpaczą, że słowa ugrzęzły mi w gardle.
— On mówił, że nie wytrzyma kolejnej awantury. Że musi zniknąć, zanim coś się stanie…
W tamtej chwili poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez lata udawałam, że wszystko jest w porządku. Że Andrzej po prostu ma trudny czas. Że Kuba jest silny i sobie poradzi. Ale czy naprawdę byłam aż tak ślepa?
Marta wyciągnęła z kieszeni telefon i pokazała mi wiadomości od Kuby. Ostatnia: „Nie mogę już dłużej. Muszę odejść.”
— Dlaczego dopiero teraz pani przyszła? — zapytałam z goryczą.
— Bałam się… — szepnęła. — Bałam się pana Andrzeja. I pani też.
W tej chwili do mieszkania wszedł Andrzej. Pijany, jak zwykle od kilku dni.
— Co tu się dzieje? Kto to jest? — ryknął.
— To Marta — odpowiedziałam cicho. — Narzeczona Kuby.
Andrzej spojrzał na nią z pogardą.
— A więc to przez ciebie mój syn zwariował? Przez takie jak ty?!
Marta zerwała się z miejsca i wybiegła z mieszkania. Ja zostałam sama z Andrzejem i ciszą, która była głośniejsza niż jakiekolwiek krzyki.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Marty: „Bał się wracać do domu.” Przypominałam sobie wszystkie chwile, kiedy Kuba wracał późno, kiedy zamykał się w swoim pokoju na klucz, kiedy unikał rozmów z ojcem…
Rano podjęłam decyzję: muszę odnaleźć syna. Bez względu na to, co to będzie kosztować mnie czy Andrzeja.
Zaczęłam od jego znajomych ze szkoły i pracy. Większość milczała lub udawała, że nic nie wie. Tylko jedna koleżanka, Kasia, powiedziała mi coś ważnego:
— Kuba mówił ostatnio o wyjeździe do Gdańska. Że tam ma zacząć od nowa…
Pojechałam do Gdańska następnego dnia. Szukałam go po schroniskach młodzieżowych, pytałam w barach i klubach studenckich. Pokazywałam jego zdjęcie każdemu napotkanemu człowiekowi.
Po trzech dniach bezowocnych poszukiwań wróciłam do Warszawy wykończona fizycznie i psychicznie. W domu czekał na mnie Andrzej — trzeźwy pierwszy raz od miesięcy.
— Przepraszam — powiedział tylko i spuścił wzrok.
Nie odpowiedziałam. W tamtej chwili nie miałam już siły na rozmowy ani kłótnie.
Tydzień później dostałam list. Bez znaczka, bez adresu zwrotnego. Rozpoznałam pismo Kuby:
„Mamo,
Nie martw się o mnie. Musiałem odejść, bo nie mogłem już dłużej żyć w tym domu. Kocham Cię i wiem, że Ty mnie też kochasz, ale musisz zrozumieć — czasem trzeba odejść, żeby przeżyć. Może kiedyś wrócę.
Kuba”
Upadłam na podłogę i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Kuba nie wrócił ani nie dał znaku życia. Andrzej zaczął chodzić na terapię i przestał pić. Ja próbuję żyć dalej — pracuję, spotykam się z Martą i Kasią, szukam wsparcia w grupie rodziców dzieci zaginionych.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam uratować mojego syna przed tym wszystkim?
Może Wy znacie odpowiedź? Czy można naprawić rodzinę po takiej tragedii? Czy jest jeszcze dla nas nadzieja?