„Całe życie wspierałam męża w jego pasjach”: Kiedy ja chciałam czegoś dla siebie, usłyszałam, że jestem egoistką. Moja historia wolności po pięćdziesiątce

— Znowu się spóźniasz, Edward! — krzyknęłam przez uchylone drzwi kuchni, czując jak w gardle rośnie mi gula. Zupa już dawno wystygła, a on nawet nie raczył zadzwonić. W odpowiedzi usłyszałam tylko ciężkie kroki i trzask drzwi.

— Przecież wiesz, że miałem zebranie w klubie — rzucił z irytacją, zdejmując kurtkę. — Nie mogę ciągle myśleć o twoich obiadach.

Zamknęłam oczy. Ile razy już to słyszałam? Klub modelarski, wyjazdy na zawody, spotkania z kolegami. Przez trzydzieści lat byłam tłem dla jego pasji. Gotowałam, prałam, czekałam. Kiedy dzieci były małe, tłumaczyłam im: „Tata musi odpocząć, tata ma swoje hobby”. A ja? Ja miałam obowiązki.

Mam na imię Teresa. Mam 58 lat i dopiero niedawno po raz pierwszy zrobiłam coś tylko dla siebie. Bez pytania, bez tłumaczenia, bez zgody męża. I po raz pierwszy od wielu lat poczułam się… wolna.

Z Edwardem jesteśmy małżeństwem od ponad trzydziestu lat. Dobre małżeństwo, tak mówili wszyscy. I rzeczywiście — nigdy nie było zdrad, nie było awantur. Było za to mnóstwo cichego żalu i niewypowiedzianych pretensji. On miał swoje życie, ja miałam jego życie.

Pamiętam, jak kiedyś zapisałam się na kurs tańca. Było mi głupio, bo Edward nie lubił tańczyć. Ale koleżanka namówiła mnie: „Teresa, zrób coś dla siebie!”. Poszłam na pierwsze zajęcia pełna entuzjazmu. Wróciłam do domu rozpromieniona.

— I po co ci to? — spytał Edward z przekąsem. — W tym wieku będziesz się wygłupiać?

Zawstydziłam się. Przestałam chodzić po dwóch tygodniach. Powiedziałam koleżance, że mam za dużo obowiązków w domu.

Tak wyglądało moje życie przez lata. Zawsze była jakaś wymówka: dzieci, praca, dom. A potem dzieci dorosły i wyjechały. Zostałam sama z Edwardem i jego modelami samolotów.

Czasem patrzyłam na siebie w lustrze i nie poznawałam tej kobiety z siwymi włosami i zmęczonymi oczami. Gdzie podziała się ta Teresa, która kiedyś marzyła o podróżach, o malowaniu obrazów?

W zeszłym roku zachorowała moja mama. Spędzałam u niej całe dnie, a Edward… nawet nie zapytał, czy potrzebuję pomocy.

— Przecież to twoja matka — powiedział tylko.

Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam się jak powietrze. Jakby moje potrzeby nie miały żadnego znaczenia.

Po śmierci mamy długo nie mogłam dojść do siebie. Chodziłam po domu jak cień. Pewnego dnia znalazłam w szufladzie stare farby i pędzle. Przypomniało mi się, jak jako dziewczyna malowałam pejzaże na lekcjach plastyki.

Usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam malować. Najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej. Kolory rozlewały się po papierze jak łzy.

Edward wrócił do domu i zobaczył mnie pochyloną nad kartką.

— Co ty wyprawiasz? — spytał z niedowierzaniem.

— Maluję — odpowiedziałam spokojnie.

— Teraz ci się zebrało na sztukę? Nie masz nic lepszego do roboty?

Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy nie poczułam wstydu ani winy.

Od tamtej pory malowałam codziennie. Zaczęłam chodzić na warsztaty plastyczne do domu kultury. Poznałam ludzi takich jak ja — spragnionych czegoś więcej niż tylko codziennych obowiązków.

Edward był coraz bardziej zirytowany.

— Zmieniłaś się — powiedział pewnego wieczoru. — Jesteś egoistką! Kiedyś byłaś inna.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

— Może po prostu zaczęłam być sobą?

Nie rozumiał tego. Próbował mnie szantażować emocjonalnie: „Zobaczysz, jeszcze zatęsknisz za dawnym życiem”, „Kto ci poda herbatę na starość?”. Ale ja już nie chciałam wracać do tamtej Teresy.

Pewnego dnia przyszła do mnie córka, Ania.

— Mamo, tata mówił, że coś się z tobą dzieje…

Opowiedziałam jej wszystko. Siedziała długo w milczeniu.

— Wiesz co? Jestem z ciebie dumna — powiedziała w końcu. — Zawsze myślałam, że jesteś szczęśliwa…

Popłakałyśmy się obie.

Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno, żeby zawalczyć o siebie. Nawet jeśli wszyscy wokół mówią ci, że powinnaś być „taka jak zawsze”.

Czasem patrzę na Edwarda i widzę w jego oczach żal i niezrozumienie. Ale już nie czuję winy.

Czy naprawdę bycie sobą to egoizm? Czy kobieta po pięćdziesiątce ma prawo do własnych marzeń? Może ktoś z was też kiedyś usłyszał podobne słowa…