„Narzeczona mojego syna przyszła do mnie zapłakana. On zniknął dwa tygodnie temu. Nikt nie wie, gdzie jest…” – Historia matki, która musiała zmierzyć się z prawdą o własnej rodzinie
– Dzień dobry… jestem narzeczoną pani syna. Ale… on zniknął. Dwa tygodnie temu. I nikt nie wie, gdzie jest.
Stałam w progu, ściskając klamkę tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Przede mną stała młoda kobieta – może dwadzieścia pięć lat, może mniej – z rozmazanym makijażem i oczami czerwonymi od płaczu. Miała na sobie pognieciony płaszcz, a jej ręce drżały, jakby zaraz miała upuścić torebkę.
– Narzeczoną? – powtórzyłam głucho, próbując połączyć w głowie wszystkie klocki. – Mój syn nie mówił mi, że się z kimś spotyka…
– Proszę pani… – jej głos załamał się na końcu zdania. – Ja już nie wiem, co robić. Policja powiedziała, że musi minąć więcej czasu… Ale ja czuję, że coś się stało.
Wpuściłam ją do środka. Przeszła przez przedpokój jak cień i usiadła na brzegu kanapy. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W mojej głowie kłębiły się pytania: Jak to możliwe, że nie wiedziałam? Co ukrywał przede mną mój własny syn?
– Jak się pani nazywa? – zapytałam w końcu.
– Marta. Marta Kwiatkowska.
Imię nic mi nie mówiło. Próbowałam przypomnieć sobie, czy Paweł wspominał kiedyś o Marcie. Ostatnio widywaliśmy się rzadko – praca, jego studia, moje zdrowie… Zawsze miał wymówkę, żeby nie przyjść na obiad w niedzielę.
– Proszę opowiedzieć mi wszystko od początku – powiedziałam cicho.
Marta zaczęła mówić. O tym, jak poznali się na uczelni, jak długo ukrywali swój związek przede mną, bo „Paweł bał się pani reakcji”. O zaręczynach w parku Skaryszewskim, o planach na wspólne mieszkanie. Słuchałam tego wszystkiego jak opowieści o kimś obcym. Mój syn? Zaręczyny? Dlaczego nic nie wiedziałam?
– Ostatni raz widziałam go dwa tygodnie temu – mówiła dalej Marta. – Był jakiś spięty. Powiedział, że musi coś załatwić z ojcem…
Zamarłam. Z ojcem? Przecież Paweł od lat nie rozmawiał z Andrzejem. Po rozwodzie widywali się sporadycznie, a każda rozmowa kończyła się kłótnią.
– Z ojcem? – powtórzyłam powoli.
– Tak… Powiedział tylko: „Muszę to załatwić raz na zawsze”. I wyszedł. Od tamtej pory nie odbiera telefonu.
Nagle poczułam lodowaty strach. Coś było nie tak. Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z Pawłem – był wtedy dziwnie zamknięty w sobie, unikał wzroku.
– Czy Paweł miał jakieś problemy? – zapytałam Martę.
Zawahała się.
– Nie wiem… Ostatnio był zestresowany. Mówił coś o pieniądzach…
Pieniądze. Oczywiście. Andrzej zawsze miał długi, a po rozwodzie próbował wyciągać od Pawła pieniądze pod byle pretekstem. Czyżby teraz znów próbował go w coś wciągnąć?
Wstałam gwałtownie i zaczęłam chodzić po pokoju.
– Muszę zadzwonić do Andrzeja – powiedziałam bardziej do siebie niż do Marty.
Wybrałam numer byłego męża. Odebrał po kilku sygnałach.
– Czego chcesz? – burknął.
– Andrzej… Paweł zniknął. Wiesz coś o tym?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedział chłodno.
– Marta mówi, że miał się z tobą spotkać dwa tygodnie temu!
– Kto to jest Marta? – zapytał z udawaną obojętnością.
Zacisnęłam zęby.
– Jeśli coś ukrywasz…
Rozłączył się bez słowa.
Usiadłam ciężko na fotelu. Marta patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– On coś wie – wyszeptałam.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Razem z Martą dzwoniłyśmy do wszystkich znajomych Pawła, jeździłyśmy po mieście, odwiedzałyśmy miejsca, które lubił. Policja była bezradna: „Dorosły mężczyzna ma prawo zniknąć”.
Każdego wieczoru wracałam do pustego mieszkania i patrzyłam na zdjęcie Pawła z czasów liceum. Uśmiechnięty chłopak z rozczochranymi włosami… Gdzie popełniłam błąd? Dlaczego nie zauważyłam, że coś jest nie tak?
Pewnego dnia Marta przyszła do mnie blada jak ściana.
– Dostałam wiadomość od Pawła – powiedziała drżącym głosem.
Pokazała mi SMS-a: „Nie szukajcie mnie. Muszę to wszystko przemyśleć.”
To nie był jego styl pisania. Zawsze pisał pełnymi zdaniami, nigdy tak krótko i chłodno.
– To nie on… – szepnęłyśmy jednocześnie.
Zgłosiłyśmy to na policję, ale usłyszałyśmy tylko: „Może rzeczywiście potrzebuje czasu.”
Tydzień później zadzwoniła do mnie sąsiadka Andrzeja:
– Pani Aniu… Widziałam Pawła pod blokiem Andrzeja tamtego wieczoru. Kłócili się strasznie…
Pojechałam do Andrzeja natychmiast. Otworzył mi drzwi pijany i roztrzęsiony.
– Co zrobiłeś Pawłowi?! – krzyknęłam.
Zaczął płakać jak dziecko.
– On chciał mi pomóc… Ale ja go odepchnąłem… Powiedziałem mu rzeczy, których żaden ojciec nie powinien mówić synowi…
Zamarłam. Czy Paweł naprawdę mógłby odejść przez słowa ojca? Czy to możliwe, że tyle lat tłumionych emocji wybuchło właśnie wtedy?
Minęły kolejne dni pełne ciszy i bezsilności. Marta coraz rzadziej przychodziła – widziałam w jej oczach cień nadziei gasnący każdego dnia.
A ja siedzę teraz przy oknie i patrzę na pustą ulicę. Wciąż czekam na telefon, wiadomość, znak życia od mojego syna. Próbuję sobie wybaczyć to wszystko, czego nie zauważyłam wcześniej: jego smutek, oddalenie, tajemnice…
Czy można być dobrą matką i jednocześnie nic nie wiedzieć o własnym dziecku? Czy można naprawić błędy przeszłości, jeśli nie ma już szansy na rozmowę?
Może ktoś z was przeżył coś podobnego? Jak poradzić sobie z poczuciem winy i bezsilności?