Iluzja idealnej miłości: Jak odkryłam, że mój mąż prowadził podwójne życie
– Iwona, musimy porozmawiać – głos Pawła był cichy, niemal nieobecny, jakby bał się własnych słów. Stał w progu naszej sypialni, trzymając w rękach telefon. Właśnie wróciłam ze szpitala po kolejnej nieudanej próbie in vitro. Byłam wykończona, rozbita, a on… on wyglądał na przerażonego.
– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie. W środku czułam, że coś jest nie tak. Przez ostatnie miesiące Paweł był coraz bardziej nieobecny, zamykał się w sobie, unikał rozmów. Tłumaczyłam to stresem związanym z naszymi problemami z zajściem w ciążę. Ale teraz…
– Muszę ci coś powiedzieć – powtórzył i usiadł na łóżku obok mnie. – Iwona… ja… ja mam kogoś.
Cisza. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Słowa Pawła odbijały się echem w mojej głowie. „Mam kogoś”. To niemożliwe. Przecież byliśmy razem od liceum, przeszliśmy przez tyle trudnych chwil. Przecież planowaliśmy wspólną przyszłość, dom, dzieci…
– Jak to „masz kogoś”? – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– To trwa już od kilku miesięcy – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Poznałem ją w pracy. Na początku to była tylko rozmowa… potem kawa… a potem…
Nie słuchałam dalej. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego właśnie teraz, kiedy najbardziej go potrzebowałam? Kiedy walczyliśmy o nasze dziecko, kiedy moje ciało i dusza były na granicy wytrzymałości?
Wybiegłam z domu, nie zabierając nawet kurtki. Był listopad, zimny wiatr smagał mi twarz, ale nie czułam chłodu. Szłam bez celu przez nasze osiedle na warszawskim Ursynowie, próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt skupiona na sobie? Czy za bardzo chciałam tego dziecka? Czy przestałam być dla niego atrakcyjna?
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Paweł wyprowadził się do matki. Zostawił mi mieszkanie i psa – naszą ukochaną Lunę. Każdego ranka patrzyłam na jej smutne oczy i czułam się jeszcze bardziej samotna.
Mama dzwoniła codziennie.
– Iwonka, musisz jeść. Musisz żyć dalej – powtarzała.
Ale jak żyć dalej, kiedy wszystko, co budowałam przez lata, rozsypało się w jednej chwili?
Po tygodniu Paweł przyszedł po swoje rzeczy. Stał w przedpokoju, a ja patrzyłam na niego z mieszaniną żalu i gniewu.
– Dlaczego mi to zrobiłeś? – zapytałam cicho.
– Nie wiem… – odpowiedział bezradnie. – Po prostu… poczułem się samotny. Ty byłaś tak skupiona na leczeniu… Ja też się bałem…
– Więc zamiast być ze mną, uciekłeś do innej? – przerwałam mu ostro.
– Przepraszam – wyszeptał i wyszedł.
Zostałam sama z tysiącem pytań bez odpowiedzi. Znajomi dzwonili, próbowali pocieszać. Jedni mówili: „Zasługujesz na kogoś lepszego”. Inni: „Może powinnaś mu wybaczyć? Każdy popełnia błędy”.
Ale ja nie potrafiłam wybaczyć. Nie wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam.
Najgorsze były wieczory. Siadałam na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyłam na nasze wspólne zdjęcia: ślub w kościele św. Anny, wakacje nad Bałtykiem, urodziny Pawła u jego rodziców w Radomiu. Wszystko wydawało się teraz kłamstwem.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego matka.
– Iwonko… Paweł bardzo żałuje tego, co zrobił. On jest zagubiony…
– A ja? Ja nie jestem zagubiona? – wybuchłam płaczem.
– Wiem… Ale może powinniście porozmawiać jeszcze raz? Dla waszego dobra…
Rozłączyłam się bez słowa. Nie chciałam już słuchać tłumaczeń ani rad.
Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholożka, pani Marta, była cierpliwa i ciepła.
– Iwona, nie jesteś winna temu, co się stało – powtarzała mi co tydzień. – Zdrada to wybór twojego męża, nie twoja porażka.
Powoli zaczęłam odzyskiwać równowagę. Zaczęłam spotykać się z przyjaciółkami, wróciłam do pracy w wydawnictwie. Zaczęłam znów czytać książki – te same, które kiedyś polecał mi Paweł.
Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w sklepie spożywczym na Kabatach. Był z nią – młodą blondynką o szerokim uśmiechu. Zobaczyli mnie i Paweł spuścił wzrok.
– Cześć Iwona – powiedział cicho.
– Cześć – odpowiedziałam spokojnie i minęłam ich bez słowa.
Wieczorem długo płakałam. Ale to był inny płacz – nie z rozpaczy, ale z ulgi. Zrozumiałam wtedy, że nie chcę już wracać do przeszłości.
Minęły miesiące. Nadal jestem sama, ale już nie czuję pustki. Otworzyłam się na nowe znajomości – poznałam Tomka z pracy, który sam przeszedł przez rozwód i wie, jak boli zdrada.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można było uratować ten związek? Ale coraz częściej myślę: może to właśnie ta zdrada była początkiem mojego nowego życia?
Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi po takim upokorzeniu? Czy warto dawać sobie drugą szansę na szczęście?