Zdrada, która przyszła z zaufaniem – historia Magdaleny
Już od pierwszego dnia, kiedy Kinga przekroczyła próg naszego mieszkania, czułam, że coś się zmienia. Nie potrafię nawet powiedzieć, czy to był zapach jej perfum, czy może sposób, w jaki patrzyła na mojego męża, Michała. Ale wtedy nie chciałam tego widzieć. Byłam jej winna wdzięczność – to ona trzymała mnie za rękę przez długie tygodnie po moim wypadku, kiedy leżałam w szpitalu z połamanym kręgosłupem. Michał pojawił się wtedy dwa razy: raz, gdy jeszcze nie wiedziałam, czy przeżyję, i drugi – gdy wypisywano mnie do domu. Kinga była codziennie. Dlatego, gdy zadzwoniła i poprosiła o pomoc – bo straciła pracę, a jej chłopak wyrzucił ją z mieszkania – nie wahałam się ani chwili.
– Magda, jesteś pewna? – zapytała mama przez telefon, gdy powiedziałam jej o planach.
– Mamo, przecież ona nie ma nikogo. Poza tym… ja jej zawdzięczam życie.
– Tylko uważaj na Michała. Nie każda przyjaciółka jest taka święta, jak ci się wydaje.
– Przesadzasz – ucięłam rozmowę.
Kinga wprowadziła się w piątek wieczorem. Od razu zaczęła zmieniać wszystko wokół siebie: przestawiała meble w salonie, proponowała nowe zasłony, a nawet chciała wyrzucić moją ukochaną starą lampę po babci. Michał śmiał się z jej pomysłów i pomagał jej przesuwać kanapę. Ja siedziałam na wózku i patrzyłam na nich z boku – niby razem, ale jakby poza tym wszystkim.
Pierwsze tygodnie były trudne. Kinga szukała pracy, ale bez skutku. W domu zaczęły się pojawiać coraz to nowe sprzęty kuchenne – blender, ekspres do kawy, mikser – wszystko na raty, bo przecież „przyda się każdemu”. Zaczęła piec ciasta, gotować obiady dla Michała (bo „Magda przecież nie może stać przy kuchni tak długo”), a ja coraz częściej słyszałam ich śmiech zza drzwi kuchni.
Pewnego dnia wróciłam z rehabilitacji wcześniej niż zwykle. Zastałam ich przy stole – Kinga trzymała Michała za rękę i coś mu szeptała do ucha. Zamarli na mój widok.
– Coś się stało? – zapytałam chłodno.
– Nie, po prostu… rozmawialiśmy o pracy – odpowiedziała Kinga z wymuszonym uśmiechem.
Od tamtej pory zaczęłam obserwować ich coraz uważniej. Michał coraz częściej wychodził z domu „na spotkania służbowe”, a Kinga dłużej zostawała w łazience przed lustrem. Moja mama powtarzała: „Magda, otwórz oczy”, ale ja nie chciałam wierzyć w najgorsze.
Któregoś wieczoru znalazłam pod poduszką Kingi zdjęcie – stare zdjęcie z naszego ślubu. Były na nim tylko dwie osoby: Michał i Kinga. Moja twarz była oderwana. Poczułam zimny dreszcz na plecach.
– Co to ma znaczyć? – zapytałam ją prosto w oczy.
Kinga spuściła wzrok.
– Przepraszam… Nie powinnam była…
– Odpowiedz mi! Czy ty… czy wy…
Milczała długo. W końcu wyszeptała:
– To nie tak… Ja po prostu… zakochałam się w nim. Ale on kocha ciebie.
Wybiegła z mieszkania jeszcze tej samej nocy. Michał wrócił późno i nie chciał rozmawiać.
– To wszystko twoja wina – powiedział cicho. – Odsunęłaś się ode mnie już dawno temu. Od kiedy siedzisz na tym wózku…
– Więc to moja kara? Że nie mogę chodzić?
– Nie rozumiesz… Ja też mam swoje potrzeby!
Zostałam sama. Mama przyjechała rano i zastała mnie zapłakaną na podłodze w salonie.
– Mówiłam ci – westchnęła tylko i zaczęła sprzątać bałagan po nocnej awanturze.
Przez kolejne dni piłam coraz więcej. Alkohol był jedynym sposobem na uciszenie bólu i samotności. Michał przestał wracać do domu na noce. Raz tylko zadzwonił:
– Muszę odpocząć od tego wszystkiego.
W końcu przyszedł list polecony – pozew o rozwód. Nie miałam już siły płakać. Mama próbowała mnie pocieszać:
– Magda, musisz żyć dalej. Masz mnie, masz siebie.
Ale ja nie chciałam już niczego.
Któregoś dnia obudziłam się z potwornym kacem i spojrzałam w lustro. Zobaczyłam tam kobietę, której nie poznawałam: zmęczoną, zaniedbaną, przegraną. Wtedy pierwszy raz od miesięcy poczułam gniew – nie do Michała czy Kingi, ale do siebie samej. Pozwoliłam im wejść do mojego życia i je zniszczyć.
Zadzwoniłam do ośrodka terapii uzależnień i umówiłam się na spotkanie. Mama była ze mnie dumna jak nigdy wcześniej.
– W końcu wracasz do życia – powiedziała ze łzami w oczach.
Dziś mija pół roku od tamtych wydarzeń. Jestem trzeźwa od 178 dni. Michał mieszka z Kingą w innym mieście – czasem widzę ich zdjęcia na Facebooku i już nie czuję bólu, tylko pustkę. Ale ta pustka powoli zaczyna się wypełniać czymś nowym: nadzieją na lepsze jutro.
Czasem patrzę przez okno i zastanawiam się: czy można jeszcze komuś zaufać? Czy po takim upadku da się naprawdę podnieść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?