Między matką a żoną – Jak prawie straciłam siebie w cudzej rodzinie
– Martyno, znowu wracasz po ciemku! – usłyszałam jeszcze zanim przekroczyłam próg mieszkania. W rękach ściskałam siatkę z Biedronki – mleko, chleb, kilka jabłek. Korytarz pachniał smażoną cebulą i czymś nieokreślonym, co zawsze kojarzyło mi się z napięciem. Serce waliło mi jak oszalałe.
– Przepraszam, pani Barbaro, autobus się spóźnił… – próbowałam brzmieć spokojnie, ale głos mi drżał.
Barbara, moja teściowa, stała w kuchni z rękami na biodrach. Spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi. – Autobus… – powtórzyła z kpiną. – Za moich czasów kobieta wiedziała, gdzie jej miejsce. W domu! A nie włóczyła się po mieście do nocy. Mój syn głodny czeka!
Michał, mój mąż, siedział w salonie przy komputerze. Nawet nie podniósł wzroku. W tamtej chwili poczułam się jak nieproszony gość. Nie – gorzej. Jak ktoś zupełnie obcy.
Myślałam, że u Barbary będziemy tylko chwilę. Że uzbieramy z Michałem na własne mieszkanie i wszystko się zmieni. Ale minęły dwa lata, a każdy dzień był cięższy od poprzedniego.
Barbara miała zdanie na każdy temat: jak rozwieszam pranie (za krzywo), jak gotuję (za mdło), ile wydaję na kosmetyki (za dużo). Pewnego dnia powiedziała mi prosto w twarz: – Wiesz, Martyno, gdybyś była prawdziwą kobietą, Michał nie musiałby jeść gotowych pierogów z mikrofalówki.
Wieczorem Michał wrócił późno. Barbara podeszła do mnie i szepnęła: – Wiesz, jacy są mężczyźni… Może nie był tylko w pracy…
Coś we mnie pękło. Tej nocy płakałam w poduszkę. Michał tylko wzruszył ramionami: – Mama już taka jest. Nie przejmuj się.
Ale jak miałam się nie przejmować? Każdego ranka czekała na mnie pod łazienką: – Znowu twoje włosy w umywalce! Myślisz, że woda jest za darmo?
– Postaram się… – mruknęłam.
– Postaraj się też, żeby Michał ci nie uciekł! Mężczyzna nie lubi bałaganu!
Tego dnia postanowiłam: coś musi się zmienić. Wieczorem usiadłam z Michałem.
– Michał, ja tak dłużej nie mogę. Albo znajdziemy coś swojego, albo…
Nie oderwał wzroku od ekranu. – Martyna, proszę cię… Mama nam pomaga. Gdzie byś była bez niej? Kto by ci gotował?
– Sama bym gotowała! I przynajmniej nie musiałabym codziennie słuchać kłótni!
Oczywiście Barbara wszystko usłyszała. Następnego ranka pakowała moje rzeczy do reklamówki.
– Jeśli ci tu źle, droga wolna! Mój syn nie potrzebuje niewdzięcznej żony!
Michał stał w drzwiach jak zmokły pies. Milczał. Wtedy zrozumiałam: jestem sama.
Wróciłam do mamy na Ochotę. Tam wreszcie mogłam płakać głośno.
– Martyno, nie możesz sobie na to pozwolić! – powiedziała mama i mocno mnie przytuliła. – Jeśli teraz nie zawalczysz o siebie, całe życie będziesz żyła według cudzych zasad!
Przez dwa tygodnie nie rozmawiałam z Michałem. Potem zadzwonił wieczorem.
– Martyna… tęsknię za tobą. Może mama przesadziła. Wrócisz?
– Tylko jeśli zamieszkamy sami.
– Ale nas nie stać na wynajem!
– Znajdziemy coś skromniejszego. Albo ty też zaczniesz więcej pracować.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
W końcu wynajęliśmy małą kawalerkę na Bródnie. Było ciężko: mało pieniędzy, dużo kłótni o drobiazgi. Ale przynajmniej byliśmy sami i Barbara mogła nas kontrolować tylko przez telefon.
Pewnej niedzieli przyszła bez zapowiedzi.
– To jest wasze samodzielne życie? Kurz wszędzie! A ta kawa… co to ma być?
Michał po raz pierwszy stanął po mojej stronie:
– Mamo, dość! To jest nasz dom. Jeśli ci się nie podoba, nie musisz przychodzić!
Barbara się obraziła i przez trzy miesiące nie dawała znaku życia. Po raz pierwszy spędziliśmy święta sami: ze sztuczną choinką i najtańszym sernikiem z osiedlowej cukierni. Ale byliśmy szczęśliwi.
Potem przyszła wiadomość: spodziewamy się dziecka. Baliśmy się powiedzieć Barbarze. Gdy się dowiedziała, tylko mruknęła:
– Tylko tego nie zepsujcie.
Ale gdy urodziła się nasza córka Zosia, Barbara się zmieniła. Najpierw obserwowała nas przez okno podczas spacerów z wózkiem. Potem powoli zaczęła rozumieć, że już nie jest centrum świata.
Pewnego dnia podeszła do mnie na placu zabaw:
– Martyno… Może byłam dla ciebie za surowa. Bałam się… że stracę syna.
Spojrzałam na nią inaczej: pierwszy raz zobaczyłam w niej człowieka, a nie tylko teściową.
Dziś wiem: granice są najważniejsze w rodzinie. Jeśli ich nie postawimy na czas, zgubimy siebie.
A wy? Gdzie wy postawilibyście granicę? Ile jeszcze byście wytrzymali?