Mój chłopak przynosi gotowe dania do mojego mieszkania – czy to wstyd prosić go o pomoc?
– Znowu przyniosłeś te pierogi z Biedronki? – zapytałam, patrząc na Tomka, który właśnie wyciągał z reklamówki plastikowe opakowanie. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy on naprawdę nie widzi, że to nie jest to samo, co domowy obiad? Czy naprawdę nie rozumie, ile mnie kosztuje codzienne gotowanie dla nas dwojga?
Tomek wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko. – Przecież mówiłaś, że nie masz czasu dziś gotować. Chciałem cię odciążyć.
Westchnęłam ciężko. Ostatnio coraz częściej czułam się zmęczona. Pracowałam na pełen etat w biurze rachunkowym, a po pracy biegałam po sklepach, żeby przygotować coś smacznego na nasze wspólne wieczory. Tomek mieszkał z rodzicami na drugim końcu miasta, więc naturalnie spotykaliśmy się u mnie. Po filmie czy kawie zawsze wracaliśmy do mojego mieszkania, gdzie czekała na nas kolacja – najczęściej przygotowana przeze mnie.
Na początku cieszyło mnie to. Lubiłam gotować, a Tomek zawsze chwalił moje potrawy. Ale z czasem zauważyłam, że coraz więcej wydaję na jedzenie. Tomek miał apetyt jak wilk – potrafił zjeść dwie porcje obiadu i jeszcze poprosić o dokładkę. Zaczęłam liczyć pieniądze i martwić się, czy wystarczy mi do końca miesiąca.
Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy stole i jedliśmy jego pierogi z Biedronki, postanowiłam porozmawiać z przyjaciółkami. Spotkałyśmy się w naszej ulubionej kawiarni na Mokotowie.
– Słuchajcie, mam problem – zaczęłam niepewnie. – Tomek coraz częściej przynosi gotowe jedzenie do mnie, ale to ja najczęściej gotuję i kupuję produkty. On je dużo… Zastanawiam się, czy powinnam poprosić go o dorzucenie się do zakupów. Czy to nie będzie niezręczne?
Kasia wybuchnęła śmiechem. – No co ty! Przecież to facet! Powinien sam zaproponować!
Magda pokręciła głową. – Ja bym nie wytrzymała. U mnie Bartek zawsze przynosi coś od siebie albo płaci za zakupy.
Tylko Ania spojrzała na mnie ze współczuciem. – Może on po prostu nie zdaje sobie sprawy? Faceci czasem są ślepi na takie rzeczy.
Wróciłam do domu jeszcze bardziej skołowana. Z jednej strony czułam się wykorzystywana, z drugiej – nie chciałam robić Tomkowi wyrzutów. Przecież go kochałam.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z nim szczerze.
– Tomek, możemy pogadać? – zapytałam, kiedy siedzieliśmy razem na kanapie.
– Jasne. Co się stało?
Zebrałam się na odwagę. – Wiesz… Ostatnio dużo wydaję na jedzenie, bo często gotuję dla nas obojga. Może moglibyśmy jakoś podzielić się kosztami?
Tomek spojrzał na mnie zdziwiony. – Myślałem, że lubisz gotować…
– Lubię! Ale to też kosztuje…
Zapanowała niezręczna cisza. Widziałam, że Tomek jest zaskoczony.
– Przepraszam, nie pomyślałem o tym – powiedział w końcu cicho. – W domu mama zawsze wszystko ogarnia…
Poczułam ulgę i jednocześnie żal. Czy naprawdę musiałam mu wszystko tłumaczyć? Czy to ja byłam zbyt wymagająca?
Przez kilka dni Tomek zaczął przynosić więcej gotowych dań – sałatki, kanapki, nawet pizzę z Żabki. Ale to nie było to samo. Czułam się tak, jakby chciał „odbębnić” swoją część obowiązków bez zaangażowania.
W weekend odwiedziliśmy jego rodziców w Piasecznie. Jego mama, pani Grażyna, od razu zaczęła wypytywać:
– A wy już myślicie o wspólnym mieszkaniu?
Tomek spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Tak, rozmawiamy o tym…
– No to musicie się dogadać co do obowiązków! – rzuciła pani Grażyna znacząco.
Poczułam ukłucie w sercu. Czy wszyscy wokół zakładali, że to ja będę „ogarniać” dom?
Wieczorem wróciliśmy do mnie. Tomek był zamyślony.
– Słuchaj… Może rzeczywiście powinienem bardziej się starać – powiedział nagle. – Nigdy nie mieszkałem sam, nie wiem nawet jak robić zakupy na cały tydzień…
– Może spróbujemy razem? – zaproponowałam nieśmiało.
Następnego dnia poszliśmy wspólnie do supermarketu. Pokazałam Tomkowi, jak planuję posiłki i wybieram produkty. Był trochę zagubiony, ale starał się pomagać.
Wieczorem ugotowaliśmy razem prostą zupę pomidorową i naleśniki. Było inaczej – mniej perfekcyjnie, ale bardziej… prawdziwie.
Ale kiedy opowiedziałam o tym przyjaciółkom, znów usłyszałam śmiech.
– Naprawdę musisz go wszystkiego uczyć? – drwiła Kasia.
– A może po prostu nie pasujecie do siebie? – rzuciła Magda.
Zaczęłam wątpić w siebie i w nasz związek. Czy naprawdę powinnam oczekiwać od niego więcej? Czy kompromis oznacza rezygnację z własnych potrzeb?
Kilka tygodni później Tomek zaproponował:
– Może zamieszkamy razem na próbę? Podzielimy się rachunkami i obowiązkami…
Zgodziłam się, choć w głowie miałam mnóstwo obaw.
Pierwsze tygodnie były trudne. Kłóciliśmy się o drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto zrobi zakupy, kto posprząta łazienkę. Czasem miałam ochotę wszystko rzucić i wrócić do samotności.
Ale były też dobre chwile: wspólne śniadania w łóżku, wieczorne rozmowy przy winie, śmiech podczas gotowania.
Zrozumiałam jedno: związek to ciągłe negocjacje i nauka siebie nawzajem. Nie ma idealnych rozwiązań ani podziału ról „jak w książce”.
Czasem zastanawiam się: czy warto było walczyć o tę zmianę? Czy kompromis oznacza rezygnację z siebie… czy może właśnie budowanie czegoś razem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?