Miłość, która nie wytrzymała prawdy: Historia Zuzanny i Bartka

– Żartujesz?! – Bartek aż podskoczył na kanapie, a jego głos odbił się echem po naszym małym mieszkaniu na warszawskim Grochowie. – Jak to możliwe? Masz przecież tylko dwadzieścia dwa lata! Dlaczego wcześniej nic nie mówiłaś?!

Patrzyłam na niego, czując jak serce wali mi jak młot. Chciałam się przytulić, ale on odsunął się gwałtownie. W oczach miał szok i niedowierzanie. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale łudziłam się, że może… może nigdy nie będę musiała powiedzieć prawdy.

– Bałam się… – wyszeptałam. – Bałam się, że mnie zostawisz. Że nie będziesz chciał być ze mną, jeśli się dowiesz…

Bartek patrzył na mnie długo, jakby próbował zrozumieć, czy to wszystko dzieje się naprawdę.

– A teraz? Na co liczysz? – zapytał cicho, z goryczą.


Poznaliśmy się zupełnie zwyczajnie – w tramwaju numer 9. Był środek zimy, śnieg topniał na moich butach, a ja trzymałam w ręku siatkę z zakupami z Lidla. Tramwaj szarpnął gwałtownie, a ja poleciałam prosto w ramiona Bartka. On złapał mnie mocno i uśmiechnął się szeroko.

– Uważaj, bo jeszcze cię ktoś porwie! – zażartował.

Zaśmiałam się nerwowo. Był przystojny, miał ciepłe oczy i ten uśmiech… Taki, który rozbrajał nawet najbardziej spiętego człowieka.

– Dzięki… – mruknęłam, poprawiając włosy. – Dzień jak co dzień.

– Może odprowadzę cię do domu? – zaproponował niespodziewanie.

Zgodziłam się. Szliśmy przez zasypane śniegiem ulice Pragi, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Bartek był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Słuchał uważnie, nie oceniał. Zapytał o studia, o rodzinę, o marzenia.

Nie powiedziałam mu wtedy prawdy. Nie powiedziałam też później, gdy zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Bartek był moim światłem w tunelu – po tym wszystkim, co przeszłam w rodzinnym domu w Radomiu, po latach upokorzeń i samotności.

Moja mama zmarła na raka, gdy miałam czternaście lat. Ojciec pił i znikał na całe tygodnie. To babcia wychowywała mnie i mojego młodszego brata. Gdy miałam siedemnaście lat, zakochałam się w chłopaku z sąsiedztwa – Kamilu. Był starszy o trzy lata, wydawał się opiekuńczy i dojrzały. Szybko zaszłam w ciążę. Kamil uciekł do Anglii zaraz po tym, jak mu powiedziałam. Zostałam sama z noworodkiem i babcią na głowie.

Przez rok walczyłyśmy razem o przetrwanie. Babcia była już schorowana, a ja musiałam rzucić liceum i podjąć pracę w sklepie spożywczym. Gdy babcia zmarła, zostałam zupełnie sama – z małą Marysią na rękach. Przez kilka miesięcy mieszkałyśmy kątem u ciotki Ireny w Pionkach. W końcu ciotka zaproponowała, że zajmie się Marysią na stałe – miała już dorosłe dzieci i dużo miejsca w domu.

– Zuzia, ty jesteś młoda – mówiła ciotka. – Ucz się dalej, ułóż sobie życie. Marysia będzie tu miała wszystko, czego potrzebuje.

Zgodziłam się ze łzami w oczach. Pojechałam do Warszawy na studia zaoczne i zaczęłam pracować jako kelnerka w barze mlecznym na Ochocie. Marysię odwiedzałam co kilka tygodni. Była dla mnie wszystkim… ale nie miałam siły walczyć o normalność dla nas obu.


Bartek był pierwszym mężczyzną od lat, przy którym czułam się bezpieczna. Po pół roku znajomości poprosił mnie o rękę.

– Zuza… – ukląkł przede mną na środku kuchni mojego wynajmowanego pokoju na Woli – Chcę być z tobą zawsze. Chcę mieć z tobą dzieci…

Zgodziłam się bez wahania. Przez chwilę uwierzyłam, że mogę zacząć wszystko od nowa.

Ślub był skromny – tylko najbliżsi znajomi Bartka i moja ciotka Irena z mężem. Ojciec nie przyjechał nawet na ślub własnej córki.

Po ślubie zamieszkaliśmy razem w kawalerce Bartka na Grochowie. Było ciasno, ale szczęśliwie.

Przez kilka miesięcy żyliśmy jak w bajce. Bartek codziennie przynosił mi kwiaty z bazarku pod blokiem, gotował obiady i planował wspólne wakacje nad morzem.

Ale ja coraz częściej budziłam się w nocy zlana potem. Śniła mi się Marysia – jej małe rączki wyciągnięte do mnie przez szybę autobusu, jej płacz, gdy odjeżdżałam do Warszawy.

Bartek zauważył mój smutek.

– Coś się dzieje? – zapytał pewnego wieczoru.

– Nie… wszystko dobrze – skłamałam po raz kolejny.

Ale prawda była taka, że nie mogłam już dłużej żyć w kłamstwie.


W końcu zebrałam się na odwagę.

– Muszę ci coś powiedzieć…

Bartek spojrzał na mnie zaniepokojony.

– Co się stało?

– To nie jest łatwe… Proszę, wysłuchaj mnie do końca…

Opowiedziałam mu wszystko: o Kamilu, o ciąży, o Marysi zostawionej u ciotki Ireny. O tym, jak bardzo ją kocham i jak bardzo nienawidzę siebie za to, że ją zostawiłam.

Bartek milczał długo. Widziałam jak walczy ze sobą.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? – zapytał cicho.

– Bałam się… Bałam się twojej reakcji…

– A teraz? Na co liczysz?

– Na wybaczenie… Na to, że będziemy mogli być razem mimo wszystko…

Bartek wstał i zaczął chodzić po pokoju tam i z powrotem.

– Zuza… Ja cię kocham… Ale nie wiem czy potrafię żyć z tym kłamstwem…

Zacisnęłam powieki ze łzami.

– To nie było kłamstwo z wyrachowania… To był strach…

Bartek usiadł ciężko obok mnie.

– A Marysia? Co z nią teraz będzie?

– Ciotka ją wychowuje… Ja ją odwiedzam… Ale wiem, że powinnam być przy niej…

Bartek pokręcił głową.

– Chcesz ją zabrać do nas?

– Nie wiem czy potrafię być dobrą matką…

Bartek spojrzał mi prosto w oczy:

– Zuza… Jeśli mamy być rodziną, musimy być szczerzy wobec siebie i wobec niej.


Przez kolejne tygodnie żyliśmy jakby obok siebie. Bartek był chłodny i zamknięty w sobie. Ja coraz częściej jeździłam do Pionek do Marysi. Za każdym razem serce mi pękało na pół.

Pewnego dnia Bartek wrócił do domu wcześniej niż zwykle.

– Musimy porozmawiać – powiedział stanowczo.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.

– Zuza… Ja próbowałem sobie to wszystko poukładać w głowie… Ale nie potrafię udawać, że nic się nie stało. Czuję się oszukany…

Zacisnął pięści na stole.

– Chciałem mieć rodzinę… własne dzieci… A ty przez tyle miesięcy udawałaś kogoś innego…

Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach.

– Przepraszam… Naprawdę chciałam ci powiedzieć wcześniej…

Bartek westchnął ciężko:

– Może powinnaś wrócić do Marysi? Może to jest twoje miejsce?

Zamilkliśmy oboje. Wiedziałam już wtedy, że coś między nami pękło na zawsze.


Kilka tygodni później Bartek wyprowadził się do matki na Ursynów. Zostawił mi klucze i krótką wiadomość: „Muszę to przemyśleć”.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu z poczuciem winy większym niż kiedykolwiek wcześniej.

Po kilku miesiącach podjęliśmy decyzję o rozwodzie. Bartek nie potrafił mi wybaczyć kłamstwa; ja nie potrafiłam żyć bez Marysi i bez niego jednocześnie.

Dziś mieszkam znów w Pionkach z córką. Próbuję być matką na nowo – choć wiem, że straciłyśmy wiele lat razem przez mój strach i egoizm.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy można naprawdę zacząć od nowa po tylu błędach? Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć takie kłamstwo osobie, którą kochacie?